Artykuły

Eksportowa dawka kiczu

Warszawska Opera Narodowa przygo­towuje się do zaprezentowania w Londynie "Strasznego dworu". Z tej okazji dla inscenizacji, obecnej w repertu­arze od trzech lat, przygotowano nowe dekoracje. Po obejrzeniu zmienionej wersji spektaklu na rodzimej scenie nie sądzę, by ten zabieg pomógł w od­niesieniu sukcesu.

Nie jest łatwo przekonać świat do tej opery Moniuszki. O ile "Halka" zaczęła wieść międzynarodowe życie jeszcze w XIX w. i nadal od czasu do czasu poja­wia się za granicą, głównie na scenach niemieckich, to ze "Strasznym dworem" bywa kłopot. Na wschód od Polski przyj­mowany jest z sentymentem, w tym roku ma odbyć się jego premiera we Lwowie. Ale na Zachodzie nikt go praktycznie nie zna. Nieliczne inscenizacje dochodziły do skutku głównie dzięki uporowi pol­skich realizatorów - Marii Fołtyn czy Jana Krenza. Po raz ostatni w Europie Za­chodniej zaprezentował go Robert Sata­nowski na gościnnych występach war­szawskiego Teatru Wielkiego w wiedeń­skiej Staatsoper 15 lat temu i poniósł po­rażkę. Krytycy oraz widzowie narzekali, że utwór ma zbyt skomplikowaną akcję, a sam spektakl jest nieznośnie tradycyjny. Cudzoziemcowi trzeba długo tłu­maczyć, o co właściwie chodzi w tej operze. Jeśli nawet zrozumie sens kawa­lerskich ślubów Stefana i Zbigniewa, pojmie, jaką intrygę uknuła Cześnikowa oraz zaakceptuje humor scen z nie­czynnym zegarem wybijającym kuran­ty czy ożywionymi portretami praba­bek, i tak pozostaje mu do rozwikłania egzotyczna sfera staropolskiego obycza­ju. Dla nas "Straszny dwór" jest cenny, ponieważ nie opowiada tylko prostej hi­storii miłosnej. Cudzoziemcowi odwo­łania do naszej przeszłości utrudniają odbiór, a warszawski spektakl Mikołaja Grabowskiego dodatkowo je kompliku­je. Bo jak pojąć, czym właściwie był sta­ropolski kulig, skoro go tu nie ma, albo po co lano wosk, gdy na scenie zajmuje się tym Damazy, a nie panny pragnące poznać swą przyszłość. A z kłótni myśli­wych w pamięć zapadają jedynie pół­dzikie postaci odziane w skóry.

Brzydką i archaiczną scenografię Zofii de Ines zastąpiono cukierkowymi dekoracjami Pawła Dobrzyckiego. Od­tworzony z pieczołowitością dwór Miecznika przypomina jednak budowle z filmów Disneya, a dom Stefana i Zbi­gniewa wydaje się być wzięty z obrazów, jakie oferują zagranicznym turystom malarze na warszawskiej Starówce. Zresztą artystę pracującego nad takimi widoczkami reżyser wprowadził do ak­cji, tym bardziej podkreślając, iż jego spektakl to ciąg kiczowatych landszafcików. Kicz z nutką patriotyzmu zamyka "Straszny dwór" w narodowym skanse­nie. W świecie inscenizacje zakładające, iż teatr operowy powinien składać się z obrazków scenicznych, których wartość myślowa równa jest zeru, już dawno zo­stały odesłane do lamusa.

Inscenizacyjnych niedostatków nie rekompensuje wartość muzyczna war­szawskiego spektaklu. Opera Narodo­wa jedzie do Londynu, by promować nagranie płytowe "Strasznego dworu" dokonane dla EMI. W pierwszym przedstawieniu z nowymi dekoracjami (20 lutego) wzięła udział cała obsada płytowa. Wszyscy - z małymi, żeński­mi wyjątkami - śpiewali o dwie klasy gorzej: niestarannie i nonszalancko. W ten sposób nikomu w świecie z pew­nością nie udowodnią, że muzyka Mo­niuszki jest wartościowa i oryginalna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji