Artykuły

Bambi z wyspy i-pada

My sami jesteśmy Szatanem i ponosimy odpowiedzialność za to, co się dzieje obecnie - o spektaklu "Mój niepokój ma przy sobie broń" w reż. Julii Mark w Teatrze Żeromskiego w Kielcach pisze Agata Kulik z Nowej Siły Krytycznej.

"Mój niepokój ma przy sobie broń" Mateusza Pakuły w reżyserii Julii Mark to kolejna po "Samotności pól bawełnianych" i "Joannie Szalonej; Królowej" realizacja, która wywołuje kontrowersje i skrajne emocje wśród widzów. Ma jednak szanse - podobnie jak dwa wcześniejsze przedstawienia - odnieść sukces nie tylko na kieleckiej scenie.

Tekst powstał na zamówienie Teatru Żeromskiego, który od dawna nosił się z zamiarem wystawienia dramatu Pakuły. Ten zdobywający coraz większe uznanie dramaturg pochodzi właśnie z Kielc. Na tym nie koniec lokalnych odniesień, bo do stworzenia kostiumów i scenografii zaproszono Justynę Elminowską, która uczęszczała do kieleckiego Liceum Plastycznego i udzielała się w mieszczącym się tam wtedy Stowarzyszeniu Teatralnym Ecce Homo.

Pakula twierdzi, że dzieła Asnyka, Wyspiańskiego czy nawet Szekspira nie oddają już tego, co dzieje się obecnie, dlatego szuka nowego języka, by nazwać emocje i uczucia, które wytworzyły się we współczesnym świecie. Czy udaje mu się to zrobić w "Moim niepokoju"? - nie jestem do końca przekonana, natomiast z całą pewnością mogę powiedzieć, że doskonale opisuje rzeczywistość. Wszechobecna interteksualność tekstu, zarówno pod względem literackim, jak i muzycznym, obrazuje raczej brak czy też niedoskonałość współczesnego języka niż próbę jego nazwania/stworzenia. Pakuła, zderzając ze sobą fragmenty tekstów min. Jonathana Swifta, Michela Houellebecqa, Umberto Eco, Rafała Wojaczka, Olgi Tokarczuk i Marcina Świetlickiego, piosenki Bryana z "Video Games" Lany Del Rey i "Friday" Rebecce Black, tworzy z pozoru bełkotliwy twór, lecz jak sam pisze w swoim dramacie: "To nie Mrożek, żeby wszystko było jak w zegarku".

Aby powiedzieć coś o świecie współczesnym, potrzebowałem bohatera podróżującego po wyimaginowanych krainach, a właściwie bardziej potrzebowałem tych krain niż samego bohatera -wyznaje Pakuła. Chyba dlatego "Mój niepokój" to uwspółcześnione (by nie powiedzieć: nowoczesne) podróże Guliwera.

Razem z Julią Mark i Justyną Elminowską, Pakuła zabiera nas w kosmiczna podróż po wyspach. Robi wiwisekcję rzeczywistości, w której żyjemy. Guliwer to Everyman - postać do wynajęcia, awatar, w którego wcielają się kolejno aktorzy.

Słabym punktem przedstawienia jest początek, który jakby odstaje od reszty. Aktorzy szybko jednak nabierają odpowiedniego rytmu i potem jest już tylko coraz lepiej.

Odwiedzamy wyspę Liliputów. Jej mieszkańcy ubrani są w gumowe kombinezony (niczym z rzeźni, czy skażonych terenów) i ortopedyczne kołnierze, które sztucznie podtrzymują ich moralne kręgosłupy w sposób wygodny dla władzy. Aktorzy niby marionetki podskakują na scenie. Na wyspie panuje reżim i choć być może sytuacja ta odnosi się do wydarzeń w Korei i Czerwonych Khmerów, mnie przypomina to trochę naszą rzeczywistość. My z pokolenia X/Y, niby wolni, prawie bez PRL-owskiego (reżimowego) doświadczenia, jesteśmy zniewoleni odgórnie, tylko nie tak jawnie jak kiedyś, stąd przecież Anonymous i Wikileaks. Władza z kolei, aby zatuszować swoje działania, daje nam zastępczą pożywkę zupełnie jak wczasach reżimu (Julian Assange oskarżony o gwałt) lub karmi nas tanim sensacjami. Niewola w dzisiejszych czasach to również niewola konsumpcjonizmu - dobrowolnie się na nią godzimy.

Na wyspie Lilipuci występują w telewizyjnym show (świetna rola Dawida Żłobińskiego jako gospodarza programu) przypominającym amerykańskie "Potyczki Jerry'ego Springera". W programie tragedia rodziny, w której z powodu biedy dochodzi do kanibalizmu, przedstawiona jest w sposób iście rozrywkowy. Historia przypomina do złudzenia "telenowele kryminalną" z Katarzyną W., matką Madzi. W pewnym momencie tragedia dziewczynki przeobraziła się w groteskę, a Katarzyna W. z potencjalnej morderczyni stała się celebrytką.

Z kolei na wyspie zamieszkałej przez renifery - wyspie Archiwum - Pakuła pokazuje nowe cyberpokolenie, które woli poznawać świat poprzez wiedzę zdobytą z sieci niż poprzez doświadczanie. Przesuwając placem po ekranie, Renifer Avo otwiera kolejne obszary wirtualnego świata. Należy zwrócić uwagę na świetne kostiumy Justyny Elminowskej. Ubrała ona renifery w jelenie rogate czaszki, bo człowiek bez doświadczenia jest pozbawiony swej cielesności - to tylko szkielet. Guliwer staje w opozycji do renifera, uważa, że to doświadczanie rodzi wiedzę. Tu Pakuła porusza zarówno temat wiedzy rozumianej jako nauka/poznanie, jak i naszych relacji z innymi w Internecie. Więzi z "netu" zastępują te z "reala": to z "fejsbuka" dowiadujemy się o nowym kocie koleżanki, zaręczynach; choć od lat nie zamieniliśmy z kimś słowa, wiemy, co dzieje się u niego, a nawet jaki miał wczoraj humor.

Na tej wyspie drugi renifer - Dagna Dywicka - wygłasza tekst Apokalipsy. Pakuła podkreśla, że to my sami jesteśmy Szatanem i ponosimy odpowiedzialność za to, co się dzieje obecnie. Tekst Apokalipsy zapowiadający koniec świata/pewnej ery pojawia się jeszcze raz w "Moim niepokoju..." z offu wyrecytowany po grecku przez Jorgosa Skoliasa.

Pobyt na Wyspie Troskliwych Misiów to jeden z bardziej humorystycznych momentów przedstawienia, który daje widzowi pozorny oddech. Na tej wyspie mieszkańcy porozumiewają się za pomocą piosenek Bryana Adamsa (świetny wokal Wojciecha Niemczyka). Jest słitanśnie, mięciutko i różowo, wszyscy się kochają, a raczej bzykają. Troskliwy Miś Wieczne Dziecko ssie różowy, puchaty, wielki smoczek, Miś Fotograf robi zdjęcia małych kotków, piesków i puchatych kurczątek i wrzuca na fejsa czy fotkte.pl, by dzielić się ze wszystkimi miłością. Fotografik mówi również, że można przecież porozumiewać się tylko za pomocą obrazów, język nie jest słitnasnym misiom potrzebny.

Kiedy Guliwer staje w opozycji do tego, czym żyją Troskliwe misie, miła atmosfera pryska. Powierzchowne uczucie wszechogarniającej miłości zastępuje wrogość i nietolerancja. Pakuła pokazuje powierzchowność i płytkość relacji, do której budowania zaczyna niepotrzebny być nam już język.

Na ostatniej wyspie znajdujemy Zamachowca. Ma on przy sobie broń i chce wysadzić ten świat. Niepokój wisi w powietrzu, wiąże się z przemianami, które dzieją się tak szybko, że trudno za nimi nadążyć, ze świadomością tego, że żyjemy w czasach ostatecznych (przynajmniej dla pewnej epoki). Zamachowiec jest przerażony tym, co wydarza się w społecznictwie zagubionym między cyberprzestrzenią, wszech panującym reżimem, a katastrofami ekologicznym. Jest wkurzony spłyconym i zdegenerowanym światem, na którym tylko pojedyncze jednostki dostrzegają apokaliptyczny upadek i los, jaki sami sobie stworzyliśmy.

Na sam koniec na scenie pojawia się Joanny Kasperek jako Lana Del Rey śpiewająca "Video Games". Słowa mieszają się z utworem "Friday" Rebecci Black. Kariery wokalistek rozpoczęły się od umieszczenia piosenki w sieci, to tłum wybrał je i zrobił gwiazdami. To symbole nowego pokolenia zaplątanego w sieci, pokolenia i-padów. O ile Lana reprezentuje jeszcze coś swoją muzyką, o tyle "Friday" Rebecci Black to raczej infantylny twór niż utwór. Pakuła na koniec zostawia nam słodko-gorzką dygresję i podsumowanie, że niestety następne pokolenie to jeszcze bardziej zidiocieli ludzie, których egzystencjonalnym dylematem jest wybór czy usiąść z przodu, czy z tyłu samochodu.

Należy wspomnieć o wspaniałej reżyserii Julii Mark, która nie pierwszy raz współpracuje z Pakułą. Mark świetnie odczytuje rytm tekstu i jego znaczenia, nadając życie słowom. Warto zobaczyć debiut Krzysztofa Grabowskiego na kieleckiej scenie, Niemczyk w roli Misia Gwiazdora, Kasperek śpiewającą "Video games" czy Dawid Żłobiński jako Lilipuciego wodzireja.

Justyna Elminowska oprawiła scenę ramą z płyty OSB, dzięki czemu spektakl oglądamy jak program w telewizorze, jak polaroidowe zdjęcia z wycieczki. Z kolei pelet rozsypany na scenie - niby piach/plaża - potęguje wrażenie, że przyglądamy się zwierzątkom w terrarium. Z tyłu widzimy podwyższenie dla muzyków( Atonis Skolias i Mr Krime), którzy tworzą i miksują na żywo dźwięk, co dodaje dynamiki i rytmu. W tle umieszczono prostokąty tworzące złudzenie optyczne przywodzące na myśl powielanie w nieskończoność wysp/prostokątów. Rewelacyjne kostiumy, przygotowane z plastycznym wyczuciem, podkreślają warstwę znaczeniową i urzeczywistniają tekst.

Jako podsumowanie zacytuje dyrektora Szczerskiego, który zareagował na krytyczną recenzję Grzegorza Kozyry: "ja też podobnie jak Ty wolę Kafkę od Pakuły. Ale gdy po premierze podszedł do mnie młody reżyser i zaproponował "Proces" Kafki, to uświadomiłem sobie, że do opisu Tej Ziemi wolę Pakułę od Kafki i podziękowałem za propozycję".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji