Artykuły

Klozet i śmierć

Za dawnych czasów chwalono dramatopisarzy nie za myśl, ale za mistrzostwo konstrukcji. Kryło się w tej hierarchii ocen niegłupie przeświadczenie, że łatwiej stworzyć nowy świat w siedem dni, niż te siedem dni opisać w trzech aktach. Dziś moda na zbawianie świata przeraźliwie wśród dramatopisarzy wzrosła; procent tych, którzy potrafią to robić zgrabnie, przeraźliwie zmalał, ale stan ten nie znajduje odbicia w oficjalnej skali ocen. Chwalimy pisarza za myśl - nawet gdy wtórna; zapominamy, że nawet wtórna myśl zyskuje, gdy ją zgrabnie ująć. I rośnie ilość sztuk, w których wszystko wolno. Tylko nie wiadomo, po co wolno...

Na przykład: kiedy i po co wolno dramatopisarzowi zabić człowieka? Stara dewiza, iż śmierć usprawiedliwiona jest tylko przez swój niezwyczajny wyjątkowy cel, zupełnie się zdewaluowała. Trupy walają się w każdej sztuce, śmierć straciła swoją cenę, a tym samym straciła swój sens. Ta łatwość uśmiercania mnie oburza. Nawet gdy uśmierca się na scenie.

W sztuce Istvna Orkny ginie człowiek. Na dalekim froncie ginie młody żołnierz. Jego rodzice znoszą w tym czasie idiotyczne fanaberie jego dowódcy, który w ich wiejskim domku spędza czas swego urlopu. Dowódca jest psychopatą, rodzice są zacnymi prostaczkami. Zderzenie tych dwóch postaw służy autorowi do budowania sytuacji błazeńskich i groteskowych: dowódca każe rodzicom kleić jakieś idiotyczne pudełka, rodzicom chce się spać, ale kleją, bo wiedzą, że zarabiają na sympatię dowódcy dla ich syna. Kleją i zasypiają, dowódca na nich pokrzykuje, śmiesznie jest.

I wtedy syn ginie na dalekim froncie. Autor informuje o tym widzów, zataja natomiast ów fakt przed rodzicami i dowódcą. Nadal grają oni swą pudełkową groteskę, autora to wyraźnie bawi, mnie mniej. Bo żołnierska śmierć młodego Tota jest całkowicie niepotrzebna. Jakiś czytelnik "Kultury" napisał do mnie list, z którego wynika, że śmierć młodego Tota uważa za zbędną, ponieważ ów Tot walczył w armii Horthy'ego. Tragedia armii, która zmuszona została do walki w złej sprawie, może być przecież tematem dla tragedii. Podejrzewam nawet, iż Istvn Orkny taką właśnie współczesną tragedię chciał napisać. Tylko, że nie umiał jej skonstruować. Zabija i nie wie po co. Zgon młodego Tota nie wpływa bowiem ani na nowy tok akcji, ani na kształtowanie się nowej moralnej oceny owej akcji przez widza, ponieważ znęcanie się koszmarnego Majora nad zacną familią Totów widz zdążył już przedtem właściwie zaklasyfikować. Więc po co?

Może po to, aby wygnać Tota-seniora i Majora z cichego domku, gdzie dotąd kleili pudełka i kazać im toczyć dyskurs o grozie istnienia w wiejskim klozecie. Ale i wprowadzenie klozetu na scenę jest środkiem, który musi czemuś służyć, musi posiadać swój niezwyczajny i wyjątkowy cel. Może nawet ta wyjątkowość jest bardziej wyjątkowa od wyjątkowości śmierci. Ostatecznie, częściej w teatrze mamy trupy niż klozet. Ale Istvn Orkny i tym się nie przejmuje. Przedtem zabił, potem zbudował uroczy zakąteczek i jest z siebie zadowolony. Ja z niego - powtarzam - o wiele mniej. Ponieważ czyni coś, a nie wie po co.

Teatr Polski wystawiając "Strażaka Tota" jako farsę przyczynił się jeszcze do pomnożenia nieporozumień. Co prawda, owo farsowe założenie pozwoliło Czesławowi Wołłejce na zarysowanie interesującego studium człowieka, którego zwierzęcy strach doprowadził do obłędu. Teza, że każdy strach, z chwilą kiedy staje się immanentnym składnikiem ludzkiego życia, stwarza stan stałej patologii, stała się dzięki sugestywnej kreacji Wołłejki jedyną propozycją myślową spektaklu. Zapewne, myśl trafna. Czy przecież dla jej udokumentowania trzeba było aż strasznych i dziwnych rzeczy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji