Artykuły

Olgierd Łukaszewicz: Biegłem po nowe życie

Widzieliście kiedyś faceta, który ostatnio miał narty na nogach 50 lat temu, a mimo to stanął do zawodów narciarskich? Nie? To spójrzcie na fotografie. To ja! - pisze Olgierd Łukaszewicz na swoim blogu w blogstar.pl.

W kapeluszu, podobnym do tych jakie noszą włoscy księża i kardynałowie. W rzeczywistości był to kapelusz góralski, który wręczyli mi przedstawiciele Miasta Wisła.

Na szczęście przed podjęciem decyzji o udziale w "Biegu po Nowe Życie", pokazano uczestnikom film z zeszłorocznych zawodów. Zrozumiałem, że to zabawa, a ambicje mogą wiele kosztować. Na treningu miałem dwie wywrotki. Dlatego - jako najstarszy uczestnik zabawy! - musiałem wymyśleć bezpieczny styl jazdy, który przypominałby bieg na nartach, ale, broń Boże, bez ślizgów. Wyobraziłem sobie, że moimi nartami uklepuję śnieg niczym ratrak. Biegłem tak, jak podobno Justyna Kowalczyk pokonuje wzniesienia - wysoko podciągając nogi w kolanach. Nie zwracałem uwagi na okrzyki zgromadzonych obywateli Wisły. Szacowny kapelusz góralski nie zleciał mi z głowy ani razu, a i ja sam się nie przewróciłem. Asekurował mnie, biegnąc obok, mąż góralki, która obdarowała mnie kapeluszem. W każdej chwili był gotów rzucić się na ratunek.

Z opanowaniem cechującym starszych panów, nie poddając się emocjom młodzików - a proszę zwrócić uwagę, że mistrz Przemysław Saleta wywrócił się trzy razy - dobrnąłem do mety, gdzie czekał na mnie mój zmiennik w stroju góralskim. Nie wytrącił mnie z równowagi nawet serdeczny okrzyk: "Jak się masz Olek?!". To wołał mój kolega z podwórka, obecnie mieszkaniec gór, którego nie widziałem 50 lat. W ułamku sekundy rozpoznałem jego twarz, nie dałem się zdekoncentrować. Po krzyku: "Hej, hej!", tupałem dalej, brnąc w śnieżną, jednokilometrową trasę i dziwiąc się swojemu mózgowi, że tak szybko zidentyfikował dawnego koleżkę. Widocznie bieg mnie odmłodził. I to dało mi radość.

Wśród uczestników biegu byli ci, którzy otrzymali od dawców nowe serca, płuca, nerki. Nie do uwierzenia, jak dzielnie sobie radzili! Moja żona Grażyna Marzec, która tak jak ja jest aktorką, uczestniczyła kiedyś w cyklu zajęć organizowanych przez Unię Transplantologii. Wraz z kolegą aktorem improwizowali scenki, podszywając się pod rodziny dawców organów. Prawdziwy lekarz miał za zadanie przekonać ich, aby zgodzili się na pobranie organów od potencjalnych dawców z ich rodzin. Aktorzy zmyślali jak się dało, piętrząc przed lekarzem trudności. Wcześniej musieli się trochę "obkuć" w książkach z dziedziny transplantologii. Męki lekarza, który wiedział, że ma przed sobą "komediantów", obserwowała publiczność złożona z ludzi medycyny i psychologa, który komentował zachowanie się lekarza poddanego tej próbie. W związku z tym temat przeszczepów pojawiał się w naszym domu w codziennych rozmowach. Ja początkowo traktowałem go z nabożnym lękiem. W Wiśle, ze zdumieniem i podziwem, obserwowałem sportowców noszących w sobie cudze organy.

Uczestników "Biegu po Nowe Życie" zakwaterowano w Hotelu Gołębiewski. To olbrzym ekskluzywności. Wielkie restauracje, wielkie foyer, wielkie korytarze i olbrzymi aquapark. Zobaczyłem tam wysoką zjeżdżalnię, zakończoną wielkim lejem wpadającym do basenu. Atrakcja ta nazywała się "beczka". Pomyślałem, że skoro zdecydowałem się na wyczyn narciarski, to dlaczego ma mnie nie stać na "beczkę". Postanowiłem rzucić się w tę ciemną rurę i poddać wirówce potężnego leja. Nie zważając na dostojeństwo wieku, zanurzyłem się w żywioł, powierzając ciało pędowi spadku i chlustającej w oczy wody. Fotograf uwiecznił moje bohaterstwo, abym mógł wnukom chwalić się, że jeszcze nie zdziadziałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji