Artykuły

Żal do Szekspira

Aleksandra Rembowska: Jak wyglądała praca nad rolą Lady Macbeth - postacią, która w bardzo obrazowy sposób, za pomocą zewnętrznych, jasnych i czytelnych środków ukazuje swoją wewnętrzną złożoność. Lady Macbeth jest dla nas znakiem, ikoną zła, ale i krzywdy, jaką nosi w sobie.

Aleksandra Konieczna: W przedstawieniu, które tak jak Macbeth 2007 działa przede wszystkim obrazem, niuanse psychologiczne, aktorstwo według Stanisławskiego pozostawia się na boku. Kiedy weszliśmy do ogromnej, przytłaczającej przestrzeni hali Waryńskiego, zorientowałam się, że muszę stworzyć mocny, oparty na zdecydowanych kolorach rysunek postaci. Muszę dbać o czystość intencji i działać skrajnie uprawdopodobnioną formą. Oczywiście przy mocnej formie zewnętrznej istnieje większe ryzyko, że postać okaże się zmyślona i nierealna; że będziemy mieć do czynienia z czymś w rodzaju kiczu czy cyrku aktorskiego. Myślenie o postaci zostaje takie, jakbym tworzyła postać w oparciu o proces psychologiczny. Jednak ostatecznie środki dla jej ukazania zostają zredukowane i jednocześnie wyostrzone.

Poczułam, że w tym przypadku chodzi o przepływy czystej energii, wysłanie jej do partnera i widza, a następnie "przetrzymanie" jej, zablokowanie, odebranie swojej porcji od kogoś. Tak, jak to ma miejsce w teatrze japońskim, czy teatrze tańca, kiedy aktor czuje rozpacz - idzie w tym do końca bez wstydu.

Pójście na całość zawsze jednak rodzi ryzyko śmieszności, efektu groteskowego...

Co wieczór, gdy gram rolę Lady Macbeth, czuję to ryzyko. Wiem, że gdzieś muszę się zatrzymać, by w ową śmieszność nie popaść. Pomaga mi w tym psychofizyczna blokada samej postaci. Jej omnipotentna kontrola nad wszystkimi i wszystkim nie dopuszcza do uruchomienia maksymalnych energii.

Swoją drogą, w czasie pracy nad Macbethem czułam żal do Szekspira. Mam wrażenie, że ta rola jest opisana, a nie napisana - użyta przez autora do konkretnego celu. Otóż wrażliwy mężczyzna, aby pokazać zło tego świata - świata męskiego, w którym trwa wojna - ucieka się do kobiecej postaci, będącej od II aktu sprężyną nakręcającą bieg złych zdarzeń. Szekspirowi potrzebna była ofiara. Do tej roli użył Lady Macbeth.

Czy Lady Macbeth ma jakieś słabości?

Ona cała jest z lęku. Świat ją podejrzewa, zagraża jej, może ją wyśmiać, a nawet zabić. W świecie bez zasad wszystko jest możliwe. Lęk jest przyczyną jej kontroli nad innymi.

Dostrzec w niej można jakieś pozytywne cechy? Być może byłaby inna, gdyby nie okrutne okoliczności, w jakich przyszło jej żyć.

Myślę, że jest ona zła z natury. Znam takie kobiety, jak ona, choć to nieliczne przypadki. Właśnie o nich myślę, gdy wchodzę na scenę. Prawdopodobnie zresztą one same nie są w stanie wziąć tego do siebie, gdyż brak im samoświadomości. Myślę, że Lady Macbeth stosuje w swoim życiu to, co psychiatria określa mianem molestowania moralnego czy przemocy w rodzinie. Nauka opisuje przypadki przemocy wyrządzonej przez wcześniejsze ofiary takiego molestowania. Lady Macbeth jest w moim przekonaniu nieświadomym katem, osobą chorującą na psychopatię bezobjawową. Pusta w środku, ukrywa swoje narcystyczne oblicze. Do tego, by żyć, potrzebuje energii drugiej osoby. Tą drugą osobą jest Macbeth, którego najpierw uwodzi, zawłaszcza, potem nim manipuluje.

Sądziłam, że powołując się na podręczniki psychologii, wskażesz raczej na tzw. okoliczności łagodzące jej zachowania. Upatrując w jej postępowaniu konsekwencji tego, co przeżyła w przeszłości - jako ofiara.

Narcystyczna osobowość molestuje zwykle innych dlatego, że sama była w dzieciństwie molestowana. Myślę, że w przypadku Lady Macbeth podobne nadużycie miało miejsce ze strony ojca. Kiedy podczas jednej z prób, w pewnym momencie Cezary Kosiński/Macbeth dotknął w czułym geście swoim ostrym łokciem mojego żebra, zaczęłam krzyczeć: "Nie bij mnie, nie bij!". Była to reakcja całkowicie nieświadoma, bliska temu, co Krystian Lupa nazywa doświadczeniem "śniącego ciała" i gry podświadomości, którą uruchamiamy w trakcie pracy nad rolą. Odezwało się "śniące ciało" Lady. Ona mogła być bita, a nawet wykorzystywana seksualnie przez ojca. Chwilami mi jej żal, ale też myślę, że gdyby miała dziecko, to inaczej by z nim nie postępowała. Też stałaby się dla niego katem, uzależniała je od siebie poprzez kontrolę. Być może jedyna jej cecha, która mnie wzruszała, to wierność. Choć nie jest to wierność wynikająca z moralności. To wierność mężczyźnie - jednemu organizmowi, energii, z której czerpie.

W starzeniu się i obawie przed nim upatruję jej kobiecą biedę. Nie starałam się jej bronić. Nie lubię tego i uważam, że nie jest to konieczne. Nie trzeba dodawać postaciom cech, których nie posiadają, by usprawiedliwić tkwiące w nich zło.

Taka rola, grana w nietypowym, nieprzyjaznym dla człowieka miejscu, to spore obciążenie fizyczne?

Tak. Poprzez warunki pracy. Po raz pierwszy miałam tego rodzaju doświadczenie z zimnem. Właściwie cała moja energia podczas prób schodziła na walkę z zimnem i ciemnością. Nie zostawało jej na nic więcej. Organizm bezwiednie broni się przed rozstrojeniem, chorobą. Kiedy było zimno na dworze, praca nie była dla mnie w ogóle możliwa. Dopiero kiedy się ociepliło, byłam w stanie coś zaproponować. Dodatkowo wiedziałam, że postać Lady Macbeth "stanie się" wtedy, gdy włożę kostium, a nie barchany i polary, które mnie krępowały. Czułam się bardziej jak szkapa Macbeth, a nie Lady. Chciałam poczuć kostium, który ją więzi jak mundur, buty na wysokich obcasach, czarną wysoką perukę. Wiedzieć, jak je nosić.

Cała ta dbałość o zewnętrzną stronę nie przeszkadzała mi jednocześnie pisać jej monologów wewnętrznych, ułożyć jej biografii. W tej historii pojawiało się m. in. umarłe kiedyś dziecko - niechciana dziewczynka w miejsce wielce pożądanego syna, na którego przyjście liczył Macbeth. Bezdzietność Lady wynikła w końcu dla mnie z owego doświadczenia utraty pierwszego dziecka i wewnętrznej blokady, którą od tamtej pory nosiła w sobie. Bez konkretnej historii nie może pojawić się osoba. Tyle że w tym przypadku, jak mówiłam, od początku "pisaniu biografii" towarzyszyło poszukiwanie wyraźnej formy. Formy manekina, który zamraża emocje, zanim wydostaną się one na zewnątrz.

Czy można porównywać fizyczne i zarazem psychiczne obciążenie aktora tej roli z doświadczeniem wnikliwej i głębokiej analizy psychologicznej, jaka towarzyszyła np. powstawaniu postaci Ireny w Stosunkach Klary w reżyserii Krystiana Lupy?

Czy ty wiesz, że mnie już mało aktorstwo obchodzi? To jest szczere wyznanie, a szczere wyznania zawsze uchodzą za najlepsze prowokacje. Chciałabym się stać reżyserem. Jak mam wobec tego odpowiedzieć na twoje pytanie? Interesuje mnie dziś w aktorstwie tylko to, co stawia opór - tak wewnętrzny, jak i zewnętrzny. To, co sprawia mi trudność.

Dzięki czemu możliwe jest zagranie postaci całkowicie różnych od nas samych? Wyobraźni, wewnętrznemu "oczyszczeniu", jak to kiedyś sama określiłaś?

U Krystiana Lupy proces dochodzenia do obcej mi osoby odbywa się w sposób bardzo naturalny, powolny, niezagrażający. Kiedy zaczynam dochodzić do postaci, ja jako ja zanikam. Muszę zniknąć ja - z moim odczuwaniem, ja -z moim poczuciem rytmu, a przede wszystkim ja - z moją moralnością, która najczęściej mi przeszkadza w aktorstwie.

Tak było w przypadku Lady Macbeth, ale też Ireny ze Stosunków Klary, która odrzuca własne dziecko i patrzy na nie, jak na obcą osobę. Postawa Ireny sprawiła, że długo ją oceniałam, zamiast się nią stać. Pracując nad postacią, staram się zatem wyciszyć, zagubić, "wyczyścić" siebie i wtedy to "właściwe" odczucie nachodzi, jak uroda po mocnym zabiegu kosmetycznym. Ufam, czekam, że postać "najdzie" na mnie. To nie znaczy, że się z nią utożsamiam. (Jak można zresztą utożsamić się z taką kobietą jak np. Lady Macbeth?) Będzie to postać zupełnie ode mnie różna. Nie zawstydzę się, wychodząc na scenę. Czuję, że zdobywam jakąś nową jakość. Wtedy przed próbami czy przedstawieniem za pomocą odpowiedniej koncentracji wracam do niej. Ale ona sama jest już skonstruowana i gotowa, znajduje się na tyle w "bezpiecznej odległości" ode mnie, że nie grozi mi spowiedź aktorki, nie wstydzę się ekshibicjonizmu emocjonalnego. Oczywiście na moim mózgu odbywa się wiwisekcja, wchodzę głęboko w postać, ale potem udaje mi się bez problemu wrócić do siebie. To zanurzenie nie przeszkadza obiektywnemu spojrzeniu na postać z zewnątrz, ciągłemu jej modelowaniu, poddawaniu się emocji w sposób kontrolowany. Świadomie taki zabieg stosuję od dwóch lat.

Co spowodowało tego rodzaju zmianę w uprawianiu aktorstwa?

Dwa lata temu rozpoczęłam przygodę z nauczaniem. W Akademii Teatralnej powierzono mi zajęcia z interpretacji prozy. Zaczęłam wówczas uważnie słuchać samej siebie, a następnie sięgnęłam po Stanisławskiego i jego metodę. Mało kto traktuje go poważnie. Po lekturze Stanisławskiego i Michaiła Czechowa zrozumiałam, że bardziej nowoczesnej definicji i metody aktorstwa nie znajdę, by dojść do podświadomości i świadomymi sposobami nie przeszkadzać jej.

Spróbowałam tej metody również podczas zajęć z improwizacji aktorskiej z młodymi ludźmi studia aktorskiego Grzegorza Jarzyny przy TR Warszawa. A także na sobie samej, próbując do spektaklu w reżyserii Jarzyny Zaryzykuj wszystko. Jestem szczęśliwa z odkrycia, którego dokonałam dla siebie nie tylko jako aktorki, ale i reżysera - na przyszłość. Kiedy Lee Strasberg przekładał metodę na grunt amerykański, zwracał uwagę przede wszystkim na tzw. pamięć psychologiczną. Aktor, pracujący nad postacią, czerpie z wszystkiego, co stoi za nim, co zdarzyło się w przeszłości, zostało przez niego przeżyte, zapamiętane lub zepchnięte w podświadomość. Z kolei Stella Adler, wybitna amerykańska aktorka zajmująca się metodą Stanisławskiego, posługiwała się tzw. systemem parafrazy, twierdząc, że to, co stoi za aktorem w momencie tworzenia się postaci, niekoniecznie musi być związane z osobistymi przeżyciami aktora. Wskazywała na cud wyobraźni aktorskiej, pojawiającej się na styku wyobraźni autora, reżysera, aktora, partnerów. To jej właśnie metoda fascynuje mnie. Udało mi się nie tylko zdyscyplinować młodych aktorów, stosując tę metodę, ale też zagrać przy jej pomocy, oddziaływać na widzów.

Być może w tej chwili wyważam otwarte drzwi, ale z drugiej strony mam wrażenie, że u nas w Polsce mało kto przykłada wagę do Stanisławskiego.

Jakie masz plany jako reżyser teatralny?

Po Tlenie Wyrypajewa, który zrobiłam w TR Warszawa, zamierzam wystawić własną adaptację Wojny polsko-ruskiej Doroty Masłowskiej, pod roboczym na razie tytułem Silny. Potem w Teatrze Dramatycznym na Małej Scenie chcę wyreżyserować sztukę, o której napisanie poprosiłam Marzenę Brodę (autorkę m. in. Skazy i Nie dotykać Normana Hamera). Chciałam feministycznego tekstu tylko dla aktorek. Czekam na wstępny szkic. Chcę się znaleźć w pozycji, w której nie jestem na usługach. Wolę używać niż być używana, i jako reżyser stwarzać całość, a nie tylko budować część jakiejś cudzej, czasem ryzykownej, całości.

Na zdjęciu: Aleksandra Konieczna jako Lady Macbeth.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji