Artykuły

Niestraszny dwór

W miejsce drapieżnej inscenizacji Andrzeja Żuławskiego - przedstawienie jak cukierek.

Ledwie trzy lata temu w warszawskim Teatrze Wielkim odbyła się premie­ra "Strasznego dworu" Stanisława Mo­niuszki w reżyserii Andrzeja Żuławskie­go, a mamy już na tej scenie nową wer­sję nieśmiertelnego przeboju polskiej opery. Nic dziwnego - obecna dyrek­cja Opery Narodowej zdjęła z afisza kontrowersyjne przedstawienie Żuław­skiego, a w repertuarze tej sceny "Strasz­ny dwór" był i być powinien zawsze. Powodem, dla którego zdecydowano się na wycofanie spektaklu Żuławskiego zaledwie po piętnastu przedstawieniach, były głównie skróty dokonane w party­turze Moniuszki - według obecnego dy­rektora artystycznego teatru Jacka Kaspszyka wykreślono wówczas niemal 40 procent muzyki. Tym razem dzieło potraktowano z wielkim pietyzmem, nie tylko w jego warstwie muzycznej, ale też scenicznej.

Trudno byłoby znaleźć dwie równie odmienne inscenizacje "Strasznego dworu" jak wersja Żuławskiego i nowe przedstawienie w reżyserii Mikołaja Grabowskiego. Dla pierwszego z nich utwór Moniuszki był punktem wyjścia - kanwą, na której powstało wielopię­trowe przedstawienie o polskim piekle. Żuławski przeniósł akcję dzieła z I po­łowy XVIII w. w czasy jego premiery po upadku powstania styczniowego. Po­służył się chwytem teatru w teatrze: widz oglądał przedstawienie dla carskiej cenzury, która wykłócała się z wyko­nawcami o każdy narodowowyzwoleń­czy akcent przedstawienia. "Straszny dwór" był pretekstem do pokazania na­rodowych póz i kompleksów oraz siły, ale przede wszystkim słabości ludzkich charakterów. Szyderczy ton tamtej in­scenizacji budził kontrowersje, a zaba­wa w kotka i myszkę z usadzonymi na scenie cenzorami nieopatrznie zmienia­ła się w zabawę z widzem, który gubił się w coraz mniej czytelnych sensach przedstawienia. Cokolwiek by jednak sądzić o "Strasznym dworze" Żuław­skiego, było to inspirujące i ważne przedstawienie, które z pomocą uroczej, acz błahej komedii Moniuszki dawało obraz powikłanych losów Polski i Polaków. Inscenizacja Grabowskiego jest przeciwieństwem tamtej barokowej i drapieżnej wizji. Reżyserskie rozpychanie łokciami zastąpiła tu ortodoksyjna wier­ność tekstowi, pesymizm - ton idylli, a mroczną, monumentalną oprawę - bajkowa sceneria rodem z Disneya. Mikołaj Grabowski zrobił swego czasu kilka teatralnych przedstawień o Polsce sarmackiej, na czele z brawurowym "Opisem obyczajów" według ks. Jerze­go Kitowicza, w których jak w lustrze przeglądał się współczesny Polak. Niech porzucą jednak nadzieję ci, któ­rzy w jego "Strasznym dworze" spo­dziewają się ujrzeć równie przenikliwy i zabawny obraz polskich obyczajów. Mamy tu wprawdzie i zabobonny lud, który drży przy opowieści Cześnikowej o "strasznym" dworze, i wszędobylskie­go dziada, i drobną szlachtę popijającą ukradkiem po kątach, ale prawdziwych barw i rumieńców przydają insceniza­cji raczej świetne kostiumy Zofii de Ines niż reżyseria Grabowskiego. Powstało przedstawienie poprawne, miejscami tylko ujmujące, głównie w finale. Gra­bowski odstąpił w nim od tradycji i, zgodnie z oryginalnym zamysłem Mo­niuszki, zamiast mazurem zakończył operę opowieścią Miecznika o historii tytułowego dworu. Ta opowieść zmienia się w przepiękny epilog, morał nawet, o tym, co najważniejsze - o miłości i urokach domowego ogniska, które mimo historycznych zawieruch poz­walają cieszyć się życiem. Dzięki tej sekwencji przedstawienie Grabowskie­go przejdzie do historii polskiego teatru operowego.

Przejdzie też jako wersja udana mu­zycznie, bo Teatr Wielki postarał się o obsadę najlepszą z dziś możliwych, choć trudno nie zauważyć, jak daleko jej do tego, co reprezentowały sobą poprzednie pokolenia polskich śpiewaków.

W premierowej obsadzie była tylko jed­na wielka wokalnie kreacja: Adam Kru­szewski w roli Miecznika. Na narodo­wej scenie przez trzydzieści lat śpiewali tę partię Andrzej Hiolski, zmarły prawie rok temu legendarny baryton. Kruszew­ski jest jego godnym następcą - dorównuje Hiolskiemu zarówno urodą głosu i muzykalnością, jak aktorską swobodą i dykcją. Nie można tego powiedzieć o innych wykonawcach, bo jeśli nawet dobrze śpiewają, to niewyraźnie. Na najwyższe pochwały zasłużyła natomiast orkiestra Teatru Wielkiego, którą świet­nie prowadzi Jacek Kaspszyk. Z tego względu ta restauracja opery Moniusz­ki w repertuarze narodowej sceny nie­wątpliwie się opłaciła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji