Artykuły

Między panem W. a panem K...

Drugi raz w ciągu tygodnia mu­siałem wybierać między panem W. a panem K. Tym razem chodziło nie tyle o drugą Japonię, ile o drugą Hiszpanię, a konkretnie o drugą "Carmen" Bizeta, którą oglądałem u pana K. (Kaczyńskiego) w Teatrze Muzycznym "Roma" - po tej pierw­szej u pana W. (Wojciechowskiego) w Teatrze Wielkim. Pytanie: która lepsza? nie było jedyne, bo ściągało je drugie: po co dwie?

Bogusław Kaczyński twierdzi, że swoją "Carmen" zaplanował znacz­nie wcześniej. To samo twierdzi Ta­deusz Wojciechowski. Ktoś musi mieć rację. Na razie obaj panowie wojują z krytykami, bo recenzent "Wiadomości Kulturalnych" narzeka, że dyrekcja Teatru Wielkiego skreś­liła go z listy, a ja musiałem długo prosić, żeby dostać zaproszenie na jedno miejsce (drugie było wolne do końca). Wskutek tego nie mogłem na premierę przyjść z ekspertem od baletu, o którym z zasady nie pisuję, posłużyłem się tylko osobistą rzeczoznawczynią, która dojmującym bólem bezbłędnie sygnalizuje, że przedstawienie jest kiepskie.

Tak było, niestety, w "Romie" w pierwszym akcie i częściowo w dru­gim. Dalej było już lepiej, a w każ­dym razie inaczej. Przede wszystkim było po polsku, za co cześć i chwała Bogusławowi Kaczyńskiemu, gdyż nareszcie przeciwstawił się bezsen­sownej modzie śpiewania "w wersji oryginalnej". Bo jeśli w "Parii" Moniuszki Hindusi śpiewają po pol­sku, to znaczy, że w "Carmen"

Hiszpanie mają śpiewać po francu­sku, a w "Elektrze" Straussa Grecy mają śpiewać po niemiecku itd. Więc lepiej zajmijmy się porówna­niami.

"Carmen" w Teatrze Wielkim jest przedstawieniem poetyckim z domi­nującą na scenie plastyką, zawartą zwłaszcza w kostiumach. Do tego dokłada się staranne przygotowanie muzyczne i świetna kreacja Małgo­rzaty Walewskiej w roli Carmen. Walewska aż dyszy zmysłowością, ma ją w pozach, w gestach, w spoj­rzeniach i w głosie.

"Carmen" w "Romie" jest operą utanecznioną, w czym nie ma nic dziwnego, bo reżyserował ją Conrad Drzewiecki. Mnie się te sceny bale­towe bardzo podobały. W ogóle wi­dać, że Bogusław Kaczyński chce z "Romy" zrobić teatr muzyczny na europejskim poziomie, bo nie jest przypadkiem, że ma wśród solistów wielu, których jeszcze niedawno sły­szałem na scenie Teatru Wielkiego, że rozbudował balet do 30 osób, chór do 80 osób, a orkiestra liczy już ponad 80 muzyków. Jednak ten cały aparat, użyty do wystawienia "Carmen", powinien był dać lepszy efekt.

Zawiodła, jak sądzę, wyobraźnia, scenografa Andrzeja Sadowskiego, którego znakomite rozwiązania sce­niczne miałem okazję nieraz chwalić, który jednak dał tym razem sceno­grafię mdłą i bez fantazji, jedynie w czwartym akcie (amfiteatr widziany z zewnątrz) trochę uskrzydloną. Po­za tym reżyser skoncentrował się na stronie choreograficznej, zaniedbując potrzeby konwencji werystycznej, co dało statyczność wielu scen i nie­zdarną sztuczność np. bójki dziew­czyn czy defilady dziecięcej, zamiast tradycyjnej zmiany warty. Z cieka­wości śledziłem Bożenę Zawiślak Dolny w roli Carmen. Chcę wie­rzyć, że te dragońskie przytupy i zadzieranie spódnicy były świado­mymi środkami ujęcia postaci jako kobiety cynicznej i odgrywającej zmysłowość, bo głosowo była to partia poprawna. Ryszard Wróblew­ski jako Don Jose - kanciasty i sztywny, śpiewał zadowalająco. Po­dobała mi się Katarzyna Nowak w partii Micaeli - głos o metalicznej barwie i dużej ekspresyjności oraz Aleksander Teliga w partii toreadora - piękny, mięsisty baryton.

I jeśli w miarę rozwoju akcji "Carmen" w "Romie" nabierała dy­namiki, żeby w końcowej scenie przybrać formę efektownego wido­wiska, to trudno się zdecydować, które przedstawienie lepsze i na ko­go głosować: na pana K, czy na pana W.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji