Zmysłowa Carmen
Od ponad stu lat "Carmen" G. Bizeta nie schodzi z operowych scen jako jedna z najpopularniejszych oper. Bez ryzyka można powiedzieć, że nie ma wieczoru w ciągu roku by gdzieś na świecie w światłach scenicznej rampy nie ożywał na nowo tragiczny dramat namiętności Carmen, Don Josego i Escamilia. Świetna konstrukcja dramaturgiczna, doskonałe (oparte na noweli Prospera Me`rimee) libretto, muzyka pełna zmysłowego czaru, żywiołowego hiszpańskiego temperamentu i pięknych melodii są największymi atutami tej lubianej przez artystów i publiczność opery.
Właśnie od "Carmen" rozpoczął dyrektorujący warszawskiej "Romie" Bogusław Kaczyński swoje operowe premiery. Jak wyznał na przedpremierowej konferencji prasowej, by móc się zmierzyć z tą operą musiał dokonać daleko idących zmian i rozbudowy zespołów orkiestry, chóru i baletu. Premiera "Carmen" przygotowana w polskiej wersji językowej ma być dowodem udanej transformacji zespołów, które odtąd z jednakową swobodą będą realizowały przedstawienia operowe, operetkowe i baletowe (musicale nie są na razie przewidziane). Zgodnie bowiem z założeniami B. Kaczyńskiego "Roma" ma być odpowiednikiem wiedeńskiej Volksoper, monachijskiego Theater am Gartnerplatz czy nowojorskiej Opera City, w repertuarze których znajdują się spektakle operowe, operetkowe i baletowe, a czasami nawet musicale. Kształt sceniczny najnowszej inscenizacji "Carmen" nadali: znany choreograf Conrad Drzewiecki - reżyseria i choreografia, Andrzej Sadowski - scenografia i kostiumy, Jacek Boniecki - kierownictwo muzyczne.
Reżyseria tradycyjna, bez nadmiernych udziwnień wywodząca akcję z muzyki i autorskich didaskaliów. Co prawda nie ustrzegł się Drzewiecki od kilku wątpliwych pomysłów, na przykład fragmenty drugiego aktu, a przede wszystkim finał, w którym zrozpaczony Don Jose najpierw biedną Carmen lekko poddusza (Patrz on ją dusi jak Otello Desdemonę" - rozległo się w tym momencie za moimi plecami), a następnie zamiast przebić ją sztyletem podrzyna jej gardło - okropność! Na plus należy zapisać zwartość dramaturgiczną akcji, konsekwentne prowadzenie głównych bohaterów, sprawne rozegranie dużych scen zbiorowych i plastykę ruchu - w każdym geście czuło się rękę wytrawnego choreografa. Układy obu scen baletowych okazały się również interesującym pomysłem. Scenografią Andrzeja Sadowskiego trudno się do końca zachwycić, nie wnosi do inscenizacji nic nowego, a w trzecim akcie zupełnie moim zdaniem była chybiona.
"Carmen" w "Romie" dwoma relacjami stoi! Pierwszą jest jej poziom muzyczny wypracowany przez Jacka Bonieckiego. Już pierwsze takty żywiołowo prowadzonej i precyzyjnie zagranej uwertury dawały przedsmak tego, co nas czeka. I faktycznie, ten młody artysta prowadził przedstawienie z ogromną żarliwością i temperamentem, przy tym dość precyzyjnie. Tutaj należy przypomnieć, że w kanale orkiestrowym zasiadają muzycy grający razem zaledwie od kilku tygodni, co obrazuje ogrom włożonej pracy i czyni sukces jeszcze większym! Nawet to, że w kilku ansamblach zabrakło precyzji (kwintet z II aktu), a czasem zdarzyło się dyrygentowi delikatnie rozminąć ze sceną, nie zaburzyło doskonałego wrażenia. Jedno jest pewne - Jacek Boniecki ma przed sobą szansę na piękną karierę!
Drugą rewelacją jest kreacja Bożeny Zawiślak - Dolny, która dała popis śpiewu i tańca. Jej Carmen jest zmysłowa o żywiołowym temperamencie i ogromnym wdzięku, na dodatek w pełni świadoma swojej siły. Występ Ryszarda Wróblewskiego partnerującego jej w partii Don Josego nie był rewelacją. Solista zbyt często "śpiewał techniką", a na dodatek skrzętnie omijał lub spłycał całą "górę". Sporo trudności miał też ze schodzeniem do piana. Jednocześnie przyznać należy, że był dobry aktorsko.
Z podziwem patrzyłem na Aleksandra Teligę, który - mimo że bas nie baryton - stworzył interesującą postać Escamilia (tylko dlaczego jego kostium w II i III akcie bardziej przypominał barona Scarpię z "Toski" niż torreadora?).
Nieco rozczarowała tym razem Katarzyna Nowak śpiewająca partie Micaeli, jakoś nie mogła się wyzbyć ostrego brzmienia głosu i nadmiernej wibracji.
Dobrze wypadli w swoich rolach: Ryszard Morka - Zuniga, Andrzej Kostrzewski - Morales, Tadeusz Pszonka - Dancario, Witold Matulka - Remendado oraz Małgorzata Długosz - Frasquita i Barbara Żarnowiecka - Mercedes. Na szczere słowa uznania zasłużyły dobrze śpiewające chóry (podobnie jak orkiestra rozbudowane dla potrzeb "Carmen") - ozdobą scen zbiorowych.
Premiera zakończyła się jak zwykle w "Romie" - owacją na stojąco. Pośród wielu premierowych gości byli: Mira Zimińska-Sygietyńska (publiczność powitała Ją brawami na stojąco) i oblegany przez wielbicieli Jerzy Waldorff.