Artykuły

Humor i sprawy poważne

Jest to komedia zabawna, napisana przez autora, który zna swoje rzemiosło. Oparta na jednym dobrym pomyśle (przyjazd węgierskiego oficera, który spędził 9 miesięcy na froncie, do zacisznej wsi węgierskiej, gdzie spędzić ma urlop u rodziców jednego ze swych żołnierzy), stwarza wiele niecodziennych sytuacji, wynikających z konfrontacji urazów oficera o starganych przeżyciami frontowymi nerwach ze spokojem poczciwych mieszkańców węgierskiej wsi. Jest w tej sztuce coś z atmosfery "Dzielnego wojaka Szwejka" (którego przypomina pod pewnymi względami strażak Tot ze swymi błękitnymi i poczciwymi oczyma i chłopskim, zdrowym rozumem), ale jest to Szwejk przyprawiony węgierskim sosem. Pierwsza część sztuki jest właściwie rozbudowanym skeczem, później jednak autor potrąca sprawy poważne, ma większe ambicje, pragnie przejść od farsy lub lekkiej komedii rozrywkowej do "wysokiej komedii", satyry, a nawet tragikomedii, o czym świadczy wyraźnie zakończenie sztuki.

To dobrze i to źle. Drugą część "Strażaka Tota" trzeba traktować poważniej od pierwszej (szczególnie scena rozmowy ze słynnym psychiatrą prof. Ciprianim stanowi odrębny i ciekawy fragment o własnej logice artystycznej). Ale tu nasuwają się od razu wątpliwości. Łamie się bowiem skutkiem tego konwencja utworu, a od rozmowy w wygódce do rozważań o współczesnym świecie droga jest zbyt daleka.

I myślałem sobie również, że wtedy kiedy pan major spędzał swój urlop wypoczynkowy w idyllicznych warunkach węgierskiej wsi, jego towarzysze broni i ich sojusznicy, hitlerowcy, mordowali ludzi w całej Europie. A to już nie są sprawy do śmiechu. Może jestem przewrażliwiony, może młodsze pokolenie, które nie przeżyło wojny, odbierać będzie tę komedię inaczej, ale wiem dobrze, że nam w Polsce trudno jest przyjmować komedię z tego okresu, nie myśląc o tym, co działo się jednocześnie w naszym kraju i w innych krajach okupowanej przez hitlerowców Europy, co działo się na froncie wschodnim i jakie były przyczyny, dla których pan major tak bardzo bał się partyzantów.

Teatr wystawił "Strażaka Tota" dobrze i taktownie. Na uznanie zasługuje reżyseria Józefa Grudy, który nadał całości dobre tempo i rytm. Bardzo ładne dekoracje, nastrojowe i barwne, nawiązujące do węgierskiej sztuki ludowej i jej ornamentyki, zaprojektował Otto Axer. Dobrze spełnia swoje zadanie tło muzyczne Edwarda Pałłasza. Lecz największy sukces odnosi w tym przedstawieniu Czesław Wołłejko w roli Majora. Jest teraz w świetnej formie, odkrywa nam za każdym razem nowe walory swego charakterystycznego, ostrego, a przecież tak precyzyjnego w każdym ruchu i geście aktorstwa. A jakże wyrazista jest jego mimika, jak wydoskonaliła się technika ciała, jak znakomicie gra z rekwizytami! Talent komediowy Wołłejki i jego wspaniały rozwój, to chyba jedna z najmilszych niespodzianek aktorskich naszego życia teatralnego w tym sezonie.

Dobrze grają też w tym przedstawieniu i inni aktorzy. Kazimierz Dejunowicz jest poczciwym strażakiem Totem o błękitnych oczach, Renata Kossobudzka jego zatroskaną żoną. Małgorzata Włodarska ich pełną wdzięku i naiwności córką. Maria Klejdysz gra z umiarem i dużą siłą komiczna rolę Gizi "kobiety trudniącej się nierządem". Zygmunt Hobot jest zwariowanym listonoszem, Tadeusz Kondrat - doktorem praw, który zajmuje się z powodzeniem wywożeniem nieczystości, zaś Stanisław Jaśkiewicz z godnością kreuje postać uczonego psychiatry, który sam kwalifikuje się na pacjenta swej kliniki. Wreszcie Edward Szupelak-Gliński gra ciepło rolę wiejskiego proboszcza, a Józef Maliszewski - sąsiada Totów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji