Artykuły

Kłótnie w deszczu

Nie potrafię wymienić żadnego elementu składowego, świadczącego o skupieniu się twórców na docelowej grupie odbiorców, którą według materiałów prasowych są widzowie w wieku od 1-5 lat - o spektaklu "Co słychać" w reż. Agaty Biziuk w Teatrze Lalka w Warszawie pisze Justyna Czarnota z Nowej Siły Krytycznej.

Co słychać w "Lalce"? Nareszcie premiera. Pierwsza właściwie w tym sezonie, jeśli nie liczyć "Odysei" Ondreja Spišáka - odgrzanej po kilku latach propozycji z 1999 roku. Ponadczasowa rzecz powróciła zdaje się głównie z powodów finansowych - środki dla teatrów dziecięcych są systematycznie cięte. Rocznie udaje się wygospodarować budżet na dwa, trzy przedstawiania, z reguły małoobsadowe. W Warszawie przygotowano więc "Co słychać" - kameralny spektakl na czwórkę aktorów.

Na scenie - zaaranżowanej na foyer teatru - widzimy rodzinę: mamę zołzę, tatę ciamajdę i dwie córki łobuziary. I dzieci, i dorośli szukają sposobu na nudę pojawiającą się podczas spędzania deszczowego dnia w domu. Rodzice najchętniej usadziliby obie córki przed telewizorem i mieli problem z głowy - mogliby wreszcie poleniuchować na kanapie. Albo porządnie się pokłócić! Pokazywana przez Agatę Biziuk para chyba już przestała się kochać - mama o wszystko ma pretensje, a zrezygnowany ojciec siedzi nieruchomo i marzy o ciszy. Zjednoczyć potrafią się tylko przeciwko dzieciom: zgodnie wszystkiego odmawiają i zakazują. Dziewczynki jednak nie dają za wygraną - wierzą, że rodzinę może uratować wspólna zabawa.

Malinka i Jagódka słyszą szmery. To Skrobacze dają koncert. Możemy je zobaczyć na scenie - ich białe sylwetki kształtem przypominają duchy. Są zabawne i zgrabnie animowane przez aktorów. Szkoda tylko, że nie zaufano zdolnościom muzycznym ekipy i w tle wykorzystano dosyć głośny podkład muzyczny, który zagłusza skrobkową melodię.

Wspólne muzykowanie nie przegoniło nudy. Nie pozwoliło też na umocnienie więzi między bohaterami. Kolejna scena rodzi się ze sprzeczki rodziców: mama złości się na ojcowskie szuranie kapciami przy każdym kroku, on zaś skarży się na jej nerwowe uderzanie palcami o blaty. Córki wykorzystują to do zaaranżowania nowej zabawy. Bohaterowie tego epizodu, Szurek (kapeć taty) i Stuka (forma zbudowana na dłoni mamy - ciało stanowi różowa rękawiczka, a głowę - olbrzymi szary turban i czerwone okulary), nie mogą ustalić, gdzie wyjechać na wakacje: w góry czy nad morze. W efekcie jadą osobno: ona wędruje po górach, a on leży na plaży i gapi się w chmury, obserwując pojawiające się w nich kształty zwierząt. Stworzenia budowane są na bieżąco przez córki i prezentowane widowni przy wykorzystaniu wizualizacji. To z pewnością jeden z najbardziej efektownych i najlepszych momentów spektaklu. Mógłby mieć również fundamentalne znaczenie dla wymowy przedstawienia, gdyż napięcie między rodzicami na chwilę spada i uświadamiają sobie, że dobrze im razem. Ta scena wydaje mi się idealnym momentem na przełamanie nastroju, pokazanie, że w rodzinie miłość jest najważniejsza i fajnie spędza się czas na wspólnej zabawie. Twórcy zdecydowali się skierować uwagę widza w zupełnie inne rejony, dołączając kolejne sekwencje. Puenta nie ma szansy wybrzmieć.

Spektakl dobrze się ogląda: jest dynamiczny, zabawny, z interesującą, utrzymaną w szarościach scenografią Katarzyny Proniewskiej-Mazurek. Na słowa uznania zasługuje Magdalena Mioduszewska w roli Jagódki. Z olbrzymią naturalnością i bez szczypty infantylizmu kreuje postać małej dziewczynki - to naprawdę rzadka umiejętność. Widać, że taka przygoda jest w ogóle dla wszystkich aktorów Lalki odświeżająca (najwięcej problemów z gwiazdorzeniem ma Aneta Harasimczuk w roli matki, która czyni swą postać momentami wręcz antypatyczną - więcej swobody działałoby na korzyść tej kreacji).

Z drugiej strony uważam, że twórcy pogubili się w czuwaniu nad sensami: miało być o nudzie, a w istocie jest o skonfliktowanej rodzinie. "Dobrze, ale czy to znaczy, że teatr dla dzieci nie może podejmować trudnych tematów?" - zapyta ktoś. Może, oczywiście, a nawet powinien. Ale jeśli robi to w sposób przemyślany i odpowiedzialny. No i sprawa najważniejsza: nie w spektaklu, w którym na widowni zasiadają roczne dzieci! Teatr dla nich charakteryzuje użycie zupełnie innych środków. Szczerze mówiąc, nie potrafię wymienić żadnego elementu składowego, świadczącego o skupieniu się twórców na docelowej grupie odbiorców, wręcz przeciwnie - wszystko wskazuje na to, że targetem są przedszkolaki (a właściwie: ich rodzice!). Uważam, że reklamowanie tego przedstawiania jako propozycji dla najnajmłodszych jest po prostu skandalem.

Spektakl cechuje też rozbudowana metaforyka, która tym bardziej wyklucza najnaje z grona widzów. Nudę symbolizuje Pegaz pojawiający się na wizualizacjach. W ostatniej scenie spektaklu - gdy okazuje się, że nuda została już oswojona - aktorzy triumfalnie wnoszą przedstawiającą konika marionetkę. Trzeba przyznać, że lalka jest piękna, a sekwencja niezwykle poetycka. Takie domknięcie całości wskazuje moim zdaniem na brak osoby, która czuwałaby nad linią dramaturgiczną tego przedstawiania. Wydaje mi się, że twórcy powinni jeszcze raz przyjrzeć się tej kwestii i zastanowić, na wybrzmieniu jakich treści tak naprawdę im zależy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji