Artykuły

Baw się razem z Teatrem Współczesnym

Teatr Współczesny gościł na najnowszej premierze, iście "niepremierową" publiczność - młodą, chłonną publikę, którą do bezpłatnego udziału w przygodach baśniowego podróżnika Guliwera zaprosił Wydział Kultury (już przed premierą wykupił wszystkie spektakle). Inicjatywa godna zapisania złotymi literami!

Przed wybraniem się na premierowe przedstawienie postanowiłem wygrzebać z kurzu biblioteki pierwowzór, czyli powieść irlandzkiego moralisty okresu Oświecenia. Jonatan Swift napisał "Podróże Guliwera" ku rozwadze zadufanego w sobie człowieka, ukazując jego fizyczną i umysłową małość. Fantastyczno-przygodowa fabuła miała stanowić środek do uatrakcyjnienia rozprawy filozoficznej, a nie cel, I właśnie o tym zapomnieli adaptatorzy - Kazimierz Braun i Mieczysław Orski, którzy wyprali tekst z wszelkich mądrości, na pocieszenie (tylko kogo?) przypieczętowali całość anemicznym i nie umotywowanym morałem. Przed reżyserem Jerzym Kronholdem stanęło trudne zadanie tylko bawienia publiczności. W proch rozsypała się żelazna maksyma Oświecenia "bawić i uczyć". Nie pomogły nawet zgrabnie napisane przez reżysera piosenki z prostą muzyką Jana Walczyńskiego (niestety, mniej zgrabnie wykonane). Nie wiem też, czy słuszne było założenie adaptatorów, że każdy młody widz zna literacki pierwowzór. Stąd początkowe obrazy dla znacznej części publiczności okazały się niejasne. Potem było znacznie lepiej. Gdy Guliwer - Andrzej Gałła na swoim żaglowcu udał się do krainy Liliputów, twarze młodej widowni zastygły w zaciekawieniu. Dzięki funkcjonalnej scenografii państwa Strebejków, ładnie poprowadzonym przez reżysera scenom (przezabawne powitanie Guliwera przez burmistrza, narada na dworze cesarskim), lekko i dowcipnie zainscenizowanym piosenkom oraz dzięki zabawom z dziećmi w wybór Cesarza, czy pętanie głównego bohatera, przez żołnierzy Jego Cesarskiej Mości, udało się wprowadzić klimat autentycznej i niewymuszonej wesołości. Pomysłowości i inwencji starczyło jednak twórcom tylko na pierwszy akt. Wena opuściła potem nawet scenografów. Reżyser nie umiał poradzić sobie z wymyśloną przez nich kukiełką Guliwera zagubionego w krainie Olbrzymów, a sceną kulminacyjną (wbrew tekstowi), uczynił wizytę na Jarmarku.

Wprawdzie dzieciom podobało się przeciąganie liny między widownią a sceną, ale pasowało do całości jak przysłowiowa pięść do nosa. Ozdobą przedstawienia, a może nawet "trójpalczastą ręką Opatrzności", byli tegoroczni absolwenci wrocławskiej szkoły teatralnej - Robert Czechowski, Jacek Mikołajczyk, Kazimierz Zadrożny. Gratuluję bardzo udanego debiutu.

Szkoda, że "Podróże Guliwera" nie stały się wartościowszą przygodą teatralną młodych widzów. Może "Przygody Pana Kleksa", premiera zapowiedziana na wrzesień przez Teatr Polski okaże się bardziej pouczająca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji