Balonowy dwór
Jeśli w środowisku dziennikarskim przyznaje się nagrody w dziedzinie: najkrótszy, najbardziej trafny, dowcipny, syntetyczny tekst-recenzja, pragnę zgłosić kandydaturę red. E. Likowskiej za "Balonowy dwór" ("Przegląd" nr 8/2001), dotyczący opery Moniuszki "Straszny Dwór ".
Jestem skromną nauczycielką wychowania muzycznego. Średnio raz na dwa miesiące zabieram uczniów do teatru, opery, operetki (kiedy jeszcze była w stolicy). Zabrałam też dwie klasy na najnowszą premierę "Strasznego Dworu " i wnioski są smutne. Uczniowie najczęściej pytają, dlaczego nie można zrozumieć słów, choć opera jest po polsku. To prawda - nasi śpiewacy mają fatalną dykcję i można rozróżnić tylko pojedyncze słowa. W dodatku soliści zostali pewnie obsadzeni na "chybił trafił" - bo przecież nie według warunków głosowych. Dziwię się, dlaczego np. Dariusz Stachura śpiewa partię Stefana - ma za mały wolumen, jego głos ginie na dużej scenie, orkiestra go zagłusza! Z kolei Iwony Hossy (Hanna) nie słychać w górnym rejestrze, podobnie Anny Lubańskiej (Jadwiga). Na dobrą sprawę z kilkunastu solistów słychać zawsze tylko troje: Stefanię Toczyską, Romualda Tesarowicza i Adama Kruszewskiego - ich nośne głosy nie giną zagłuszane przez orkiestrę - bo oni mają czym śpiewać, w przeciwieństwie do całej reszty, która forsuje głos, często na granicy krzyku, a efekt okazuje się marny. Niestety, przedstawienie potwierdza tylko złą passę Opery Narodowej. Pamiętam, że za czasów dyrekcji Roberta Satanowskiego każde przedstawienie było wydarzeniem - wszystko dopracowane, starannie przygotowane. Potem opera zaczęła stopniowo upadać, a obecnie jej stan jest bardzo niepokojący: orkiestra jest słabo przygotowana, śpiewacy fałszują, reżyserzy nie mają pojęcia o muzyce itd. Jak długo jeszcze tak będzie?