Artykuły

Znowu Hanuszkiewicz

Dokładnie po upły­wie jednego roku - także w wie­czór sylwestrowy - ponowne spo­tkanie z Adamem Hanuszkiewiczem tym razem w warszawskim teatrze "Ate­neum". Rok temu żegnaliśmy Hanuszkiewicza, odchodzącego z dyrekcji Teatru Narodowego, tu inscenizowanym i re­żyserowanym przez niego na scenie tegoż Teatru "Śpiew­niku domowym" Moniuszki. Teraz witaliśmy go jako inscenizatora i reżysera "Syna marnotrawnego" Stanisława Trembeckiego na gościnnej scenie, którą kieruje Janusz Warmiński.

Ci, którzy pamiętają wspa­niałą "Komedię pasterską" (J. A. Morsztyna wg Tassa), jedną z ostatnich inscenizacji Hanuszkiewicza w Teatrze Małym, widzą w "Synu mar­notrawnym" (wg Woltera) znamienną kontynuację zain­teresowań znakomitego inscenizatora teatrem staropolskim zawierającym rzeczywiste skarby, tak rzadko - jeśli w ogóle - dla naszych czasów na nowo odkrywane. Zainte­resowania te nie dotyczą jed­nej tylko epoki. Między oby­dwoma utworami legło całe stulecie. Trembecki (1739- 1812), to już poeta epoki stani­sławowskiej, szambelan ostat­niego naszego króla, człowiek, który przeżył zresztą własną epokę i zmarł jako zaniedba­ny, na pół zdziecinniały sta­rzec, on, niegdyś "wielki mistrz słowa", a także "słyn­ny elegant, pożerca serc nie­wieścich" - jak pisał Jastrun. "Syn marnotrawny", to naj­świetniejszy chyba z przekła­dów osiemnastowiecznych i ciągle jeszcze niedoceniany. Ale czy można go nazwać przekładem? Trembecki krok w krok powtarza każdą kwe­stię Woltera, nie zmienia ani planty, ani intrygi, a jednak przestosowanie to tak róż­ni się od oryginału, jak obraz gwarnego i kolorowego tłumu w słoneczny dzień od niedoświetlonej fotografii. Tak po­trafił Trembecki przepoić ory­ginał polskim obyczajem. Jest to arcydzieło języka. Tutaj szeroką falą wtargnęła żywa mowa drobnoszlacheckich mas". (Jan Kott w przedmo­wie do "Pism wszystkich" Trembeckiego, PIW, Warsza­wa, 1953, fragment zamiesz­czony w programie spek­taklu).

Arcydzieło języka... otóż to. Zdumiewa przede wszystkim sposób w jaki Hanuszkiewicz potrafił nauczyć swoich akto­rów operowania przepiękną, siedemnasto- i osiemnastowie­czną polszczyzną, której uroki w tekście Trembeckiego uja­wniają się w całej, fascynu­jącej doskonałości. Wszyscy niemal aktorzy "Syna marno­trawnego" grali już w "Ko­medii pasterskiej" i widać po nich tę szkołę. Ale zdumiewa też perfekcja reżysera, który ukazał tę ogromnie wesołą (i niepozbawioną dość niewin­nych drastyczności) komedię w kształcie niemal baleto­wym, z iście baletowa lekko­ścią i wdziękiem. (Jedna scena jest zresztą prawie rzeczywistym baletem, rozegranym w takt menueta Boccheriniego.) Przedstawienie aż kipi od pomysłów, filmowych nie­mal "gagów", zrośniętych przy tym nierozerwalnie z tekstem, co dowodzi szczególnego re­żyserskiego kunsztu.

Z wyjątkiem doskonałej jak zawsze, bezbłędnie stylowej Zofii Kucówny (w roli podstoliny Zdawnialskiej,) nieza­wodnego Henryka Machalicy (w roli starosty Dobruckiego,) Mariana Kociniaka (Bizerski) i Krystyny Borowicz (pokojó­wka Fidelska), oglądany w tym świetnym spektaklu sa­mych aktorów młodych by­łych członków zespołu Teatru Narodowego a więc adeptów, którzy pierwsze kroki na sce­nie stawiali pod kierunkiem Hanuszkiewicza. Nie dorów­nując doświadczeniem ani dojrzałością talentu swym starszym partnerom, dają oni przecież pokaz doskonałej szkoły: młodziutka Anna Gornostaj (jako główna bohaterka Elżusia), Emilian Kamiń­ski i Marek Lewandow­ski (jako dwaj bracia, za­razem rywale do jej ręki,) a wreszcie para Arlekinów i Colombina tworzą obsadę zdo­lną już do uwydatnienia za­równo wszystkich zalet sztu­ki, jak i subtelności samego przedstawienia.

Nie można także nie wspo­mnieć o muzyce, będącej tu­taj integralną częścią przed­stawienia, przydającej mu piękna i dowcipu. Siedzący z boku sceny przy fortepia­nie (na sylwestrowej premie­rze) twórca układu muzyczne­go Jan Raczkowski był nie tylko akompaniatorem, lecz również współaktorem wie­czoru. Słyszeliśmy bogactwo melodii dokładnie zgranych z przebiegiem spektaklu, ba, często nawet z gestami i ru­chami aktorów, a obejmują­cych urywki pieśni ludowych czy patriotycznych aż do... motywów IX Symfonii Beethovena! Znów kapitalna po­mysłowość, znów zniewalają­cy wdzięk i nieopanowana wesołość. No, i wymieńmy w końcu scenografów: Mariusza Chwedczuka (dekoracja) i Xymenę Zaniewską (kostiumy, wśród nich zwłaszcza przepię­kny kostium Zofii Kucówny). A więc już po raz drugi z rzędu zaserwował nam Hanu­szkiewicz w Warszawie nie­zwykłego, znakomitego Syl­westra! A choć poprzedni był raczej smutny, ten ostatni urzekał wesołością. W dodat­ku z końcem bieżącego roku artysta obiecuje nam trzecie­go! Co "będzie grane" - je­szcze nie wiadomo,

P. S. Tym którzy są cieka­wi co Hanuszkiewicz robił przez cały rok ubiegły, kiedy nie oglądaliśmy w Warszawie żadnej jego premiery, odpowia­dam: reżyserował za granicą, a przede wszystkim napisał swoją autobiografię artystycz­ną. Znam z niej wyjątki: ta świetnie napisana książka bę­dzie niezwykle ciekawa także dla krakowian. To przecież tu­taj, w Krakowie, pod okiem Juliusza Osterwy rozpoczynał Hanuszkiewicz swoją drogę sce­niczną. Opowiada o tym w sposób pasjonujący. Ta książka to nie tylko wspomnienia oso­biste: to także spory fragment historii naszego powojennego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji