Artykuły

Aktor ni z tego ni z owego

- Widziała blaski i cienie tego zawodu i sama zadecydowała. Gram z Zosią w dwóch spektaklach i traktuję to całkowicie zawodowo. Jak dotąd gra bardzo dobrze, więc i frajda jest... - o córce ZOSI ZBOROWSKIEJ mówi jej ojciec, WIKTOR ZBOROWSKI.

O POWADZE KOMIZMU, BOLESNEJ ROCZNICY ŚLUBU I POTRZEBIE LUBIENIA Z WIKTOREM ZBOROWSKIM

BARBARA GRUSZKA-ZYCH: Gdy przychodzi się na świat w rodzinie aktorskiej, mając wujka Jana Kobuszewskiego, to determinuje zawodowe wybory?

WIKTOR ZBOROWSKI: - W jakimś stopniu na pewno. Przez to, że Janek jest bratem mojej mamy, w dzieciństwie bardzo dużo chodziłem do teatru. Znacznie częściej niż moi rówieśnicy. Mało tego - jako dziecko statystowałem w "Rewolwerze" Fredry. Dla mnie to była fantastyczna zabawa - głównie w kulisach, w rekwizytorni, gdzie czekały te wszystkie miecze, szable, pistolety. Ale, co istotne, bawiłem się w teatrze. No i potem jakoś tak się stało, że zostałem aktorem. Ni z tego, ni z owego.

Czy zdarza się Panu rozśmieszać samego siebie?

- Rzadko się o to staram. Trudno, żebym bez przerwy usiłował śmiać się z siebie. Byłby to śmiech przez łzy.

Skłaniając nas do śmiechu, jest Pan szalenie poważny.

- Bo komedię trzeba grać poważnie. Tylko wtedy jest zabawna. A jak ktoś stara się kogoś na siłę rozśmieszać, to wychodzi z tego coś, co najtrafniej określał Adolf Dymsza: "komiczne, ale nie śmieszne".

Na to stawiają szarżujące kabarety.

- To domena amatorów. Ale jeśli amatorzy mają tę odrobinę wdzięku, to scena ich przyjmuje. Jeśli go nie mają, są ciężcy, zostaną odrzuceni.

Pana mama, Hanna Zborowska z Kobuszewskich, swojej książce o rodzinie nadała tytuł "Humor w genach".

- Mamy go w genach. Podobno...

To skłania do poważnej refleksji?

- No bo z czego tu się śmiać? Humor, w gruncie rzeczy, to bardzo poważna sprawa.

Gdyby ludzie traktowali się z większym humorem, może nie dochodziłoby do tylu konfliktów.

- Żeby była zgoda, ludzie muszą się lubić, a jeśli się nie lubią, to poczucie humoru nic nie pomoże. Może jeszcze tę furię i nienawiść spotęgować. Z tym wzajemnym lubieniem naszych obywateli różnie było na przestrzeni polskich dziejów.

Jedno jest pewne - lubi się Pan z żoną. Jesteście razem już 37 lat. To wyjątek w świecie artystycznym.

- Rzeczywiście, w tym roku obchodzimy 37. bolesną rocznicę ślubu.

Życie w małżeństwie jest takie bolesne?

- Małżeństwo to bardzo ciężki kawał roboty. To wymagająca codzienna praca bez dni wolnych, świąt, urlopów. Trzeba się sporo natyrać, żeby być razem, a nie osobno. Tak jak nad innymi więziami, tak nad małżeństwem trzeba pracować, docierać się, wyrażać stałe zainteresowanie tą drugą osobą. To pewien rodzaj obcowania ze sobą dwóch kompletnie obcych sobie osób, które na początku nie znają się, a potem usiłują się poznać. I albo im to wyjdzie, albo nie. Wszystko zależy od wzajemnej życzliwości. Jeśli ona jest, to należy wierzyć, że się uda. Ludziom często nie chce się starać o małżeństwo, a przecież to coś bardzo ważnego.

W tym roku powiększyła się Wam rodzina. Urodziła się wnuczka. Widział ją Pan za pomocą internetu, bo mieszka w Brazylii...

- Ninka urodziła się 31 stycznia. Widziałem ją na Skypie i na zdjęciach. Oczywiście jest śliczna. Jest w połowie Polką, a w drugiej połowie, po tacie, Brazylijką.

Z młodszą córką występuje Pan na scenie. Czy to dla ojca frajda grać z dzieckiem? Odradzał jej Pan aktorstwo?

- Nie odradzałem. Widziała blaski i cienie tego zawodu i sama zadecydowała. Gram z Zosią w dwóch spektaklach i traktuję to całkowicie zawodowo. Jak dotąd gra bardzo dobrze, więc i frajda jest...

Żonę Marię poznał Pan w szkole teatralnej. Potem Pan żartował, że nie miał czasu szukać gdzie indziej, więc znalazł swoją drugą połowę bez wychodzenia ze szkolnego budynku.

- W dużej mierze to była prawda, bo szkoła teatralna to jest w pewnym sensie zakon. Tam się przychodzi rano, a wychodzi w nocy. Zajęcia takie jak rytmika zaczynały się już o 7 rano. Czasem wychodziliśmy ze szkoły o godzinie 23. Cały czas przebywaliśmy w jednej grupie ludzi, całkowicie oddając się pracy. Ja wtedy oczywiście nie traktowałem szkoły teatralnej jak zakonu. To była dla mnie niezwykle interesująca przygoda.

Miał Pan fantastycznych profesorów.

- Wszystkich znałem ze sceny czy z ekranu. To były takie nazwiska jak Wyrzykowski, Sempoliński, Kaliszewski, Świderski, Gogolewski, Łapicki, Łomnicki, dwóch Kreczmarów - Jan i Jerzy, Rudzki, Bardini, opiekunka naszego roku - Ryszarda Hanin. Spotykałem się z nimi w szkole. Niektórzy już nie uczyli. Prof. Sempoliński przychodził do szkoły tylko na egzaminy. Był takim sympatycznym człowiekiem z fin de siecle u. Ale nie miałem z nim zajęć. Pan prof. Aleksander Bardini był fantastycznym pedagogiem, potrafił genialnie pracować z ludźmi. Wszyscy byli niezwykłymi artystami z niesamowitą osobowością.

Piosenki uczył Pana znakomity prof. Kazimierz Rudzki.

- On był niezwykłym łącznikiem między przedwojennym pokoleniem kabaretowym a tym powojennym. Uczył nas - oczywiście kto z tego skorzystał, to jego zysk -dobrego gustu. Nie tylko jeśli chodzi o piosenkę, ale i w ogóle - zachowanie się w życiu. Podsuwał nam pewne teksty, które uważał za wartościowe, a myśmy z tego korzystali. Zwykł mawiać, że aby śpiewać, nie wystarczy mieć tylko głos i słuch, trzeba być jeszcze muzykalnym. Trzeba dostąpić osobnego wtajemniczenia.

Co to jest muzykalność?

- To, że ktoś ma dobry głos i słyszy, to jeszcze nie znaczy, że potrafi zmieścić się we frazie, pływać sobie na niej, że potrafi synkopować. Muzykalność to umiejętność zabawy muzyką. Tego nie da się nauczyć. Można sobie wypracować głos, nauczyć się czysto śpiewać. Ale muzykalność albo się ma, albo się jej nie ma.

Trzeba mieć talent.

- Talent to jest chęć do pracy. A to, co my zwykle nazywamy talentem, to są predyspozycje. Sam talent bez predyspozycji niewiele da. I odwrotnie oczywiście.

W Polsce jest siedem tysięcy aktorów. Ale do obiegu medialnego zamiast wielu z nich przechodzi sporo amatorów.

- Studia uczą warsztatu. Bo granie w teatrze wymaga pewnej umiejętności mówienia, posługiwania się głosem, a to wbrew pozorom jest trudne. Dlatego w teatrze ci tak zwani amatorzy, nawet z predyspozycjami, występują dość rzadko. Nie wierzę, żeby

na wielkiej scenie Teatru Polskiego, Dramatycznego czy Narodowego był przydatny ktoś, kto nie umie mówić, nawet jeśli ma predyspozycje i talent. Bo jak mówi cicho, to go nie słyszę, a jak mówi głośno, to go nie rozumiem.

Dobrze by było, gdyby aktorzy uczyli widzów ładnie mówić.

- Jeśli nie rozumiem, co aktor mówi, to nic mnie nie obchodzi, co się dzieje na scenie. Teatr to nie jest re-ality show, gdzie się kogoś podgląda przez dziurkę od klucza. Bo jak kogoś podglądam, to się godzę z tym, że mogę nie usłyszeć wszystkiego. To nie jest reality show, ale to jest sztuka. Jak mówił Gucio Holoubek, w samym słowie "sztuka" jest zawarty pewien rodzaj sztuczności. Sztuka to coś troszkę innego niż życie. W życiu tak wyraźnie, z przejęciem, można mówić pod wpływem emocji, a na scenie tak się mówi normalnie.

Przez tę "sztuczną sztukę" aktor dociera do jakiejś prawdy. Z jakich spektakli coś Pan dla siebie wziął?

- Nie staram się na scenie jakoś rozdrapywać, jakieś bebechy z siebie wyciągać... Nie wiem, czy coś dla siebie wziąłem z granych postaci. Dla mnie jest ważne, czyja coś dałem widzom. Jeżeli mi się to udaje, to jest dobrze. Było tych ról i spektakli dosyć ważnych w moim życiu sporo. Czy to muzycznych, takich jak "Piotruś Pan" albo "Człowiek z la Manchy" - jeden z najpiękniejszych i najmądrzejszych musicali, czy Mackie Majcher i Peachum, których grałem w dwóch realizacjach "Opery za trzy grosze". Tytułowy Shitz, Papkin z "Zemsty" i wiele innych ról dawało mi radość i mam nadzieję, że nie tylko mnie.

Co Pan widzom daje?

- Pewnie każdemu co innego. Chcę dać jak najwięcej prawdy. A ludzie biorą to, co kto dla siebie znajdzie. Jeden powie, że to jest świetne, a drugi, że do niczego. I obaj będą mieli rację.

WIKTOR ZBOROWSKI

aktor teatralny, filmowy, radiowy. Śpiewa też piosenki. Siostrzeniec Jana Kobuszewskiego. Mąż Marii Winiarskiej. W tym roku obchodzi jubileusz 40-lecia pracy twórczej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji