Między makaronem i lalkami
Teatr co trochę mnie wsysa, jak Włosi makaron. Usta składa się w tzw. dziób i wciąga za pomocą powierza oraz płuc nitkę spaghetti. Z sykiem i błyskawicznie. Zanim pomyślę, już jestem w środku teatralnych zdarzeń, i to przełknięty bez popitki. Ja tak nie potrafię. Zawijam pracowicie makaron na widelec, a Włosi patrzą na mnie jak na oryginała, bo sos i makaron szybko stygną, a zawijanie jest czasochłonne.
W środę premiera "Frankensteina" teatru Capitol. Straszyć próbował Wojtek Kościelniak w roli reżysera. Recenzję przeczytają Państwo później, może w poniedziałek. Rozglądałem się, czy na sali jest delegacja z Ząbkowic Śląskich, które przed rokiem 1939 nazywały się Frankenstein, a gdy Śląskiem rządzili Czesi - Frankenstejn. Też ładnie i oryginalnie. Myślę o tym daszku nad "s". Nawet się nie przewróciłem na drugi bok, a wczoraj, jak 45 lat temu
w Piwnicy Świdnickiej pod ratuszem, najbardziej zabytkowym i pochlapanym buraczkowo-śmietankową farbą, rozpoczęły się Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora. Tego festiwalu - najstarszego w mieście - władza wszelka nie cierpi. Ością w gardle stoi im biały jak japoński śnieg starzec o niewłaściwych sympatiach politycznych. Ten facet zapomina, że skończył dawno 70 lat, bo ma siłę, energię i moc perszerona. Mógłby zastąpić wszystkich urzędników w obu wydziałach kultury. Sam. Na miejscu decydentów, kazałbym go zapakować w kaftan bezpieczeństwa. To naprawdę jest wariat.
Chwileczkę... Zapomniałem, że następnego festiwalu nie chce robić!!! Tylko że obiecywał to parę razy. Tak, z kaftana bym nie rezygnował.
Nigdy nie wiadomo, co takiemu strzeli do siwego łba. On nie rozumie, dlaczego w tym mieście, któremu sprezentował festiwal znany w Europie, nikt go nie szanuje. Za to szanowany i dopieszczany dyrektor lalkowej sceny, którą rozłożył na łopatki przez cztery lata, udał się bronić rubieży kultury muzycznej na wschodzie. Czy obroni placówkę wybudowaną w rozmiarach XXL w stosunku do skromnych lokalnych potrzeb? Trzymam kciuki. Niech mu się uda, bo jeszcze wróci i znów coś "nowocześnie przekształci". Na przykład hodowlę porzeczek na frytkarnię. Ma dar uwodzenia.
Tak sobie pomyślałem, a propos tego vacatu. We Włoszech spotkałem szalonego litewskiego lalkarza, którego poznałem na festiwalu szkół teatralnych Melodrama w Jelczu-Laskowicach, gdzie bawił robionym ze studentami "Teatrzykiem Zielona Gęś" naszego Mistrza Konstantego. Choć studenci sztukę chłoną w Wilnie, gdzie polskich śladów jest tyle samo, co litewskich, to jednak język polski znają raczej z opowiadań po angielsku. To dodawało uroku surrealistycznym tekstom poety. Namawiałem Algirdasa Mikutisa z wileńskiego teatru Lele (gość legnickiego Festiwalu Teatru Nie-Złego), ba, "molestowałem", by zebrał studentów i przyjechał rozbawiać ludzi Gałczyńskim granym prawie po polsku w Polsce. Algi uprawia specyficzny teatr cieni z korzeniami w kulturach Dalekiego Wschodu. We Włoszech prowadził warsztaty na kanwie "Fausta" Goethego z międzynarodową obsadą, która ochrzciła się imieniem Compagnia C. W tym zespole gra Polka i świetnie sobie radzi - Agnieszka Pietkiewicz. Ale też piękna Węgierka, kilkoro Hiszpanów i Włosi z Theatralia. Pewnie ich u nas zobaczymy. No, to przynudziłem...