Klęska Reformatora
Utwór Mykoły Kulisza jest anachroniczny, mocno zwietrzały, a jego problemy odległe.
Aby wystawić "Reformatora" Mykoły Kulisza, uruchomiono całą machinę Starego Teatru. Wcale pokaźną. Czterdziestu i jeden aktorów, od gwiazd po etatowych epizodystów, od emerytów po debiutantki. Są statyści, dorośli i nieletni, oraz wyfraczony męski kwartet smyczkowy. Muzykę skomponował sam Stanisław Radwan. Tak przynajmniej napisano w programie, chociaż wydaje się to niezbyt prawdopodobne. Scenografię wykonał Andrzej Witkowski, zwycięzca plebiscytu miesięcznika "Teatr - Najlepsza, najlepszy, najlepsze". A więc wszystko, co w Starym Teatrze najlepsze, złożono hojnie w niezawodne ręce Rudolfa Zioły. Reżyser to bez wątpienia utalentowany, o sprawdzonych już umiejętnościach.
Pomysł wyreżyserowania "Reformatora" nosił pono Zioło od kilku lat. Próby trwały pół roku. Długo, nawet jak na polski państwowy teatr, rozrzutnie szafujący czasem ofiarowywanym artystom na zmagania z twórczą niepewnością i niemocą. Poprzednie realizacje "Reformatora", teatralna i telewizyjna, nie wzbudziły u nas ani zachwytów, ani szerszych dyskusji. Dziś sztuka Mykoły Kulisza wydaje się anachroniczna, mocno zwietrzała, jej temat i problemy odległe. To w czytaniu. Ale teatr bywa miejscem magicznym, gdzie obumarły już tekst potrafi nagle ożyć, błysnąć barwami zaskakującymi i zachwycającymi. Nie ożył i nie błysnął.
Mykoła Kulisz, mało u nas znany, był postacią prawdziwie tragiczną. Jak wielu artystów unicestwionych przez stalinizm. Z pochodzenia chłop, był jednym z twórców ukraińskiego dramatu, pisarzem płodnym i wszechstronnym. Oskarżony o nacjonalizm, aresztowany i rozstrzelany. Potem zrehabilitowany. "Reformatora" napisał dawno, w 1927 roku. "Rzecz dzieje się w Charkowie w okresie NEP-u" - czytamy w didaskaliach. Reformator nazywa się Małachij Mynowicz Stakanczyk. Czyli Szklaneczka. Był listonoszem. Kiedy wybuchła rewolucja, kazał się zamurować w spiżarce. Przesiedział tam dwa lata. Potem opętała go ideologia. Porzuca więc rodzinę i wyrusza w świat. Ogłasza się narodowym komisarzem ludowym Małachijem, w skrócie narkomludmałem. Krąży między cerkwią, wysokim urzędem, szpitalem wariatów a burdelem i głosi potrzebę reformy człowieka, konieczność spełnienia błękitnych marzeń. Jego pomysły są idiotyczne, on sam prymitywny, głupawy, zaślepiony niedorzeczną misją. Nie zauważa nawet samobójstwa córki.
Otaczający Stakanczyka świat narysowany jest w sztuce wyraźnie i dosłownie. Ma swoje miejsce na mapie i w historii. Ale Zioło stara się uciec od realizmu, małej obyczajowości. Dekoracje zaznaczają jedynie miejsca akcji. Scenografii jest tym razem okropnie dużo, co dziwi u Zioły i u Witkowskiego. Ciągle coś wjeżdża, zjeżdża, maszyniści podwieszają zasłonki, przestawiają drzwi, okna i sprzęty. Nie bardzo wiadomo po co i dlaczego. Aktorzy prowadzeni są charakterystycznie, ostro, do granicy groteski. Tworzą urozmaiconą panoramę typów i typków, wymyślonych z inwencją, czasem nawet z pewną dozą humoru.
Przedstawienie jest domyślane do ostatniego szczegółu. Każdy akt zakomponowany, każda scena wykombinowana, postać wykoncypowana, wszystko wypracowane z chłodną precyzją, gorliwie i mozolnie. Jak skomplikowane wzory wydziergane do najdrobniejszego oczka. Gdyby tak zagrać jedną, dowolnie wybraną scenę spektaklu, mogłaby ona stanowić wzór reżyserskiej techniki. Ale całość tej tkaniny rozłazi się w szwach, rozciąga ponad ludzką wytrzymałość.
Aktorom Starego Teatru należą się wyrazy głębokiego, szczerego współczucia. Zwłaszcza Jerzemu Treli, harującemu tutaj niczym Syzyf. Jego Małachij jest dramatyczny od samego początku aż do tragicznego końca, co Trela zagrać potrafi jak mało kto. Wysiłek wielkiego aktora, któremu kazano włazić na płoty i słupy i wykrzykiwać z dalekiego, tylnego planu niedorzeczne głupstwa, jest naprawdę godny podziwu i atencji. Zwłaszcza że jest to trud doszczętnie zmarnowany.
Przedstawienia nie ratują nawet świetnie zagrane rólki Alicji Bienicewicz, Magdy Jarosz, Marii Zającówny-Radwan, Leszka Piskorza, Jerzego Święcha ani też solidna praca czterdziestu i jeden aktorów Starego Teatru, statystów, dzieci oraz męskiego kwartetu smyczkowego. "Reformator" jest klęską, której przysłonić i obronić się nie da.