Artykuły

Kraków. KTO po powrocie z Edynburga

Teatr KTO wrócił z festiwalu w Edynburgu. Przez dwadzieścia dni grał tam spektakl Jerzego Zonia wg Hrabala "Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać" [na zdjęciu]. Teatr się spodobał, przywiózł dobre recenzje i zaproszenia na zagraniczne występy. O Edynburgu i planach KTO rozmawiam z Jerzym Zoniem.

Joanna Targoń: Jak było w Edynburgu?

- Miałem wielką tremę przed tym wyjazdem. W Edynburgu występuje 1900 teatrów i baliśmy się, że nikt nie przyjdzie nas obejrzeć. Przygotowaliśmy profesjonalne materiały reklamowe, wydrukowaliśmy 26 tys. ulotek, w różnym formacie i z różną grafiką. Mieliśmy bardzo dobrą salę na 140 miejsc, występowaliśmy w samym centrum, w jednym z czterech prestiżowych miejsc. Poza tym polski teatr ma w Edynburgu dobrą opinię - grali tam z sukcesem m.in. Kantor, Wiśniewski, teatr Kana, Biuro Podróży.

Na pierwszy spektakl przyszło może 45 osób. Byłem zdenerwowany i niezadowolony, ale miejscowi mówili, że to już jest sukces, bo inne zespoły miały po kilku widzów. Drugi stres - czy o nas napiszą, czy krytycy w ogóle przyjdą. Ale znów miejscowi mówili, że na polski teatr przyjdą na pewno. No i przyszli, ukazały się recenzje - mieliśmy jedną pięciogwiazdkową, dwie czterogwiazdkowe, w tym w "Scotsmanie", najważniejszej gazecie, i dwie trzygwiazdkowe. Finał całej tej zabawy - dostaliśmy dużo zaproszeń. Mamy jechać do Niemiec, na Sycylię, do Londynu, Irlandii, Grecji.

A jak to wszystko wygląda w praktyce?

- To gigantyczna fabryka i jeżeli ktoś nie ma mocnych nerwów, to lepiej żeby tam nie jechał. Dziennikarze oglądają przedstawienia z zegarkiem w ręku, biegają ze spektaklu na spektakl, wychodzą w połowie na inne przedstawienie, potem wracają zobaczyć koniec. Nie da się wszystkiego obejrzeć i większość przedstawień wyjeżdża z Edynburga bez recenzji.

W sali, w której graliśmy, występowało codziennie dziewięć zespołów. Przed nami studenci grali "Makbeta", po nas śpiewał zespół gospel. Przedstawienia zaczynały się o godz. 10, każdy zespół miał godzinę i piętnaście minut. Stała tam kobieta z zegarkiem i regulowała ruch. W całym naszym kompleksie sal grane były dziennie 73 sztuki! Niektóre znakomite, jak "Sen nocy letniej" koreańskich studentów aktorstwa, sama zabawa, urok, lekkość, czy "Paragraf 22" z Nowego Jorku. Ale czasami to była żenada. Wszystko tam jest razem w jednym worku: teatry amatorskie, profesjonalne, dla dzieci, musicale. Dwa miliony ludzi w Edynburgu dzieliło się na tych, którzy rozdawali ulotki, i na tych, którzy je brali.

Trochę to przerażające.

- W pewnym momencie, gdy już opanowaliśmy mechanizmy, stało się to fascynujące. Wiedzieliśmy, kiedy należy rozdawać ulotki, a kiedy nie ma to sensu. Oni tam prowadzą badania rynku i mieliśmy świadomość, że 80 procent biletów pójdzie w dniu spektaklu. I tak było. O pierwszej pod kasą ustawiała się kolejka i o pierwszej piętnaście wchodziło 50, 70 osób. Myślę, że Kraków mógłby taki festiwal zrobić i na nim zarobić, tylko trzeba trochę zainwestować w miejsca do występów. Tak jest już w Pradze, Dublinie, Adelajdzie. To wygląda tak, że najpierw przyjeżdża parę zespołów za swoje pieniądze, a jeśli się to podoba, jest ich coraz więcej.

Tak mnie to podnieciło, że w przyszłym roku jedziemy do Edynburga z "Zapachem czasu". Myślimy też o Awinionie. Siedzenie w Krakowie jest fajne, ale wyjazdy dają energię. Szukamy sponsorów, bo to kosztowne zabawy.

Inwestujecie w wyjazd, a dochody z biletów są wasze?

- Płacimy z góry za wynajęcie sali i za mieszkanie. Pieniądze ze sprzedaży biletów są dla nas, rozliczenie jeszcze trwa. Bilety były po 8 funtów, więc trochę pieniędzy włożonych w wyjazd odzyskamy. Myślę, że wyjdziemy z niewielką stratą.

Jakie plany ma KTO na ten sezon?

- Przygotowujemy projekt, który miał nazywać się "Fahrenheit 451", jak książka Raya Bradbury'ego. Zaczęliśmy pracować, rozmyślać, no i doszliśmy do tego, że robimy widowisko uliczne o siedmiu grzechach głównych. Premiera będzie w Libanie. Tu się przygotowujemy z aktorami, potem jedziemy do Libanu na tydzień i pracujemy z tamtymi aktorami. Zobaczmy, co z tego wyjdzie. Po Libanie mamy wyjazd do Lwowa, potem dwa tygodnie wakacji i od połowy października zaczynamy grać Hrabala. Ponieważ mamy dziurę finansową, do końca roku nie będziemy zapraszać spektakli z zewnątrz. Od stycznia znowu zapraszamy - będą spektakle, koncerty. Planujemy też nowe przedstawienia. Jedno będę robił ja, a Kuba Kubowicz wyreżyseruje "Spowiedź" Tołstoja, spektakl z chorałami, muzykami na żywo. Słowacki reżyser Prohazka wyreżyseruje "Stryczek dla dwóch albo domową szubienicę" Ivana Bukowczana.

A co z festiwalem teatrów ulicznych? Zmieni Pan coś czy będzie to nadal przegląd zespołów?

- Powiedziałem, że koniec z przeglądami, nie robię już festiwalu teatrów ulicznych, tylko wielkie trzydniowe widowisko na jeden temat, składające się z kilku segmentów przygotowanych przez różne zespoły. Każdy pokaże swoje przedstawienie na temat, który wymyślę, a oprócz tego weźmie udział w finałowym widowisku. Bardzo się do tego teraz przykładam, parę tematów krąży mi po głowie - może tematem będzie Kraków. Już bardzo dobry zespół z Francji zgłosił, że chce zrobić spektakl o hejnale mariackim, bo ich fascynuje to, że gra się go od kilkuset lat. W przyszłym miesiącu festiwal ma być wpisany w statut teatru, więc we wrześniu będę wiedział, ile mam pieniędzy na festiwal, bo takie przedsięwzięcie trzeba zaczynać już teraz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji