Bo miłość to Cyganka płocha...
Tego jeszcze w naszym życiu kulturalnym nie było. Warszawa doczekała się aż dwóch, prawie równoczesnych, premier tej samej opery. Tadeusz Wojciechowski w Teatrze Wielkim i Bogusław Kaczyński w Teatrze Muzycznym "Roma" wystawili "Carmen" Georgesa Bizeta. Pomijając wszelkie kontrowersje z tym faktem związane, warto zauważyć, że pojawiła się niebywała okazja do porównań nie tylko tych inscenizacji, ale również wizji artystycznych obu teatrów.
"Carmen" - czteroaktowa opera, która przyniosła kompozytorowi nieśmiertelność - powstała w latach 1873-75. Pełne dramatycznego napięcia i siły wyrazu, libretto napisali dwaj znakomici ówcześni paryscy libreciści: Henry Meilhac oraz Ludoyic Halevy. Za podstawę literacką posłużyła im nowela pt. "Carmen", napisana w 1845 roku przez francuskiego pisarza - Prospera Merimee.
Ta najsłynniejsza obecnie opera zaczęła swoją niezwykłą karierę od zupełnej klęski. Ani ognista "Habanera" z pierwszego aktu, ani porywająca aria Toreadora z drugiego, nie uratowały prapremiery. Przyczyną niechęci publiczności był całkowicie nowy, realistyczny styl dzieła. Ukazanie na scenie robotnic z fabryki cygar, żołnierzy, Cyganów i przemytników wydawało się czymś niegodnym sceny operowej. Werystyczna akcja - której brutalny i wyzywający realizm wieńczony jest finałowym "zabójstwem w afekcie" - sprawiła, że operę potępiono za "jaskrawą niemoralność".
Kompozytor nie doczekał wielkiego sukcesu swojego opus magnum. Zmarł 3 czerwca 1875 roku - trzy miesiące po niefortunnej premierze. W ciągu kilku lat "Carmen" stała się przebojem europejskich scen operowych. Piotr Czajkowski po zobaczeniu dzieła Bizeta napisał, że w ciągu 10 lat "Carmen" stanie się najpopularniejszą operą świata. Wybitny francuski kompozytor - Gabriel Faure - napisał o jej muzyce, że "młodość, radość, namiętność i życie, jakie są w niej zawarte, w równej mierze są bezgraniczne, jak i nie do prześcignięcia".
Teatr Wielki w Warszawie zaproponował "Carmen" w oryginalnej wersji językowej. Osoby nie znające ani francuskiego, ani libretta - mogły śledzić akcję dzięki znajdującemu się nad sceną elektronicznemu ekranowi, co jednak rozprasza uwagę. Scenografia do tego przedstawienia jest (najogólniej mówiąc) monumentalna. Naturalnych rozmiarów makiety domów i amfiteatru, gdzie odbywała się corrida, przytłaczały występujących. Ozdobą wątpliwej wartości estetycznej jest również olbrzymich rozmiarów byk. Potwór kilka razy większy od mamuta, chociaż sztuczny, rzeczywiście może zrobić na widzach wrażenie. Jednak w jego cieniu jakoś nikną postacie głównych bohaterów opery Bizeta.
Samo przedstawienie, w przeciwieństwie do nasyconego pożądaniem, walką, śmiercią i byczą krwią programu, jest raczej spokojne, wyważone, stonowane, żeby nie powiedzieć: nudne. Wydaje się, że cała para poszła w gwizdek, czyli w program i scenografię! Ani piękny głos Ewy Podleś, ani świetna muzyka Bizeta nie potrafią zatrzeć wrażenia nudy, jakie maluje się na twarzach widzów zmęczonych drugim aktem. A tu jeszcze następne dwa! Opuszczałem Teatr Wielki w przeświadczeniu, że byk nie jest najlepszym kluczem do "Carmen".
Bogusław Kaczyński zaprezentował w "Romie" (dawnej operetce) "Carmen" w polskiej wersji językowej. Pomysł ten uważam za udany powrót do tradycji przedwojennej, choć bez względu na język nad dykcją członków chóru trzeba jeszcze popracować. Niewielka scena "Romy" pozwala widzom śledzić perfekcyjną choreografię Conrada Drzewieckiego. W przeciwieństwie do statycznego dość przedstawienia w Teatrze Wielkim, tu wszystko żyje, co daje wyjątkowo dynamiczne tło dla miłosnej tragedii Micaeli, Carmen i don Josego.
Carmen - diaboliczną Cygankę - zawsze wyobrażałem sobie jako czarnowłosą, tryskającą energią dziewczynę, która uosabia radosną i beztroską młodość. I taka właśnie jest grająca ją w "Romie" Ewa Filipowicz. Kiedy śpiewa, że "miłość to Cyganka płocha" - nie czuje się żadnego dysonansu, w przeciwieństwie do wykonujących tę rolę diw operowych, które darzymy szacunkiem (no właśnie!), ale piękny głos wystarczyć może Carmen jedynie na płycie kompaktowej.
Porównanie obu realizacji wychodzi zdecydowanie na korzyść "Romy". Teatr Wielki, nastawiony przede wszystkim na widowiskowość przedstawienia, zadbał o spektakularne efekty (rażący widownię reflektor, olbrzymi byk). "Kameralna" inscenizacja Teatru Muzycznego oparta jest na dbałości o szczegół (gdyż jest tu dobrze widoczny), anegdotyczności drugiego planu i uwypukleniu postaci tworzących tragiczny trójkąt.
Jednak żadna z tych klasycznych (ponieważ operowych) realizacji nie przesłoniła mi najskromniejszej, baletowej wersji "Carmen". W repertuarze Baletu Poznańskiego od dwóch lat znajduje się tańczona wersja tej opery. Do muzyki Georgesa Bizeta w transkrypcji Rodiona Szczedrina oraz gitarowych etiud i preludiów Heitora Villa-Lobosa Jerzy Markowski przygotował choreografię i inscenizację baletową. Młody, dynamiczny zespół pod dyrekcją Ewy Wycichowskiej prezentuje spektakl niekonwencjonalny.
Siedząc w ponurej celi więziennej, w noc przed wykonaniem wyroku śmierci, don Jose wspomina swoje życie. Jego wyobraźnię zapełniają obrazy zdarzeń, które doprowadziły do tragedii. Ich główną bohaterką jest oczywiście Carmen - pełna diabelskiego uroku Cyganka - która odmieniła jego ustabilizowane życie, płynące spokojnym nurtem żołnierskiej służby, w rwący, górski potok namiętności wiodących na zatracenie. Opętany fatalnym czarem Carmen, don Jose traci dobre imię, miłość Micaeli oraz szacunek i oddanie matki. Jego zaborcze uczucie szybko nudzi swawolną Cygankę, która kocha już wspaniałego toreadora. Zdesperowany kochanek zabija niewierną Carmen...
Spektakl Baletu Poznańskiego oszałamia energią, witalnością i ekspresją. Muzyka i taniec wspaniale oddają dramaturgię akcji, psychikę bohaterów oraz siłę "fatalnego zauroczenia", wobec której don Jose jest bezradny. Penetracja zakamarków duszy ludzkiej odbywa się w ciemnej celi, gdzie otoczony cieniami przeszłości, nieszczęśliwy kochanek oczekuje śmierci.
Dlaczego przedkładam ten spektakl nad niewątpliwie widowiskowe realizacje Teatru Wielkiego i "Romy"? Ponieważ dzięki Baletowi Poznańskiemu akcja "Carmen" odbywała się w mojej imaginacji.