Artykuły

Faza na "Pawia"

"Paw królowej" w reż. Pawła Świątka w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Łukasz Maciejewski w Teatrze.

"Paw królowej" Pawła Świątka zadaje kłam poglądowi, że czas drugiej powieści Doroty Masłowskiej upłynął tuż po jej wydaniu. Pod ręką świadomego inscenizatora fraza autorki nabrała cech uniwersalnych.

Scena wygląda jak kort tenisowy albo dyskoteka. Jesteśmy świadkami sportowej rozgrywki i hip-hopowego seta. Znakomicie dysponowani aktorzy: Małgorzata Zawadzka, Wiktor Loga-Skarczewski, Paulina Puślednik i Szymon Czacki, rapują, nucą, pokrzykują. Tenisowy pojedynek jest jednak umowny i w większym stopniu przypomina Gombrowiczowskie starcie na miny niż popisy Agnieszki Radwańskiej. Małgorzata Zawadzka (kto wie, czy to nie najlepsza rola w karierze tej znakomitej aktorki) przechadza się z jednego krańca sceny do drugiego, odgarnia bujny koński ogon i bredzi coś o Unii Europejskiej. Paulina Puślednik perfekcyjnie nuci, milczy, krzyczy, śpiewa, znowu nuci. Wiktor Loga-Skarczewski w tenisowej koszulce wywija niewidzialną rakietą. Szymon Czacki odbija piłeczkę, również niewidzialną. Opowieści rwą się i wzajemnie przenikają. Widzowie nie nadążają za nadmiarem bodźców, jedna historia przedrzeźnia kolejną, a aktorzy zmieniają się rolami, gestami, tikami. Rzucają w nas słowami, kaskadą dziwnych, czasami pięknych, często grubo ciosanych, zdań. Trwa sceniczny mecz pomiędzy drużyną znerwicowanych aktorów oraz znerwicowanych widzów. Wynik jest wspólny: satysfakcja.

Doskonale zrytmizowany dialog między postaciami scenicznymi przypomina codzienną scenkę z porannego przeglądu prasy w telewizyjnych kanałach informacyjnych. Dobrze znamy ten widok: dziennikarski stół zawalony asortymentem rozmaitego kalibru. Poważne dzienniki, tabloidy, prasa kobieca i specjalistyczna. Jak przebrnąć przez ten gąszcz? Jak odnaleźć się w rzeczywistości, w której zostaliśmy zbombardowani setkami sprzecznych bodźców? Masłowska odpowiada nam: nie warto się odnajdywać, niczego nie trzeba selekcjonować, wchłaniajmy wszystko. W "Pawiu królowej" słychać rudymenty sloganów marketingowych, echa wielkiej literatury i poradników za trzy grosze, "M jak miłość" i "Miłość w czasach zarazy", sport, polityka, porady kulinarne i kosmetyczne. Wszystko razem, we wspólnym błyszczącym opakowaniu. Każda rozmowa, szerzej - każdy dyskurs nie może obyć się bez tego rodzaju fermentującej, wchłaniającej różne opcje i perspektywy magmy.

W powieści Doroty Masłowskiej hybrydalni bohaterowie stają się częścią hybrydy znaczeń. W głowach zamieszała im Unia Europejska, dziadek wmówił, że "za komuny było lepiej", babcia - że "kiedyś młodzież była grzeczniejsza", mama ciągle ogląda ukochaną telenowelę, ojciec, rzecz jasna, sport. Postaci z "Pawia królowej" to typy wydrążone z dawnych rojeń i świeżych ambicji. Pitz Patrycja jest zwyczajnie brzydka, najbrzydsza w klasie, a może i we wszechświecie. Retro Stanisław nie czuje się bynajmniej retro - on gra rocka, chociaż aktualnie jest na etapie "schodzącym"; Szymon to agent Stanisława, niestety oszust; Przesik Anna czuje się poetką nowych czasów: neolingwistka, szkoda że jednodniowa.

W połowie poprzedniej dekady Masłowska zdiagnozowała niewielką część społeczeństwa, która zdaniem ogółu najlepiej odnalazła się w nowych, wspaniałych czasach. Bohaterowie "Pawia" to celebryci, biznesmeni rodzimego chowu, mecenasi z grubymi paluchami, niewydarzone artystki. Wszyscy starają się nadążyć za zmieniającymi się modami. Biegają na imprezy, wciągają koks, piszą donosy, cierpią na modne depresje, a w okresie zimowym ruszają do Indii, żeby w urokliwym klasztorze podleczyć skołataną psyche. Fotoreportaż z "samotniczej" podróży znajdzie się oczywiście w Vivie. Promocyjna cena egzemplarza - zaledwie 0,99 zł

"Paw królowej" w momencie wydania zebrał skrajne opinie. Długa, rymowana piosenka, wystylizowana na utwór hip-hopowy, okrutna w diagnozie społeczeństwa, otrzymała z jednej strony nagrodę literacką "Nike", ale w prasie pojawiły się także jadowite pamflety zarzucające autorce nieumiejętność poprowadzenia linearnej fabuły lub epatowanie złym gustem. W przedstawieniu Świątka niegdysiejsze zarzuty kierowane pod adresem autorki uprawomocniają się i paradoksalnie stanowią największy atut spektaklu. Tak, przedstawienie nie ma fabuły, owszem, epatuje pospolitością. W tym jego wartość.

W długim, trwającym cztery i pół godziny spektaklu Łukasza Kosa, który jako pierwszy wyreżyserował "Pawia królowej" w lutym 2006 roku, ze studentami łódzkiej filmówki, dominantą było słowo: wykrzyczane, wycharczane, przestylizowane. Słuchanie podawanej niemal bez skreśleń kakofonii wyrazów zapisanych przez pisarkę było jednak torturą. Tekst Masłowskiej wymaga obróbki. Dlatego Mateusz Pakuła błyskotliwie przepisał hip-hopowy song, dzieląc go na dwanaście zwrotek. Oglądając spektakl, odnosiłem wrażenie, że ta wyrafinowana, dramaturgiczna budowla w zasadzie nie ma słabych punktów. Powstał concept album bez stylistycznych pęknięć. "Paw królowej" jest atrakcyjny, zabawny, przy pierwszym spotkaniu sprawia wrażenie niezobowiązującego, abstrakcyjnego wygłupu, ale pod radosną podszewką kryje się w gruncie rzeczy ponura, wisielcza konkluzja. Gogol miał rację. Wciąż głośno śmiejemy się z cudzej głupoty, nie podejrzewając, że jest również nasza.

Pierwszym pomysłem na inscenizację było wszakże odkrycie właściwego klucza muzycznego, pomagającego odnaleźć słowotwórczy felling Masłowskiej. Tym kluczem okazała się partytura, niekoniecznie traktowana wprost. Nie wszystko jest rapem. Fonosfera to także syknięcia, uderzenia, drgania, melorecytacje, chórki i posapywania. Kakofoniczna czteroosobowa orkiestra "zapodaje fazę na muzę". W tym sensie spektakl Świątka jest stylistycznie najbliższy "Operze praskiej", którą na podstawie powieści zrealizował Jacek Papis w Teatrze Wytwórnia (2006). Obie adaptacje oparte były przede wszystkim na muzyce, jednak Papis kazał aktorom śpiewać modne hity z radiowej playlisty, tymczasem Świątek opiera się wyłącznie na literackim pierwowzorze. Dzięki temu wzmacnia siłę frazy Masłowskiej. Wybrzmiały wszystkie repryzy tekstu, opętańcze zgrubienia i wzmocnienia, podawane z wielką dyscypliną przy pozorowanym chaosie.

Paweł Świątek zrozumiał, że jedynym sposobem na sukces w potyczkach z Masłowską będzie swego rodzaju prowokacja: nie wobec tekstu, tylko w stosunku do bohaterów. Zderzenie tego, co niskie, z tym, co uśrednione. Nie warto przenosić do teatru Masłowskiej na serio, nie ma sensu dodawać jej wersom powagi. Nie chodzi o muślinowe sukienki, tylko hip-hopowe mordy w czapkach z daszkiem. Czechow wyjechał na daczę pod Moskwą, nam została tylko wojna. Polsko-ruska, masłowsko-masłowska. Albo paw - po "Pawiu królowej".

Po premierze "Pawia królowej" rozmawiałem z kilkoma aktorskimi symbolami Starego. Wszyscy byli pod dużym wrażeniem przedstawienia. A przecież powinni poczuć się urażeni. Masłowska, a za nią Świątek, kpią w najlepsze z romantycznych gestów i rojeń, które akurat w tym teatrze stały się uświęconą tradycją. Świątek zrobił spektakl młodzieżowy, anarchistyczny, nieprawomyślny językowo. Na szczęście raz jeszcze potwierdziło się, że wielcy artyści potrafią wyczuć talent, niezależnie od różnic doświadczenia, smaku, literackiej i językowej kultury. Możemy spierać się o imponderabilia, ale energia tego przedstawienia jest kwestią bezsporną. Podobnie jak ponure w gruncie rzeczy przeświadczenie, że nic się nie zmienia na korzyść. Co więcej: jest coraz gorzej. Socjologiczna diagnoza jest zatrważająca. Opisani przez Masłowską bohaterowie byli przynajmniej zabawni we własnych rojeniach i wyśrubowanych ambicjach. Dzisiejszą medialną ikonosferę wypełniają głównie ponure profile. Koniunkturaliści bez talentu, zdeterminowani, żeby zrobić jakąkolwiek karierę w show-biznesie. Celem ostatecznym jest dla nich piktorial na Pudelku lub foto-story w Fakcie. Trwająca miesiącami seria zwierzeń morderczyni z Sosnowca, rzekoma piosenkarka słynąca z operacji plastycznych, rzekoma modelka oskarżana o prostytucję, paradująca na bankietach rodzina potentata gastronomicznego, której atutem jest jawna otyłość, albo fenomen "miss Euro" - tworzą galerię typów, o których nie śniło się autorce "Pawia królowej". Spektakl Pawła Świątka jest zatem wyzwaniem rzuconym widzom. Staliśmy się potworami. Przyjmujemy bezkrytycznie rzeczywistość medialną, pokazującą że życie miernot jest ciekawsze. Kupujemy ten chłam, ekscytujemy się nim. Podaż - sprzedaż. Im głupiej, tym lepiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji