Artykuły

Händel Horror Picture Show

"Amadigi di Gaula" w reż. Cezarego Tomaszewskiego w wykonaniu Capelli Cracoviensis. Pisze Mateusz Borkowski w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Lesbijki z ciążowymi brzuchami, Yoko Ono rozsyłająca całusy i zombie tańczące jak u Michaela Jacksona. Oglądając odważną produkcję Capelli Cracoviensis "Amadigi di Gaula" w reżyserii Cezarego Tomaszewskiego, biedny Georg Friedrich Händel przewracałby się w grobie. Czy aby na pewno?

Libretto magicznej opery "Amadigi" to jeden wielki mętlik. Jak napisano w programie, "intryga nie jest najważniejsza w tej operze Händla".

W 1715 roku londyńska publiczność, która miała okazję obejrzeć to dzieło, mogła podziwiać możliwości techniczne, jakie dawały ówczesne machiny teatralne. Magiczny świat z nieszczęśliwie zakochaną, złą czarodziejką i serią nieprawdopodobnych zwrotów akcji osiemnastowiecznemu widzowi zapierał dech w piersiach.

Cóż jednak zadziwi współczesną publikę, atakowaną na co dzień audiowizualnym przekazem pełnym golizny i przelewającej się krwi, przyzwyczajoną do filmów 3D w jakości HD i nieczułą na najbardziej wymyślne efekty specjalne? Wątpię również, by ktokolwiek dzisiaj wzorem autora "Mesjasza" zachwycał się pokazem ogni sztucznych. Zdaje się, że podobnie pomyślał Tomaszewski, biorąc na warsztat "Amadigi".

Po pierwszym akcie miałem jednak duże wątpliwości i obawy, czy mu się to uda. Wszystkiego było za dużo. Raziła wielość bodźców rozpraszających widza (body painting, kamera z ręki), "fleszowość" scen... Nie wiadomo było, dokąd to wszystko zmierza. Pomyślałem wówczas, że reżyser przedobrzył.

A jednak już w drugim akcie okazało się, że w tym szaleństwie jest metoda. Przestał razić obraz kręcony na żywo kamerą z ręki. Nagle pokazywane na ekranie zabawkowe figurki ludzików nabrały sensu, stały się odbiciem tego, co dzieje się na scenie, tworząc miniaturowy teatrzyk. W ten sposób pod lupą oglądaliśmy perypetie miłosnego czworokąta.

Wokalnie najlepsza była śpiewająca mezzosopranem Joanna Dobrakowska i sopranistka Małgorzata Rodek. Dobrze zabrzmiała orkiestra Capelli Cracoviensis kierowana od klawesynu przez Jana Tomasza Adamusa. Znakomite aktorsko były śpiewaczki - Dobrakowska (Amadigi), Rodek (czarodziejka Melissa), Marzena Lubaszka (Oriana), Helena Poczykowska (Dardano) oraz Antonina Ruda (Orgando) jako śpiewająca dzikim głosem Yoko Ono. Wiarygodna i zabawna w roli straszących trupów (zombie) była grupa odgrywająca barokowe furie, zwłaszcza w układzie rodem z "Thrillera" Jacksona. Świetnie wypadły też tańczące voguing wampiry (Agnieszka Jaśkowska i Bartosz Satora), żywcem wyjęte z kultowego musicalu "The Rocky Horror Picture Show".

Tomaszewskiego nie da się nie lubić. Imponuje wielość popkulturowych odniesień, która rozsadza operową konwencję, wywołując uśmiech. Tomaszewski drwi z nas i gra nam na nosie, a przy tym niemiłosiernie poniewiera śpiewaczkami. A jednak w tym tyglu absurdu, kiczu i seksualnej wolności udaje mu się pokazać prawdziwe emocje.

To pierwsza w Krakowie kompletna i w pełni dopracowana inscenizacja Tomaszewskiego, ze znakomitymi kostiumami autorstwa Agnieszki Klepackiej i Macieja Chorążego, przemyślaną scenografią Juula Dekkera (brawa za kapliczkę) i efektownymi fryzurami. Duża w tym zasługa również nowej przestrzeni teatralnej w Małopolskim Ogrodzie Sztuki, idealnej do tego typu przedstawień. "Amadigi" Tomaszewskiego jest kampową mieszanką opery, horroru, komedii i melodramatu. To niesamowity pastisz piekielnie zdolnego reżysera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji