Artykuły

Mały Michael słodko śni, czyli złoto, krew i wątróbka

Twórcy, posługując się przykładem Jacksona, chcieli wniknąć w naturę człowieka współczesnego - o spektaklu "Tak powiedział Michael J." w reż. Wiktora Rubina pisze Tomasz Kaczorowski z Nowej Siły Krytycznej.

"Tak powiedział Michael J." to spektakl nierówny, który ma przebłyski geniuszu. Jolanta Janiczak stworzyła tekst-labirynt, a reżyser Wiktor Rubin bynajmniej nie ułatwił widzowi odbioru. Najciekawsza jest przytłaczająca przestrzeń wyznaczona przez Mirka Kaczmarka - zamknięte drewnianymi płytami pudełko. W lewym rogu trzypiętrowe łóżko z podwieszonymi jarzeniówkami, w prawym - stylowe brązowe biurko, czerwony dywan, kłody i obumarłe drzewa pod sam sufit i wysokie lustro w zdobionej ramie. Po całej scenie walają się wyschnięte pnie. Proscenium wysypane zostało szarymi kamieniami. Tłem są złote kotary, za którymi scenograf ukrył jeszcze plastikowy las.

Przedstawienie zaczyna się od pojawienia się na ekranach śpiącego Michaela (Piotr Biedroń). To nagranie towarzyszy całemu przedstawieniu. Gdy na scenie dzieje się coś niedobrego, aktor na nagraniu nerwowo przewraca się z boku na bok, co może sugerować, że wszystkie wydarzenia są jego koszmarem.

Kiedy scena się rozjaśnia okazuje się, że na najniżej położonym materacu śpi Michael - obwiązany taśmą filmową, w czarnych butach, białych skarpetkach, białej bieliźnie i futrze. Wchodzi Siostra (Dorota Androsz), z trupiobladym makijażem na twarzy, w obcisłym białym stroju i przy pomocy mikrofonu zadaje śpiącemu bratu niekończący się ciąg pytań: jaka jest twoja wartość? Ilu masz przyjaciół? Ile osób przyjdzie na twój pogrzeb? Im dłużej trwa litania pytań, tym bardziej niespokojny robi się Michael. Rozrywa taśmę i - chcąc zagłuszyć głos Siostry - wkłada na głowę wiadro, wspina się na kolejne piętra łóżek. Ta sekwencja, choć przydługa, jest prawdziwie przejmująca. To chyba najlepsza scena w całym spektaklu, bowiem później jest już tylko niespójne przemieszanie groteski i kiczu.

Tempo spektaklu rośnie z każdą sekundą, jednak ja z każdą kolejną sekundą jestem coraz bardziej znudzony i zniesmaczony. Spektakl jest kolażem setek abstrakcyjnych i perwersyjnych pomysłów (np. przybijanie surowych wątróbek do ścian przez Doktora, używanie plastikowych genitaliów, sztuczna krew lejąca się strumieniami), niepowiązanych ze sobą, na co pozwala przyjęta przez reżysera konwencja oniryczna.

Gdzie w tym wszystkim jest Michael Jackson? Janiczak i Rubin wykorzystują kontrowersyjne fragmenty biografii króla popu takie jak choćby skandal o rzekomej pedofilii. Bez wątpienia to wyłącznie luźna wariacja na temat życia gwiazdy. Twórcy, posługując się przykładem Jacksona, chcieli wniknąć w naturę człowieka współczesnego. Wykorzystali do tego archetypy Narcyza, Piotrusia Pana, platonicznej (ale niespełnialnej) miłości między mężczyznami, tęsknoty do androgyniczności, czy miłości ojcowskiej. Zainteresował ich proces autokreacji człowieka-gwiazdy, dla której własna osoba jest dziełem sztuki - sztuki, która na dodatek nie ma żadnych granic. Do nadczłowieka, który może wszystko, nawiązuje też sam tytuł, który jest parafrazą "Tako rzecze Zaratustra" Nietzschego.

Reżyser i dramaturżka najwięcej czasu poświęcili wątkowi Piotrusia (Michał Jaros) - chłopca, którego Michael w spektaklu chciał zaadoptować. Twórcy próbowali pokazać tytułowego bohatera jako niewinnego, marzącego o byciu doskonałym ojcem. Jednak Piotruś, który stracił matkę (Wanda Skorny) wcale nie szuka w nim ojca, tylko ujścia swoich jeszcze nierozpoznanych popędów, co zostaje pokazane przez jego kostium, do którego przytroczone ma dwa gumowe penisy. Efekt został wzmocniony przez projekcje rzucane na ścianę, w których nadzy Michael i prowokujący Piotruś piją piwo, biegają po lesie i całują się.

Reżyser bardzo konsekwentnie wykorzystał media. Małe kamery operowane przez Siostrę dawały podgląd na scenę, zbliżenia na twarz Michaela, Ojca (Marek Tynda). Oprócz tego, jak już wspomniałem, na ścianach wyświetlane były nagrane wcześniej w plenerze filmy, zaś na początku spektaklu były to zbliżenia na ludzkie źrenice. Dzięki tym zabiegom spektakl nabiera wielowymiarowości i rozbija osobowość głównego bohatera na pojedyncze pragnienia, przed którymi się broni, których zwyczajnie boi się.

Aktorzy błąkają się trochę bezradnie po scenie. Rubin wymaga od nich podjęcia się zadań ekstremalnych, takich jak skakanie po trzypiętrowym łóżku w wiadrze na głowie, czy nienaturalne wyginanie nóg, tak żeby przypominały kończyny paralityka. Czasem aktorzy grają przejmująco psychologicznie, a czasem po prostu wyrzucają z siebie słowa. Jeszcze innym razem tekst przypomina narrację trzecioosobową. W tym pomieszaniu z poplątaniem najlepiej odnalazła się Dorota Androsz, która stworzyła postać niesamowicie zmysłową, choć pełną niewinności, i Piotr Biedroń, który balansował na granicy braku emocji i wewnętrznego rozedrgania.

Cały spektakl zbudowany jest na paradoksach i kontrastach estetycznych. Ciężko jest przebrnąć przez gdańskie przedstawienie - do tego stopnia, że półtorej godziny dłuży się niemiłosiernie. Wydaje mi się, że twórcy trochę pogubili się w tym, co chcieli osiągnąć. Premiera "Tak powiedział Michael J." miała odbyć się w kwietniu 2012 roku, jednak ta, ze względu na kontuzję Dawida Ogrodnika, który wtedy miał grać główną rolę, została odwołana. Rubin i Janiczak wrócili do pomysłu we wrześniu i tekst (jak zarzekają się twórcy) zmienił się całkowicie, a rolę Michaela powierzono Biedroniowi. Premiera miała miejsce w październiku. Jednak całe to zamieszanie dowodzi tego, że brakowało i ostatecznie chyba zabrakło recepty na króla popu, który w żadnym razie nie dał się uchwycić kontrowersyjnemu duetowi.

Michael Jackson wciąż czeka na genialną fantazję na swój temat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji