Artykuły

Teatr Pogodny

Premierę otwarcia sezonu, przedstawienie "W na­szym domu", można bądź w całości zaakceptować, bądź w całości odrzucić; uzasadnień dla takich skrajnych postaw - ocen jest w teatralnym dokonaniu aż nadto. Widzowie, którzy lubią świat jasny, pogodny, radosny - chociaż niekoniecznie przecież ta­ki on jest - będą za; mizantro­pów, zgorzknialców, wątrobiarzy, tych, którzy wszystko wszystkim mają za złe, spektakl będzie wyłącznie irytował, osądzą go od czci i wiary. Ich strata, ich dalszy ból wątroby.

Półtoragodzinny tekst pa­ni Marioli Platte jest tylko pretekstem do sformułowa­nia kilku myśli banalnych, ale wcale nie błahych: ży­cie jest piękne, ludzie są dobrzy, świat jest harmonią. A przynajmniej tak być powin­no. Banały? Banały! Prawdy? Ogól­nie rzecz biorąc tak, w szczegółach różnie bywa; są to prawdy oczywi­ste, o których w codziennej wę­drówce zbyt często i łatwo zapomi­namy. Ze stratą dla siebie, bo z nimi łatwiej i ładniej się żyje.

Tekst p. Platte jest sztuką teatral­ną, którą niełatwo gdzieś zakwalifi­kować: ani to farsa, ani komedia muzyczna, ani wodewil, są w niej elementy wszystkich tych gatun­ków. Natomiast z całą pewnością "W naszym domu" jest sztuką z tezą (życie itd.), agitką z wszystkimi jej zaletami (jasność przesłania - ko­chajmy się) i wadami: jednowymiarowością, czarno-białymi opozycja­mi i bez półtonów, półcieni, migota­nia, z typowymi postaciami, które się przeobrażają bez żadnego głęb­szego uzasadnienia.

Tak pomyślana, skonstruowana i spisana przez autorkę sztuka stwa­rza pozory łatwości inscenizacyj­nej. Tej iluzji prostoty uległ reży­ser, pan Artur Hofman; wątła, pre­tekstowa akcyjka toczy się na ży­wioł, z ledwo zaznaczonymi w pio­senkach pointami, od scenki do scenki, od gagu do gagu, od dowci­pu do dowcipu (bardzo różnych ja­kościowo). Brak spektaklowi ryt­mu; najpełniej widać to w zbitce trzech bez sensu następujących po sobie piosenek. Po prostu reżyser jakby nie dostrzegł oczywistego schematyzmu sztuki i przez to nie do końca ją zrozumiał.

Półbezradność reżysera zaowo­cowała półbezradnością aktorów, dowolnością, niefrasobliwością w budowaniu postaci. Pan Janusz Kulik nadużywa mimiki czyli robi miny, w roli pana Radosława Ciecholewskiego za dużo jest wszyst­kiego: mimiki, gestu, ruchu, ta nie­kontrolowana nadekspresja bliziutko sąsiaduje z wygłupem. Obaj pa­nowie sprawiają wrażenie jakby dystansowali się od przedsięwzię­cia: dyrekcja kazała grać, no to gra­my; zły to - dla przedstawienia - dystans. Jaskrawym nieporozumie­niem jest efektowne, brawurowe, znakomite wykonanie przez p. Cicholewskiego piosenki "Czekam na miłość" - winna być liryka, nieważne jakiej próby, jest parodia któregoś z estradowych idoli lat siedemdziesiątych; cóż z tego, że świetna, skoro z innej sztuki. Zde­cydowanie lepsze, dobre są role pań Wiesławy Niemaszek i Alicji Szymankiewicz. Zwłaszcza p. Nie­maszek w papierową postać tchnęła ludzkie życie; kobieca intuicja ak­torki w połączeniu ze sprawnością warsztatową dały efekt znacznie przekraczający poprawność. Za­bawny, z ironicznym dystansem jest pan Tadeusz Madeja, sympa­tyczny i ciepły, zwłaszcza w zej­ściu na widownię, pan Marian Czarkowski. Integralną częścią spektaklu jest muzyka. Piosenki pana Stefana Brzozowskiego są lekkie i przy­jemne, łatwo wpadają w ucho, mają chyba szanse na istnienie pozateatralne, w dużej mierze, może nawet decydującej, stanowią o urodzie przedstawienia. Szkoda, że akusty­ka sceny kameralnej jest fatalna.

Funkcjonalną scenografię zapro­jektował pan Maciej Fiszer.

Przy wszystkich tych mankamen­tach "W naszym domu" jest spekta­klem bardzo przyzwoitym, przedstawieniem, które warto zo­baczyć dla poprawienia lichego, a choćby i świetnego, samopo­czucia. Trudno nie kochać ludzi pogodnych, trudno nie lubić po­godnego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji