Artykuły

Czy w tym dworze straszy?

UCIECZKA DO KORZENI

W Teatrze Wielkim mamy nową inscenizację spektaklu, zaliczanego do kanonu polskiej sztuki operowej. Nieobecność moniuszkowskiego ar­cydzieła na pierwszej scenie narodo­wej trwała prawie cztery lata.

Być może przyczyną aż tak długiej absencji były obawy realizatorów po­mnych losów poprzedniej, kontro­wersyjnej inscenizacji autorstwa An­drzeja Żuławskiego. Spektakl zdjęto po 15 przedstawieniach. Niewyklu­czone jednak, że zaważyło poczucie ogromnej odpowiedzialności, jaka spoczywa na każdym, kto zmierzy się z utworem zajmującym tak szcze­gólne, nawet wyjątkowe miejsce w polskiej kulturze.

Reżyser Mikołaj Grabowski jest za­tem artystą odważnym. Nie uląkł się wyzwania, mimo że ze sztuką opero­wą nie miał do tej pory zawodowego kontaktu.

Jego wizja nie jest jednak aż tak bardzo odważna, ani nowatorska; mieści się całkowicie w dziewiętna­stowiecznej konwencji teatralnej, mocno już pachnącej naftaliną.

Na połączone ze sobą pierwszy i drugi akt Grabowski miał jeszcze pomysły. Na dwa pozostałe już ich zabrakło. Z pewnym wyjątkiem - przedwczesną kulminacją spektaklu w rytmie mazura - z błękitnymi ba­lonikami opadającymi nagle z puła­pu widowni i tam odsyłanymi przez zaskoczonych widzów parteru. Jed­nak ten karnawałowy, efektowny ak­cent, mimo oczywistego anachroni­zmu, odwrócił za to uwagę widzów od tego, co dzieje się na scenie. Tak­że scenograficzna oprawa przedsta­wienia nie rzuca na kolana.

Na te i inne wątpliwości wobec inscenizacji można jednak przy­mknąć oko. "Straszny dwór" siłą szlacheckiej tradycji którą przywołu­je, zawsze będzie oddziaływał na polskie sentymenty.

"Straszny dwór" to przecież feeria najpiękniejszych w polskiej literatu­rze muzycznej melodii. To nieśmier­telna tenorowa aria z kurantem, barytonowy polonez Miecznika, basowa aria o starym zegarze, to ognisty ma­zur; można je wymieniać, także w stosownej kolejności, począwszy od uwertury po sam finał. Do ich wy­śpiewania, więcej - do wykreowa­nia wyjątkowo wyraziście zarysowa­nych postaci opery potrzebni są arty­ści wyjątkowego formatu.

Prawda, że Miecznik Andrzeja Hiolskiego, Stefan Bogdana Paproc­kiego, czy Skołuba Bernarda Ładysza przez kilkadziesiąt lat ustalili i utrwa­lili wzorce tych partii. Nie sposób o nich zapomnieć, nie sposób pomi­nąć.

Adam Kruszewski, dzięki zbliżo­nej do Hiolskiego barwie głosu i oso­bistemu ciepłu, jakim emanuje, może nawiązać do najwspanialszej tradycji stworzonej przez zmarłego przed ro­kiem Mistrza. Również Romuald Tesarowicz potrafił zmierzyć się z le­gendą Ładysza, stwarzając świetną postać Skołuby, z pięknie wyśpiewa­ną arią o zegarze.

Wielkie nadzieje można pokładać również w młodych wokalistkach. Iwona Hossa oraz Anna Lubańska w partiach Hanny i Jadwigi pokazały prawdziwą wokalną i aktorską klasę. Natomiast Jacek Janiszewski wydaje się zbyt młody do roli Zbigniewa, a piękny tenor Dariusza Stachury jest za delikatny na tę forsowną partię.

Szczególnie oczekiwana Stefania Toczyska także nie odnalazła się jako Cześnikowa, mimo iż pokazała jak się śpiewa na światowych scenach.

Ważkim atutem spektaklu jest or­kiestra pod batutą Jacka Kaspszyka. Brzmi bardzo pięknie, choć nie za­wsze, ze względu na zbyt częste, niepotrzebnie szybkie tempa, udaje się jej harmonijnie partnerować wo­kalistom. (Ewa Solińska)

ZROBIENI W BALONA

Piątkowy wieczór przyniósł nową premierę w warszawskim Teatrze Wielkim, "Straszny Dwór" Stanisła­wa Moniuszki. Oczekiwana z niecier­pliwością, szczególnie po poprzed­nim, kontrowersyjnym wystawieniu Andrzeja Żuławskiego, nie przerwie chyba jednak złej passy na tej scenie.

Reżyser Mikołaj Grabowski wyraź­nie nie czuje teatru muzycznego. Nie uwzględnia nadrzędnej roli muzyki w operze. Jego pomysły nie podążają za muzyką i często odwracają od niej uwagę. Jadwiga podczas śpiewania lirycznej arii musi, odpychając się nogami, jeździć na krześle z kółkami. Aria Miecznika, mówiąca o najwięk­szych narodowych przymiotach: pa­triotyzmie, wierze i szlachetności, gi­nie, rozpraszana przez niepotrzebny ruch sceniczny. Sceny zbiorowe są długie, statyczne i nudne. Strona mu­zyczna spektaklu przynosi wiele roz­czarowań. Można odnieść wrażenie, że całość jest niedopracowana. Orkie­stra pod dyrekcją Jacka Kaspszyka brzmi blado i anemicznie. Już wstęp muzyczny pokazuje brak niuansów i zdecydowanego forte. Niektóre tem­pa, zbyt szybkie, nie pozwalają na precyzyjne wykonanie, szczególnie ansambli. Chwiejny intonacyjnie, klarnetowy wstęp, do wzruszającego tercetu "Cichy domku", zamiast zbu­dować, psuje cały nastrój tej sceny. Chór, tak istotny element dzieła, jest zaledwie poprawny.

Śpiewacy generalnie potwierdzają złą kondycję wokalną Teatru Wielkie­go. Iwona Hossa, obdarzona zbyt ma­łym lirycznym sopranem, o nieprzy­jemnym dla ucha tremolu, w partii Hanny forsuje głos, często na granicy krzyku. Szlachetny głos Anny Lubańskiej (Jadwiga), pięknie brzmi w gór­nym odcinku skali, pozostawia jednak niedosyt niskiego rejestru. Zupeł­nym nieporozumieniem wokalnym jest występ Jacka Janiszewskiego w partii Zbigniewa. Młody, o świetnej prezencji, śpiewa matowym, star­czym głosem. Wydaje się, że technika wokalna pozostaje dla niego niezgłę­bioną tajemnicą. Dariusz Stachura ma wszystkie przymioty dla kreowania partii Stefana, jednak jego głos, o zbyt małym wolumenie, ginie na wielkiej scenie. Zbigniew Macias zaskakuje brakiem predyspozycji do ról komicz­nych, a i wokalnie tej partii nie może zaliczyć do udanych. Zupełnym nie­porozumieniem jest Krzysztof Szmyt (Damazy), który przez cały czas sku­pia się na pokonywaniu trudności wokalnych. Obronną ręką wychodzi Adam Kruszewski. Jako Miecznik tworzy przekonującą scenicznie po­stać, choć chwilami może zbyt dobro­duszną. Poprawnie prowadzonemu głosowi brak jednak siły i ekspresji, koniecznej dla tej charyzmatycznej roli. Prawdziwymi gwiazdami wie­czoru okazali się: Stefania Toczyska i Romuald Tesarowicz. Ich pięknie brzmiące, nośne głosy i znakomite kreacje, Cześnikowej i Skołuby, są balsamem dla ucha.

Gratulacje należą się baletowi i choreografii Emila Wesołowskiego. Wspaniale, żywiołowo tańczony ma­zur jest jedną z najbardziej porywają­cych scen. Nie pomogły za to niecie­kawe dekoracje. W przeciwieństwie do nich realistyczne, stylizowane ko­stiumy (Zofia de Ines) są piękne.

Mimo wielu mankamentów, pu­bliczność zgotowała temu przedsta­wieniu owacje. Czyżby za sprawą zrzuconych, w trakcie ostatniego ak­tu, balonów? Ten pomysł wykorzy­stał już przecież Bogusław Kaczyński w Romie - tyle tylko, że po zakoń­czeniu spektaklu - i to dla dzieci.

Dla mało wyrobionego widza "Straszny dwór" może stać się okazją do zabawy balonami, jednak praw­dziwy meloman może poczuć się zrobiony w balona. (Grzegorz Michałowski)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji