Artykuły

Drzewiecki i mity

Śnieżny wieczór. Pegaz strojny w białą powłokę. A w teatrze - ciepły czar wspomnień. Jubileusz Drzewieckiego. O dziwo, bez drętwych przemówień o trzydziestu latach choreograficznej działalności.

Wskrzeszeniem dawnych realizacji (1970, 75 i 83) rzucono Drzewieckiemu wyzwanie. Zwyciężył bezapelacyjnie.

Drzewiecki mówił o archetypach, o mitach. Przekonującą mnie całość z tzw. kluczem ułożył z muzyki odległej od siebie ideowo, gatunkowo, stylistycznie.

Etiudę b-moll Szymanowskiego pomyślał może jako etiudę taneczną. O bliskości i oddaleniu. Duchowych i cielesnych. O syntezie i rozłączności. W delikatnie łososiowych barwach i eterycznie zwiewnych szatach. Etiuda stała się uwerturą. Wprowadzeniem w mityczną historię Adama i Ewy, Kaina i Abla ("Odwieczne pieśni" Karłowicza) i w mitologię seksualnego demonizmu rodem z fin de siecle'u w bartokowskim "Cudownym mandarynie".

Lecz akcja - obecna i czytelna nie przysłaniała wizjonerstwa czy uniwersalizmu. Jak w prawdziwym micie. Była tylko subtelnym piętrem uszczegółowienia wobec "uwertury". Adam i Ewa - ekspresją miłości, magicznego przyciągania i erotycznego spełnienia, Kain i Abel - syndromem ukrytej i niecnej nienawiści. Trudno o bardziej lapidarne podsumowanie "odwiecznych pieśni" naszego bycia na ziemi.

Dziewczyna i mandaryn - postacie współczesne, dzisiejsze, w poczuciu niemożności spełnienia, w atmosferze śmietnikowych fekaliów, pozwolili na nowo odczytać mit o pierwszych ludziach na ziemi. W "Cudownym mandarynie" węża gra trzech alfonsów, a raj imitują trzy koszmarnie groteskowe dziwki. Ta wizja przeraża. Ale może i - przewrotnie - oczyszcza.

Prawdy teatralnej, wzmaganej autentycznością tancerzy-aktorów (szczególną uwagę zwrócili na siebie gościnnie występujący Mariola Lebida i Krzysztof Bródek), dopełniła prawda muzyczna. Orkiestra z krwi i kości zamiast bezdusznej taśmy. I chociaż "Mandaryn" z Berliner Philharmoniker w wersji kompaktowej brzmi lepiej niż ten w wykonaniu Poznańskiej Orkiestry Teatru Wielkiego na żywo, zdecydowanie wybieram drugie rozwiązanie. Orkiestra pod batutą (może czarodziejską różdżką? - nie, w cuda jednak nie wierzę) Zbigniewa Gracy znowu grała miejscami - przynajmniej porządnie, a miejscami - bardzo dobrze. Zwłaszcza Bartoka.

Jak miło, że naprawdę uświetniła żywą i aktualną legenaę Drzewieckiego na scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji