Artykuły

Żuławski i upiór w operze

Premiera Moniuszki dowodzi przede wszystkim, że dyrekcja opery warszawskiej bez zahamowań próby warte teatrzyku eksperymentalnego wprowadza na wielką scenę.

Słowa podziwu po ostatniej premierze należą się przede wszystkim pracowni stolarskiej. Wychwalano kiedyś talent chłopów litewskich, którzy idą do lasu z koniem i siekierą, a wracają wozem. To było, minęło. Dzisiaj ciesielstwo jest umiejętnością zanikającą. Toteż oglądanie po obu stronach sceny dwupiętrowej konstrukcji drewnianej z surowego drewna, postawionej dla licznego chóru, jest wielką przyjemnością - co za proporcje w obelkowaniu, jakie pasowania, kliny, i wszystko to dziełem stolarzy-artystów warszawskiej opery!

Podobny podziw wzbudzają dzieła pracowni krawieckiej. Z uznaniem odnieść się też trzeba do pracy orkiestry: muzyka brzmi jak sobie pan Moniuszko winszował - śpiewnie, z polską werwą gdzie trzeba, a gdzie należy nostalgicznie, w ryzach trzymając siłę brzmienia, zwłaszcza gdy do tej ogromniastej czaszy z widownią mają się przebić czyste wprawdzie, aliści wątłe głosy śpiewaków.

Dla mnie, który oglądałem wszystkie realizacje "Strasznego dworu" w Warszawie, od pamiętnej premiery na otwarcie Teatru Wielkiego po odbudowie (1965), nadto w Łodzi, Poznaniu, Bytomiu, Wrocławiu, sprawa spektaklu w reżyserii Żuławskiego jest nader oczywista: reżysera generalnie zawiodła inwencja!

Jeżeli już reżyser zdecydował się zamiast pachnącego, cichego domku modrzewiowego, do którego po zakończonej wojnie w szampańskich humorach wracają dzielni i rześcy towarzysze pancerni, pokazać ruinę i pogorzelisko, jeśli wypsnął mu się taki pomysł, że młodzieńcy ci wracają jako przegrani, poturbowani, żałosne ofiary wojny, to wówczas nieporozumieniem są te czyste, dobrze odżywione panny, cieszące się na powrót paniczów. Po nich wszak także przetoczył się walec wojny - są zagłodzone, wynędzniałe, pogwałcone - i wtedy dopiero mielibyśmy Żuławskiego specjalistę de la maison. Albo na odwyrtkę, jeszcze ciekawiej. Wracają panicze, towarzysze pancerni, cali i szczęśliwi - jak w libretcie, a zamiast dworku pogorzelisko, jak u Żuławskiego i panny wojną zniszczone. Wtedy dopiero przy refrenie "nie ma niewiast w naszej chacie" boki by można zrywać ze śmiechu. Z rzutnika tymczasem (projekcji tej Żuławski używa nader często, zdaje się w mniemaniu, że wpadł na nowatorski pomysł) puszczamy film z ostatnich wyborów Miss Świata w Singapurze.

W inscenizacji Żułwskiego wjeżdża na scenę pięknie, realistycznie odrobiona srebrna lokomotywa, pewnie mająca coś tam symbolizować, ale mija właśnie stoszesnasta minuta dłużącego się spektaklu i widzom symbole i metafory Żuławskiego zdążyły się pomieszać.

Żuławski obmyślił aresztowanie baletu - zgoda, jest to beczka śmiechu, tego jeszcze nie było: po skończonym mazurze wkraczają carscy żołnierze (Sowieci?), karabiny, bagnety na sztorc i brutalnie wyprowadzają tancerzy, w domyśle na Sybir. I tu można pokusić się o ciąg dalszy. Zamiast jakże banalnego - co się wszystkim widzom dawno już przejadło - schodzenia artystów ze scen w konwencjonalnym dyganiu, Ruscy wpędzają balet do okratowanego wagonu. Pociąg rusza: z przodu oczywista piękna, srebrna lokomotywa Żuławskiego, z boku której wystają nogawki dzielnej brygady technicznej Teatru jednak Narodowego, popychającej ten fenomenalny rekwizyt ("rewolucja parowóz dziejów, chwała jej maszynistom"). Dalej oczywista wagon restauracyjny z obżartuchami, dalej sleeping z pornografią i następnie wagon-symbol, wagon-pointa, wagon-kibitka.

Ilustruję tu tylko mnogość asocjacji i gier symbolami, gdyby Żuławski okazał się artystą do opery utalentowanym. Niestety, zawiódł na całej linii. Żal bierze, kiedy ogląda się scenę bardzo dwuznaczną przekupywania carskiej cenzury przez polskiego szlachcica za żydowskie pieniądze. Zal i niepotrzebna dwuznaczność - w epilogu stosowniejszy byłby helikopter Huzar, uzbrojony w znakomitą elektronikę Izraela, sprawnie rozstrzeliwujący carskich siepaczy. Wtedy święcilibyśmy triumf Żuławskiego, zamiast litować się nad jego ograniczoną wyobraźnią. Nie poradził sobie też Żuławski z muzyką, zachował rytmy synkopowe, a przecież mógł spróbować Moniuszkę w disco-polo, w techno, albo w rapie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji