Artykuły

Mistyka i ekonomia, czyli po co nam Rosjanie

"Wiśniowy sad" w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Polskim w Bydgoszczy i "Ożenek" w reż. Iwana Wyrypajewa w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Reżyserzy wracają do rosyjskich klasyków. U Czechowa szukają odpowiedzi na kryzys ekonomiczny i duchowy. Ale komedie Czechowa i Gogola nie poddają się łatwo aktualizacji albo uduchowieniu. Pozostają po prostu komediami

Ostatnie dni w polskim teatrze należały do rosyjskiej klasyki. W Bydgoszczy premierę "Wiśniowego sadu" Antoniego Czechowa dał Paweł Łysak, trzy dni potem w warszawskim Teatrze Studio "Ożenek" [na zdjęciu] Mikołaja Gogola pokazał Iwan Wyrypajew.

A trzy tygodnie wcześniej Maja Kleczewska zmiksowała psychoterapię z wyimkami z Czechowa i Dostojewskiego. Inaczej Łysak i Wyrypajew, którzy - na różne sposoby - starają się pozostać w miarę możliwości wierni rosyjskim tekstom. Cokolwiek to oznacza. Nie "rozrzucają" rosyjskich dramatopisarzy, nie wywracają ich na nice - ale nie robią też ze swojej wierności fetyszu, a z siebie - strażników inscenizacyjnej ortodoksji. Co dzisiejszego udało im się znaleźć w odległych od siebie o siedem dekad sztukach?

Eksmisja pani Raniewskiej

Wiśniowy sad - posiadłość podupadłego finansowo rodzeństwa Lubow Raniewskiej (Anita Sokołowska) i Leonida Gajewa (kolejna udana rola Michała Jarmickiego) - trafia na sprzedaż. Kupuje ją Łopachin - chłopski syn, ich dawny poddany, który lepiej od arystokracji rozumie mechanizmy rodzącego się w Rosji kapitalizmu. Opowieść o deklasacji i nieodnajdywaniu się w nowych realiach ekonomicznych może być dziś bardzo aktualna. To truizm. "Dom, w którym mieszkamy, dawno już nie jest naszym domem" - kwestia ta brzmi dobitnie w czasach eksmisji i dożywotnich kredytów. Ale za to, by zebrać potakujące uznanie - "o tak, Czechow wciąż na czasie" - płaci się cenę. Łysak wystawia Czechowa w sposób, który życzliwie można by nazwać wyważonym - mniej życzliwie: niezdecydowanym. Nie odcina się całkiem od historycznego tła, ale też nie stroni od bieżących odniesień. Sporo skraca, ale zależy mu na zachowaniu zwyczajowo kojarzonego z tym tekstem nastroju smutku i nostalgii. Czasem udaje się to mniej, czasem - bardziej, jak w scenie, gdy Lubow i Leonid słyszą nagle dźwięki orkiestry pamiętanej z młodości. Przez dobrą chwilę myślimy, że to tylko ich wspomnienia - jednak nagle dźwięki rozlegają się naprawdę.

Bydgoski "Wiśniowy sad" jest bardzo spłaszczony klasowo; Łopachina niewiele różni od Raniewskiej - poza tym, że akurat to on ma pieniądze, a nie ona. To relacja formalnie równych uczestników rynkowej gry, z których jeden lepiej tę grę rozumie - a nie arystokratki i syna pańszczyźnianego chłopa. Skoro nie dzieli ich zbyt wielki dystans, obecna w tle dramatu tragedia fascynacji Łopachina nieosiągalną Raniewską nie może się rozegrać. Być może to dlatego druga połowa, a zwłaszcza końcówka spektaklu, jest słabsza od pierwszych dwóch aktów, jakby wytracających spójność i pomysł początku.

Mieszkańców majątku niewiele dzieli też pokoleniowo. Matka i córka, Lubow i Ania (Julia Wyszyńska) Raniewskie, są równie niedojrzałe i bezradne wobec otaczającego je świata. Lubow Sokołowskiej jest współczesną trzydziestoparolatką, która nie chce dorosnąć i którą życie przerasta. Zwracają uwagę także Marcin Czachor jako wieczny student Pietia oraz Joanna Drozda w roli przybranej córki Lubow - gospodyni Warii - dwójka najbardziej trzeźwo stąpających po ziemi domowników Raniewskiej.

Spektakl Łysaka, zwłaszcza jego pierwsza połowa, jest płynny i precyzyjny, ma swój rytm i po prostu dobrze się go ogląda. To także zasługa choreografii Dominiki Knapik, nadającej nieco sformalizowany rys ucieczce Raniewskiej i Gajewa w zabawę czy wspomnienia. Chciałbym, żeby w Polsce tak wyglądał tzw. teatr środka, o którym tyle się mówi - że ma być literacki, niepozbawiony ambicji intelektualnych i zarazem sprawny inscenizacyjnie i prosty w odbiorze. Rzeczywistość, zwłaszcza warszawska, wygląda często inaczej.

Więcej farsy niż mistyki

Ale i w Warszawie czasem się udaje. Iwan Wyrypajew, do tej pory znany publiczności wyłącznie z wystawiania własnych tekstów, sięgnął po sztukę o urzędniku Podkolesinie (Marcin Bosak), starym kawalerze, który nie może zebrać się do zawarcia związku małżeńskiego z Agafią Tichonowną (Karolina Gruszka) - mimo pomocy swatki i przyjaciela, przebiegłego Koczkariewa (Łukasz Lewandowski). Z kojarzonego z farsowym humorem "Ożenku" reżyser chciał wyciągnąć coś głębszego - opowieść o duchowej pustce, Gogolowską mistykę. Ambicje te nie do końca udało się zrealizować. Komedia pozostała przede wszystkim komedią - powstał jednak wciągający spektakl, pełen energii i brawurowo zagrany. Jak dawno nic w Teatrze Studio. To także pierwszy przypadek, kiedy za dyrekcji Agnieszki Glińskiej można mówić o udanym przedstawieniu na dużej scenie - do tej pory większe powodzenie miały tu kameralne projekty.

Oto zagramy wam sztukę Gogola z całą jej patyną i teatralnym archaizmem - zdaje się mówić lektor z głośników, zapowiadając sztukę i ceremonialnie zaznaczając: "Akt pierwszy". Dodatkową ramę stanowią scenografia Anny Met - monumentalne białe wnętrze ze stiukami - i ostentacyjnie teatralne kostiumy Katarzyny Lewińskiej. Bosak i Lewandowski ze swadą bawią się nieco zakurzonym językiem przekładu Tuwima, przesadnie intonując i strojąc tekst w przerysowane, ultrakonwencjonalne gesty. Grają wprost do publiczności, trochę przypomina to wioską commedię dell'arte, z której wyostrzonymi, konwencjonalnymi typami celnie skojarzył Wyrypajew sztukę Gogola. Co chwilę w akcję włącza się obecny na scenie chór - jednak śpiewy ze wschodniej liturgii zdają się po prostu estetycznym dodatkiem nadającym sformalizowanemu spektaklowi rys rytuału.

"Ożenek" w Studio od pierwszych minut uwodzi widza energią i brawurą. Jednak formalny pomysł niebezpiecznie ciąży w stronę maniery i chwilami może nużyć. Tylko z rzadka reżyser decyduje się zaburzyć rytm tej precyzyjnie nakręconej maszyny - i przerysowany komizm przeradza się w coś więcej. W sekwencji zaręczyn i poprzedzających je scen Gruszka i Bosak są jak jakieś monstrualne insekty. Wykonują godowy taniec, w myśl zasad od nich silniejszych - społecznego rytuału, kulturowych reguł, z których są wyalienowani. W świecie groteskowych figur Gogola nie ma miejsca na laskę; sam autor też raczej im nie współczuł. W tym kontekście cerkiewne pieśni zaczynają brzmieć z gorzką ironią - niewiele tu ze wzniosłej prawosławnej teologii małżeństwa Zza groteski przebija rys tragiczny; wyłania się kontur przedstawienia, które chyba nie do końca miało okazję się narodzić. Szkoda, że zabrakło kilku jeszcze takich wyraźniejszych akcentów, by zrównoważyć mocny, komiczny początek - "Ożenek" Wyrypajewa ludzie znów pamiętać będą z salw śmiechu. Z niektórymi klasykami tak już jest. Niełatwo ich opowiedzieć na nowo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji