Artykuły

Koszt publicystyki

Najprzód parę pewników. Pierwszy z nich brzmi, że "Nie-Boska komedia" Krasińskiego jest szczytowym dziełem polskiej dramaturgii, jednocześnie osobliwym na tle polskiej twórczości w dobie romantycznej, bo z wyraźną przewagą ładunku intelektualnego nad emocjonalnym. Drugi pewnik to, że - jak "Faust" i "Dziady" - nie da się ona zmieścić inscenizacyjnie w ramach dzisiejszego standardowego czasu dla przedstawień. Gdyby chciało się uszanować cały tekst, trzeba by grać albo cały dzień (z ew. przerwą obiadową), albo przez kilka wieczorów, co praktycznie jest dzisiaj trudne. Każda więc inscenizacja musi być niepełna. Ładunek zaś treściowy czyni eliminacje bolesnymi. Jest więc to jedno z dzieł inscenizacyjnie najtrudniejszych.

Z tą trudnością realizacyjna wiąże się, niestety, łatwość krytyki. Wobec tego, że realizatorzy teatralni muszą pewne wątki wybrać kosztem innych, cóż z kolei prostszego, jak naśladować owych krytyków literackich, którzy ganią książki nie za to, co w nich jest, ale za to, czego nie ma!

Lidia Zamkow, reżyserując "Nie-Boską" dla Teatru Powszechnego w Warszawie, poświęciła z tekstu smaczną część wątku osobistego, rodzinnego, na rzecz ocalenia w większej proporcji wątku społecznego. Takiego ustawienia akcentów ani myślę ganić, żeby nie ośmieszać się jak wspomniani krytycy. Także pod względem kolorytu lojalnego (scenografia A. Sadowskiego, kostiumy M. Dobrowolskiego, choreografia Wandy Szczuki) zaniechanie tradycyjnego zestawienia sankiuloci-wandejczycy na rzecz umieszczenia akcji raczej na terenach karpackiego podgórza da się uzasadnić, przynajmniej teoretycznie.

Niestety, jednak kostiumy zbyt trącą Cepelią, a to już jest uwaga na temat tego, co w przedstawieniu jest, a nie czego nie ma! Także nie obeszło się bez tak sakramentalnie obowiązującej w obecnych zwyczajach teatralnych i już zbanalizowanej chwili nagości.

Mogliśmy się tego spodziewać, jako że Leonard, grany z zapałem przez Janusza Bukowskiego i Kapłan nowej religii, grany ze skupieniem przez Jana T. Stanisławskiego, przecież mają do dyspozycji dziewicę-kapłankę. Ale w tej roli Joanna Żółkowska ukazała się w cielistoróżowych trykotach i wianuszkach kwietnych w stylu rokokowym. W kompletnym obnażeniu się zastąpiła ją wynurzająca się z tłumu zakonnica, zrzucająca habit, który jednak natychmiast został na nią narzucony przez widocznie bardziej pruderyjne inne "kobiety wolne". Wśród nich Elżbieta Kępińska szarpaninę ze strojem ograniczyła do wyzwolenia się z krępującego gorsetu, który z kolei bardzo zainteresował Kobietę spod szubienicy graną przez Izabelę Wilczyńską. Więc otarliśmy się już o farsę, co przeszkadzało w porozumieniu między sceną a widownią.

Jedną z jaśniejszych aktorsko chwil w przedstawieniu była gra Edmunda Fettinga w roli Hrabiego Henryka. Wiadomo że Krasiński chciał stworzyć uogólniającą sceniczną panoramę na temat rewolucji jako takiej, stawiając sobie za cel historyczny obiektywizm. Lecz co innego zamiar, co innego efekt. Jako twórca dzieła pisarskiego, nie mógł się pozbyć subiektywizmu, bowiem nie ma dzieł artystycznych absolutnie obiektywnych, chyba że martwe. A "Nie-Boska" nie jest martwa. Nutę osobistej sympatii autora - współczucie połączone z szacunkiem dla niekapitulującego rycerza klęski - Fetting przekazał bezbłędnie, a scena z Orciem, wzruszająco zagranym przez autentyczne dziecko, była jedyną oklaskiwaną tego wieczoru, gdy byłem na przedstawieniu.

Osobną sprawą jest Pankracy w wykonaniu Leszka Herdegena. Zbyt go cenię, żeby chwalić zdawkowo. Wziął na barki rolę kapitalną. Oczywiście ją udźwignął. A jednak miało się niedosyt. Przecież mógłby być lepszy, lecz nie jako Pankracy, ale... Hrabia Henryk. A gdyby pójść jeszcze dalej, cóż by to był za generał Bianchetti z całą świadomością całkiem ścisłych celów osobistych, innych niż te ogólnikowe wizje wspanialszego świata, które marzą się Pankracemu.

Najkłopotliwszą sprawą dla inscenizatorów jest zakończenie sztuki. I chyba jeszcze żadne ujęcie teatralne w pełni nie zadowoliło znających tekst, to znaczy niemal wszystkich widzów. Tym razem także trudno powstrzymać się od krytyki, tym bardziej że nie dotyczy tego, czego w przedstawieniu nie ma, ale co jest. Rozbudowanie sceniczne końca sztuki, przedstawiającego załamanie się zwycięskiego w planie historycznym Pankracego, traci wiele, gdy potraktuje się rzecz publicystycznie, czy to w formie afirmacji (fideistycznej), czy krytyki (pobudliwej). Pankracy upada pod brzemieniem zwycięstwa skonfrontowanego z wiecznością. Oszczędność wizualna najbardziej tutaj odpowiada oszczędności tekstowej. Obraz końcowy zaproponowany przez inscenizację w Teatrze Powszechnym natrętnie kojarzy się z "Weselem" Wyspiańskiego. Wprowadza publicystykę nie z tej parafii i nie na ten temat. Kosztem tego zostaje zubożony sens zakończenia "Nie-Boskiej", jakim ma być chyba konfrontacja wymiaru historycznego z wymiarem ponadczasowym, nie zaś mierzenie się doraźnych sił witalnych z doraźną słabością rewolucji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji