Nieboska u Hanuszkiewicza
Jedno z największych wydarzeń obecnego sezonu teatralnego: "Nie-boska komedia" Krasińskiego, wystawiona w reżyserii Adama Hanuszkiewicza na scenie Teatru Narodowego. Zamiast recenzji, "Kierunki" zamieszczają dyskusję nad tym spektaklem, w której wzięli udział ST. EDWARD BURY, KRZYSZTOF GŁOGOWSKI, BARBARA KAZIMIERCZYK, HANNA SZCZAWIŃSKA, JÓZEF SZCZAWIŃSKI i ZDZISŁAW UMIŃSKI
JÓZEF SZCZAWIŃSKI
Pierwszym przedstawieniem Hanuszkiewicza, jako kierownika artystycznego Teatru Narodowego, przygotowanym dla tej sceny jest "Nie-boska komedia" Krasińskiego. Dodajmy, że to jest pierwsze przedstawienie tego dzieła w Warszawie. Te dwa fakty rzutują na całą dyskusję, która wokół tego przedstawienia się odbywa. Z uznaniem przyjmiemy chyba również wszyscy koncepcje repertuarowe Hanuszkiewicza, które opierają się na dziełach, na dramatach wielkiego wymiaru artystycznego i ideowego, stanowiących warunek powstania teatru rzeczywiście, a nie tylko zewnętrznie, monumentalnego. Takich właśnie sztuk szuka Hanuszkiewicz w polskim repertuarze romantycznym oraz w utworach nawiązujących do tego nurtu historii dramaturgii polskiej. Te ambitne i chyba słuszne plany kierownika sceny narodowej zobowiązują i muszą się potwierdzić w ambitnych, ale i udanych inscenizacjach, choć wiemy, że złożoność materii teatralnej musi uwzględniać i porażki, by tym mocniej wybiły się sukcesy. Rozpoczynając tę dyskusję, chciałbym rzucić kilka pytań.
Zacznę może od sprawy starej, mianowicie od sprawy wierności wobec tekstu i wierności wobec autora. Wierność ta musi oczywiście uwzględnić obowiązki realizatora, prawa do wyrażenia poprzez nowe dzieło, jakim jest przedstawienie, swojego stosunku do tekstu, swojego stosunku do epoki, w której ten tekst powstał, ale przede wszystkim - swojego stosunku do czasu, w którym powstało jego przedstawienie. W jaki sposób ta wierność wobec tekstu, wobec zawartości tego tekstu i wobec zarówno czasów, w których on powstał, jak i czasów, w których jest aktualnie realizowany, przejawia się w inscenizacji Hanuszkiewicza? Słusznie podkreślał Hanuszkiewicz, że nie chodzi tu o to, jak dalece ingerował w tekst ołówek reżysera, natomiast chodzi o to, gdzie ten ołówek ingerował i - przy zachowaniu możliwie całego tekstu, jak w wypadku ostatniej inscenizacji "Nieboskiej" - w jakim stopniu pewne ważne partie tekstu docierały do świadomości widza. A więc to już się wiąże z reżyserią, koncepcją ściśle realizacyjną, z samym tempem, rytmem przedstawienia.
I tutaj chciałbym rzucić jeszcze pytanie, w jakim stopniu wydobyta została i uwspółcześniona poezja Krasińskiego? Myślę tu o walorze słownym jego poezji. Oczywiście, chodzi mi o przekaz uwspółcześniony. Słusznie powiedział Hanuszkiewicz, że wielkie dzieła stawiają pytania, na które jednej odpowiedzi nie ma. Ale też wydaje mi się, że nie można szukać w tekście odpowiedzi na pytania, których tekst nie stawia. Próbowano to robić w innych inscenizacjach. Uważam - i proszę mi wybaczyć, że wychodzę tutaj poza bezstronność wprowadzającego - że Hanuszkiewicz bardzo słusznie i uczciwie potwierdził swój pogląd, wyrażony publicznie, że trzeba skończyć z pojmowaniem "Nieboskiej" jako paszkwilu na rewolucję. "Nieboska" jest ścieraniem się racji politycznych, moralnych, ideowych. Czy to starcie zostało pokazane na miarę pasji i siły twórczej autora tekstu?
Hanuszkiewicz, i tu znów powracam do jego wypowiedzi, wyrażonej wprost, a nie w języku sceny, stwierdził, że w przedstawieniu unika uwikłania się w przeżycia psychiczne obydwu bohaterów: Hrabiego i Pankracego. Jednym słowem, nie poszedł na psychologizowanie. Tym też tłumaczy zakończenie sztuki, twierdząc, że bohatera zabija rzeczywistość zewnętrzna. Myślę, że prawo sceny pozwala - niezależnie od przekonań filozoficznych reżysera - na mówienie o bezpośredniej ingerencji, na przykład, sił nadprzyrodzonych. W jakim stopniu jest możliwe wytłumaczenie w języku logicznie rozwijających się wydarzeń w "Nieboskiej" tej ingerencji zewnętrznej, bez uwzględnienia psychologicznych uwarunkowań ? przeżyć bohatera? Czy jest możliwe wyprowadzenie akcji i rozegranie spięć dramatycznych w utworze polskiego romantyzmu wyłącznie "na zewnątrz bohatera", bez ujawnienia walki, jaka się w nim odbywa, bez jakiegoś bardzo sugestywnego ujawnienia tej walki? Jak w tej sytuacji zagrała scena finałowa?
Chciałbym sięgnąć tutaj jeszcze do pewnego cytatu znakomitego teatrologa i krytyka Edwarda Csató. W książce "Polski teatr współczesny" Csató tak powiedział: "Nasz wielki dramat romantyczny starał się połączyć w sobie widowiskowość z wysokimi wartościami poetyckimi i głęboko filozoficznym ujęciem". I tu powstaje pytanie, czy te dwa elementy zostały dostatecznie uwzględnione w inscenizacji Hanuszkiewicza, czy też wybił tu Hanuszkiewicz tylko jeden z tych elementów, ze szkodą czy z przesunięciem na drugi plan elementu następnego. Myślę, że postawienie na widowiskowość, na efekt teatralny, na zawartość tego świetnie zdynamizowanego w swojej partii obrazowej przedstawienia spowodowało też takie a nie inne rozwiązanie pewnych scen w akcie drugim. Scen masowych, scen bardzo ekspresyjnych i pozornie silnych. Chciałbym więc zaproponować pytanie, w jakim stopniu te sceny wydały się Państwu atrakcyjne, świeże, rzeczywiście sugestywne i w jakim stopniu służą one całemu rozwojowi akcji ideowości i akcji ideowej, estetycznej dzieła, utworu? Co Państwo o tych scenach sądzicie, o ich oryginalności, trafności i precyzji reżyserskiego prowadzenia, ich aktorskiej realizacji przez zespół - jak to pisano - 100-osobowy. Oczywiście, po tych pytaniach, które stawiam, zdając sobie sprawę, że nie można ich mnożyć w nieskończoność, wydawałoby się, że pominąłem sprawę zasadniczą, mianowicie - stosunek Hanuszkiewicza już nie tylko do postawy ideowej, ale również do filozoficzno-światopoglądowej postawy Krasińskiego. Myślę, że jednak i to pytanie przewijało się pośrednio w toku tych moich wstępnych wywodów.
BARBARA KAZIMIERCZYK
Poważnym, jak sądzę, upraszczaniem jest traktowanie całej spuścizny naszego dramatu romantycznego łącznię - więc w jeden sposób - "Dziadów", "Kordiana" i "Nieboskiej". Dość zasadnicza różnica między Mickiewiczem, Słowackim a Krasińskim polega, myślę, na tym, że jeżeli tamci autorzy byli bardziej "polscy", powiedziałabym, "od wewnątrz", i mechanizm dochodzenia warstwy uniwersalnej ich dzieł był mechanizmem niejako "oddolnym", o tyle u Krasińskiego mamy do czynienia z odwróceniem, (co stanowi o miejscu osobnym Krasińskiego w naszym romantyzmie). "Nieboska" jest sztuką w większym niewątpliwie stopniu "retoryczną", gdzie polskość jest nie tyle "osnową", co jakąś "inkrustacją", istniejącą może w dalszym tle, przez co nie znaczy - mniej ważną. Zwracał na to uwagę jut Mickiewicz w swoich wykładach na temat "Nieboskiej" w College de France, podkreślając nieokreśloność miejsca i czasu akcji. Przewód myślowy, zawartość intelektualna utworu wybija się na pierwszy plan, przez co "Nieboska" może się wydać nawet do pewnego stopnia sucha, w sensie racinowsko-corneillowskim - abstrakcyjna.
Mówiło się, że jest to dramat antyrewolucyjny. Dziwny to dramat antyrewolucyjny, którego bohater-reakcjonista wymierza sam sobie karę najwyższą. Śmierć samobójcza w jego sytuacji - człowieka wierzącego, który tendencje Krasińskiego ma bardziej rzekomo wyrażać, niż Pankracy - jest karą największą, będąc największym grzechem. Dla niego nie ma odkupienia - przypomnijmy sobie scenę śmierci, gdzie Hrabia mówi: "potępienie na moją głowę", wieczne przekleństwo. Dziwny to reakcjonizm utworu, gdzie Pankracy operuje argumentami, których Hrabia nie potrafi odeprzeć w decydującej scenie starcia, na długo jeszcze nim nastąpi finał. Tyle o wspomnianej przez pana Szczawińskiego warstwie światopoglądowo-ideologicznej utworu.
Obaj bohaterowie w tekście przy przeroście świadomości cierpią na niedowład serca, uczucia (zauważmy oryginalność tego "romantyka"!). To wychodzi w rysunku zarówno jednej jak i drugiej sylwetki. Właśnie ów niedowład namiętności, który ich obu charakteryzuje, przekreśla, moim zdaniem, koncepcję rodzajowo-psychologiczną obu bohaterów, na przykład - jako dramatu pychy. Przecież oni cierpią na brak namiętności - pycha jest jedną z najbardziej potężnych! Oni mają przeciwne racje. Ale racje ich są cząstkowe, w obliczu racji nadrzędnej, którą reprezentuje Krasiński-chrześcijanin. I dlatego Chrystus, który zwycięża, jest konsekwentnym finałem, wieńczącym przeprowadzenia wątka myślowego "Nieboskiej". Ten Bóg, karzący w dzień sądu ostatecznego, jest zarazem Bogiem miłości, ponieważ oni obaj mają najcięższe winy przeciwko tej miłości na swym sumieniu. Hrabia także własnowolnie rozporządza życiem innych ludzi, skazując ich na pewną śmierć w okopach św. Trójcy. I czyni to z pozycji świata ginącego nie dla jego moralnej wyższości. Całkim przeciwnie, bo dopiero moment ostatecznego zagrożenia w sposób sztuczny uwzniośla ten świat w oczach jego ostatniego rycerza. W każdym razie tak bym widziała zgodność finału z zamysłem inscenizacyjnym reżysera. I z rzetelnym odczytaniem tekstu dzieła.
A teraz kilka słów do stałego refrenu bojów o Hanuszkiewicza - wierności albo niewierności. Kiedy przeczytałam pierwsze recenzje z "Nieboskiej", nim jeszcze zobaczyłam spektakl, popadłam w rozterkę. W końcu, swojego czasu broniłam Hanuszkiewiczowej "niewierności", a tu czytam wszędzie, że Hanuszkiewicz wierny autorowi. Obejrzałam przedstawienie i doszłam do takich oto refleksji. W wypadku Mickiewicza i Słowackiego dużą rolę w przyzwyczajeniach widzów - i czytelników - grała polskość w sensie "rodzajowości" i porywu uczuć, całego tego romantycznego rozbuchania, które jakoś bardzo zawsze do nas trafia, Co oczywiście rzutowało także na kolejne inscenizacje, gdzie owa polskość rodzajowa przesłaniała w znacznej mierze przewód myślowy. Myślę, że Hanuszkiewicz przez to się wydawał taki "nowoczesny", a w konsekwencji "niewierny", że starał się właśnie z tamtych klasyków wyciągnąć myśl, z punktu widzenia naszej współczesności - najważniejszą i jej podporządkować resztę elementów spektaklu. Przesuwał po prostu akcenty intelektualne "punktując" je, i odsłaniał to, co konwencja romantyczna poety zasnuła woalem mgły, do czego inscenizacyjni kontynuatorzy - dorzucili wręcz grubą derkę, jeżeli do mgieł można podchodzić po tapicersku. Dla mnie walor poprzednich realizacji Hanuszkiewicza - co uzasadniałam swego czasu szczegółowiej - polegał na tym, że zgodnie z duchem danego utworu, starał się on uzasadnić z punktu widzenia naszej współczesności tytuł tego dzieła do "klasyczności", do "czasowej'' przede wszystkim uniwersalności. To samo zrobił reżyser i tym razem, w wypadku "Nieboskiej", mając zadanie o tyle ułatwione, że Krasiński jest tutaj w pierwszym rzędzie "intelektualny", a dopiero potem "rodzajowy". Że jest autorem wahającym się, tym właśnie - s t a w i a j ą c y m fundamentalne pytania, stawiającym, ale powstrzymującym się od rozstrzygnięć. Dlatego - jeżeli mogę pozwolić sobie tutaj na wtręt prywatny - uspokoiłam się co do podejrzenia swoistego "fikołka", jakiego by dokonał przy okazji "Nieboskiej" dyrektor "Powszechnego", rozpoczynający swą nową kadencję na wielkiej scenie. Okazało się, że wcale się nie musiał sprzeniewierzyć sobie, żeby dorosnąć do progów "Narodowego".
Sprawa widowni - w dużej części młodzieży. Przeszła ona, jak było widać, z "Powszechnego" w te szacowne podwoje, i pozytywnej wymowy tego faktu nie trzeba chyba tu specjalnie podkreślać. Należałoby docenić natomiast to, że stawiając w swojej inscenizacji na obiektywizm Krasińskiego, Hanuszkiewicz dał właściwy klucz do odczytania dzieła z naszej klasyki narodowej - także młodzieży.
KRZYSZTOF GŁOGOWSKI
Trudno traktować "Nieboską" jedynie jako utwór poświęcony pewnemu modelowi rewolucji, albowiem byłby to dokument nieco już przebrzmiały. Mnie się wydaje, że szczególnie dla nas, dla naszego czasu jest ważniejsza inna warstwa znaczeniowa, znacznie głębsza, która się kryje w "Nie-boskiej komedii", i którą bez wątpienia Hanuszkiewicz swoim wystawieniem odsłonił.
Rozumiem "Nieboską" przede wszystkim jako tragedię wyobcowania. Pierwsza część spektaklu pokazuje wyobcowanie obyczajowe. Poza romantyczna, którą przybiera Henryk, jest niczym innym jak tylko reakcją na wszechwładny konwenans, spadek po XVIII wieku, po kulturze dworskiej, a także widać w tym koniec jednego modelu życia i racji istnienia przy braku nowych motywacji. Poza romantyczna jest przecież niczym innym, jak poszukiwaniem nowego stylu życia, nowej motywacji dla racji własnego istnienia.
Druga część spektaklu wprowadza nowe elementy. Tutaj mamy do czynienia z wyobcowaniem społecznym. Następuje po prostu rozszerzenie perspektywy. Z jednej strony upadek, degeneracja materialna i duchowa arystokracji. Z drugiej strony, nieznany, bo oglądany z zewnątrz przez Krasińskiego - przez hrabiego Henryka - lud straszny w swoim rozgoryczeniu.
Te dwie płaszczyzny, w miarę upływu przedstawienia, nakładają się na siebie, tworząc wyobcowanie osobowościowe, wyrażające się w konflikcie indywidualności - tłum, masa. W spektaklu dwaj adwersarze są w równym stopniu wyobcowani, hrabia Henryk, jak i Pankracy. Tym tłumaczy się zarówno tragedia hrabiego Henryka, jak i tragedia Pankracego. Obaj nie potrafią się zintegrować z ludźmi, których reprezentują. Pankracy jest wyobcowany wobec ludzi, którymi dowodzi poprzez charakterystyczną postawę dywidualistyczną właściwą romantyzmowi. Jest wyobcowany również wobec własnego dzieła, z którym się nie może zidentyfikować.
Te warstwy znaczeniowe zostały ukazane w konwencji dramatu poetyckiego. Trzeba przyznać Hanuszkiewiczowi, że bardzo trafnie zbudował tę poetyckość. Poezja przenika całość tworzywa teatralnego, nasycając je równomiernie i znajdując odpowiedniki. Poezja uwypukla się we współzależności scen między sobą - w ich przenikaniu.
Przedstawienie bardzo dobrze ukazuje rośnięcie postaci dwóch głównych adwersarzy, gradacje wyobcowania jednego jak i drugiego. W przedstawieniu jest świetnie umotywowane dążenie do zetknięcia się. Wychodzą z dwóch różnych stron przeciwnych, a przez wyobcowanie dochodzą właściwie do tego samego. Tym się tłumaczy pragnienie spotkania Henryka, wyrażane przez Pankracego. Taki kształt "Nie-boskiej komedii" uważam za bardzo duże osiągnięcie teatru Hanuszkiewicza. Za kolejny krok naprzód, który polega na tym, że wreszcie inscenizator, reżyser znalazł odpowiedniego autora.
Chciałbym też nawiązać do głosu kolegi Szczawińskiego, a szczególnie do tego, co mówił o chłodzie przedstawienia, o niedocieraniu tekstu. Nie zgadzam się z tym, jak również nie zgadzam się z odbiorem przedstawienia przez część naszej krytyki, np. przez Jerzego Koeniga, który w "Expressie Wieczornym" w zakończeniu swojej recenzji wyrażał nadzieję, że Hanuszkiewicz, zrobiwszy piękne przedstawienie, w następnej premierze "zacznie myśleć". Przyzwyczailiśmy się do grania dramatu romantycznego w tonacji patosu. W tonacji, która w wielu wypadkach doprowadziła do cyrku teatralnego. Hanuszkiewicz zrywa bez wątpienia z tą tradycją, i próbując odkryć coś więcej, głębszą strukturę postaci, mając świadomość istnienia psychologii społecznej, psychologii międzyludzkiej, wykracza poza racje dobra i zła w tym przedstawieniu, które są dla nas oczywiste. Przedstawienie bez wątpienia wymaga od odbiorcy wysiłku koncentracji, ale nie jest nieczytelne. Dopatrzenie się w nim wszystkich warstw głębszych jest rzeczą zupełnie możliwą i nawet nie tak szalenie trudną. Dzięki temu, Hanuszkiewiczowi chyba udało się to, co jest najniebezpieczniejsze przy "Nieboskiej" - uniknąć oczywistości.
ZDZISŁAW UMIŃSKI
Wydaje mi się, że byłoby rzeczą co najmniej niepopularną niekiedy krytycznie spojrzeć na polski dramat romantyczny. Tym bardziej też chciałbym podkreślić zjawisko, jakie właśnie do tego dramatu romantycznego wniósł Zygmunt Krasiński właśnie "Nie-boską komedią". Była to propozycja na pewno w znacznym stopniu kontrowersyjna. Nie to jednak najważniejsze. Najważniejsze jest to, że w okresie, kiedy rósł polski dramat romantyczny, poeta napisał dzieło o zasięgu znacznie szerszym, wychodzącym poza sprawy polskie. Mianowicie - sztukę o charakterze uniwersalistycznym.
To, co najbardziej mnie uderza w inscenizacji "Nie-boskiej komedii" przez Hanuszkiewicza - to przede wszystkim nazwałbym racją intelektualną. Chodzi mi o przewagę racji intelektualnych - nad racjami czysto romantycznymi, a także o przewagę racji historycznych nad racjami emocjonalnymi. Być może, że przy tej okazji muszę postawić również i pewien zarzut. Mówiono już w czasie dyskusji, że postaci sztuki w interpretacji Hanuszkiewicza pozbawione są rysu psychologicznego. Ogólnie biorąc stawiano zarzut przewagi jakiejś postawy racjonalistycznej. Otóż wydaje mi się, że rzeczywiście można by zgłosić podobną pretensję i mówić o zubożeniu scenicznych postaci. Być może, że niekiedy przypominają one trochę teatr cieni; są jak gdyby wyprane z namiętności, mógłby zaś ktoś powiedzieć: pozbawione jakiejś wewnętrznej głębi, owych wartości, które tkwią potencjalnie w bohaterach, ale nie zostały dostatecznie ujawnione. Sądzę, że "zaniża" to trochę spektakl. Nie chciałbym tu kusić się o wyrażenie pełni swoich wrażeń i refleksji w związku z tą sztuką, zwłaszcza że również nie kusili się o to tak wybitni interpretatorzy, jak np. Kleiner i wielu innych. Muszę natomiast powiedzieć, że niejednokrotnie brak mi uzasadnienia dla poczynań jednego czy drugiego z adwersarzy, tzn. hrabiego Henryka, któremu trochę światła dodaje część pierwsza "Nieboskiej" - i Pankracego. Oczywiście, nie będę tu już wchodził w regiony samej sztuki, która jest taka, jaką ostatecznie przedstawił nam reżyser. Zwłaszcza nie znajduję czasami racji dla postawy Pankracego, która jest jak gdyby z góry założona. Właściwie jest to historia z tezą. Stawia się tezę, potem stara się ją udowodnia. I znów chciałbym powtórzyć, chociaż byłoby rzeczą wysoce niepopularną, gdybym zbyt mocno to postawił, jako zresztą człowiek w tym względzie nie przygotowany, że polski dramat romantyczny, w którym dla mnie jednym z ciekawszych zapisów jest "Mazepa", wymaga bardziej śmiałego spojrzenia i krytyki. Chodzi mi tu o jego wyraz ogólnoludzki, a nie tylko polski, słowem - o wyraz uniwersalistyczny.
"Nieboska" to nasze największe wydarzenie w okresie dramatu romantycznego, ponieważ zdobyliśmy się w czasie, kiedy brak nam było własnej państwowości - na sztukę, która, mimo iż niektóre impulsy brała z rodzimej gleby - potrafiła mówić o sprawach znacznie szerszych. To zaś chyba najmocniej świadczy o sile ówczesnej polskiej kultury. Wracając do inscenizacji, trzeba by dodać, że reżyser znakomicie oddał "dziejową atmosferę" utworu. "Nieboska", pisana w 1832 roku, stanowi przekonywającą wizję do wypadków roku choćby 1848.
To, co najbardziej mnie osobiście wzięło, to, co przemówiło do mnie najmocniej - to chyba heglowska niepełność obydwu adwersarzy. Właściwie Krasiński z jakąś olbrzymią mądrością, a to Hanuszkiewicz bardzo wiernie oddaje w swojej inscenizacji, twierdzi, że trudno jest mówić o jakiejś prawdzie bezwzględnej. O tym, że słuszność jest absolutna po jednej lub po drugiej stronie. Nie chcę użyć słowa, że, powiedzmy, jeden i drugi bohater hamletyzował, czy w inscenizacji hamletyzuje. Natomiast szalenie subtelnie jest przeprowadzone ukazanie tego wahania zarówno Pankracego, jak i hrabiego Henryka, co do ostatecznych racji, jakie im przyświecały. Giną też obaj jako przedstawiciele tych właśnie racji cząstkowych i racji niepełnych.
Padło słowo, że teatr Hanuszkiewicza jest teatrem oszczędnym. Podpisuję się pod tym. Wydaje mi się, że właściwie największym walorem inscenizacji Hanuszkiewicza jest to, że wprawdzie może nieco zubożała warstwę psychologiczną, o czym tuż wspomniałem, ale też dzięki temu reżyser uniknął patosu.
ST. EDWARD BURY
Wydaje mi się, że to przedstawienie i wobec dotychczasowej całej działalności artystycznej Hanuszkiewicza, i wobec dotychczasowych pięciu realizacji Krasińskiego po wojnie, w tym trzech realizacji "Nieboskiej" - jest przedstawieniem, które można by określić jakoś umownie nowatorskim. Nowatorstwo to polega na bardzo prostej historii, że Hanuszkiewicz gra...cały tekst Krasińskiego.
Widzę w tym przedstawieniu polemikę Krasińskiego z postawą romantyczną, co może się wydać trochę szokujące. Hanuszkiewicz gra pełną pierwszą i drugą część dzieła, by pokazać biografię romantyczna Henryka. Pokazuje poetę romantycznego w egzaltacji skonwencjonalizowanej. Bohater jest chłodny, ugłaskany, konwencjonalny. Fałszywy romantyzm, fałszywy patos, fałszywa egzaltacja; to jest u Krasińskiego, to jest w przedstawieniu, to jest w kreacji Hanuszkiewicza w pierwszej części przedstawienia. Ale ta postawa antyromantyczna Krasińskiego przejawia się także i w drugiej części przedstawienia. Przejawia się w postawie hrabiego Henryka, arystokraty, który wbrew racjom rozumowym, wbrew wyraźnemu dążeniu do nadchodzącej rewolucji, chce zamanifestować swoją wierność dla ginącego świata, którym sam pogardza.
Wydaje mi się też, że żaden z dotychczasowych spektakli ani z przedwojennych, ani trzech powojennych nie ukazał tak wyraziście, jak Hanuszkiewicz, dramatu Henryka-poety.
Hanuszkiewicz eksponuje w przedstawieniu ten wątek już wtedy, kiedy w rozmowie z Leonardem Pankracy zwierza mu się, że zamierza odwiedzić Henryka. "Ja chcę go widzieć, przeciągnąć na naszą stronę" - mówi Pankracy. Na to Leonard: "Zabity arystokrata". Pankracy odpowiada: "Ale poeta zarazem". A hrabia Henryk podczas wędrówki po obozie rewolucji mówi: "Poezja to wszystko ozłoci kiedyś". Czy to jest tylko ironia? Chyba nie. Bo w tej samej wędrówce mówi: "Boże, daj mi potęgę, której nie odmawiałeś mi niegdyś - a w jedno słowo zamknę świat ten nowy, ogromny - on siebie sam nie pojmuje. Lecz to słowo moje będzie poezją całej przyszłości". Mówi to, zanim Henryk dowie się, po co przyszedł do niego Pankracy. Więc z jednej strony bardzo chciałby opiewać ten świat, który fascynuje go i jako intelektualistę i jako poetę, z drugiej strony ma świadomość tego, że to ten właśnie nadchodzący świat zniszczy jego własny świat i jego klasę, którą pogardza, ale której chce pozostać wierny do końca. Ten dramat rozpięcia na krzyżu tych dwóch światów, zarówno poety, jak i arystokraty - Hanuszkiewicz ukazuje bardzo wyraziście.
JÓZEF SZCZAWIŃSKI
Sprawa widowiskowości. Mnie się wydaje, że nie byli tacy dalecy od prawdy ci krytycy i recenzenci - z którymi pod innymi względami zresztą się nie zgodzę - którzy powtarzali, że chodzi tutaj o granie w pewnym sensie scenariusza. Tam była mowa o scenariuszu nawet u Krasińskiego. Mnie się wydaje, że to przedstawienie jest bardzo bliskie technice filmowej. Zresztą to jest zgodne z pewnym nurtem teatru współczesnego, gdzie wszystko chce się wyrazić przede wszystkim przez obraz. Natomiast bezwzględnie, jeżeli chodzi o polski dramat romantyczny, to wszystkiego przez obraz wypowiedzieć się nie da. Skończmy wreszcie z cieszeniem się z tego, że jakiś reżyser doszedł do odkrywczego wniosku - nie mówię tu nawet o Hanuszkiewiczu, bo również do tego wniosku doszedł i Dejmek - że teatr polski, teatr romantyczny, ma jakieś treści intelektualne. Że nie jest tylko tym romantyzmem rozumianym szkolnie. Mnie się wydaje, że właśnie polski dramat romantyczny, polski romantyzm, jest w znacznej mierze refleksyjny i intelektualny. Co, oczywiście, było przez ogromny komentarz historyczno-literacki i historiozoficzny, który narósł w ciągu lat - zaciemnione. I bardzo dobrze, jeżeli współczesny reżyser do tych wartości, do tych treści intelektualnych dochodzi. Natomiast te treści i wartości intelektualne - i tu jest mój zarzut wobec Hanuszkiewicza - nie mogą oznaczać wychłodzenia zawartości dramatu (zresztą w tym kierunku prowadzi swoje inscenizacje również Dejmek interpretując racjonalistycznie dramat romantyczny). Pasja, zaangażowanie, spięcie nie oznacza eliminacji intelektu. I scena, do której miałbym szalenie dużo zastrzeżeń, to jest właśnie scena starcia się Pankracego z hrabią Henrykiem. Mnie się wydaje, że jest to po prostu złe ustawienie postaci Pankracego. Tam jest właśnie to wychłodzenie - jak mówiono - jest to starcie się retorów. No, ale starcie retorów nie oznacza starcia się indywidualności, intelektów czy starcia pasji. I mnie tutaj brakuje podstawowej rzeczy - brakuje mi starcia wielkich racji moralnych i dlatego niedostatecznie tłumaczy się droga hrabiego do śmierci samobójczej, jak też śmierć Pankracego, która niekoniecznie musi być jego klęską. Tutaj bardzo uczciwie przedstawił sprawę Hanuszkiewicz, że to jest śmierć zadana z zewnątrz, co nie oznacza wcale klęski moralnej. Natomiast, nie pokazano sprzeniewierzenia się hrabiego potrójnej miłości: do człowieka konkretnego, do swojego powołania poetyckiego, powołania swojego życia i do ludzi uciemiężonych, do mas, do społeczeństwa. Tak samo wychłodzony i wyłączony z tego nurtu pasji jest jednak Pankracy, za co bym obciążał przede wszystkim Dmochowskiego. Ma on wspaniałe zewnętrzne warunki, natomiast brak może tego waloru w jego aktorstwie, który by działał wnętrzem - powiedzmy tak prymitywnie.
Dochodzi teraz jeszcze kwestia poezji. Można poezję wyrażać przez obraz, na pewno znajdując w tekście wskazówki do wyobrażania tej poezji przez obraz. I mnie się wydaje, że udało się to Hanuszkiewiczowi w pierwszej scenie w szpitalu wariatów, w scenie śmierci żony, w znacznej mierze dzięki Kucównie, ale i dzięki jego wizji inscenizacyjnej. Natomiast nie udało się, gdzie indziej dlatego, że może Hanuszkiewicz, tkwiąc wewnątrz sztuki jako aktor, nie miał do niej dostatecznego dystansu jako reżyser. Nie udało mu się w niektórych scenach, które wydają mi się nawet żenujące. Scena z tą nagą dziewczyną na krzyżu, scena rozpasania rewolucji - te sceny wydały mi się trochę artystycznie tanie. Mało nowatorskie, sięgające raczej do tych wrażeń, przeżyć odbiorcy, które grają na strunie zewnętrznej, wrażeniowej. Tak samo podpędzanie bacikiem rytmu tej masy ludzi, miotającej się na scenie. Tylko niektóre epizody i sam pomysł skondensowania szeregu scen w obozie rewolucji jest chyba pomysłem dobrym.
Wyrażając uznanie Hanuszkiewiczowi za sam pomysł - skondensowania w pełnym napięciu całego przedstawienia, przez szereg atrakcyjnych scen o charakterze widowiskowym - mam jednak trzy zarzuty. Po pierwsze - brak spięcia racji moralnych: po drugie - brak przekazu poetyckiego słowa, bo tekst Krasińskiego to nie jest grafomania, mimo pewnej katarynkowości w architektonice wiersza.
I wreszcie trzecie, już czysto techniczne zastrzeżecie. Dotyczy ono realizacji reżyserskiej, a nawet w pewnych wypadkach i wizji inscenizatorskich niektórych scen, które nawet jeśli są scenami szokującymi, to jest to szokowanie nie najwyższej miary.
BARBARA KAZIMIERCZYK
Ja bym chciała zacząć od polemiki na temat strony widowiskowej. Nie zapominajmy o tym, że w epoce Krasińskiego "Nie-boska komedia" nie mogła być zrealizowana, ponieważ po prostu warunki techniczne ówczesnego teatru na to nie pozwalały. Widowiskowość tutaj jest widowiskowością pojętą "nowocześnie" - pan Szczawiński słusznie mówił o "filmowości" tej inscenizacji. Nie możemy robić zarzutów Hanuszkiewiczowi właśnie z tego powodu, nie możemy, jeśli znamy jego teatr, i nie odsądzamy go totalnie od czci i wiary. Jeżeli zaś chodzi o sceny, które pan Szczawiński uznał za "tani efekt", to porównajmy sobie chociażby równoległe zabiegi w inscenizacji Swinarskiego. Pamiętamy tamto chluśnięcie z kielicha krwią na chustę Weroniki, to właśnie był efekt szalenie Brechtowski - moim zdaniem - ekspresjonistyczny aż za bardzo. Już abstrahując od tego, że tam niewątpliwie zagrały względy "duchowego pokrewieństwa" twórców (Swinarski - uczniem Brechta), to przecież właśnie w odwołaniu się do konwencji artystycznej "czarnych mszy" Hanuszkiewicz poszedł na środek wyrazowy dużo głębiej zakorzeniony w naszej tradycji cywilizacyjnej. I w tym sensie "uniwersalny" w większym stopniu niż tamta "brechtologia".
Druga sprawa - mianowicie to, że zbyt mało z tekstu dotarło do widza. No, w końcu pamiętajmy, że w Narodowym nie ma także najlepszych warunków akustycznych. Poza tym, przy założeniu syntetyzowania, które pan Szczawiński sam podkreślał, ugodzimy się, że jedną rzecz osiąga się kosztem drugiej. Po prostu bogactwo dramatu Krasińskiego narzuciło jakieś ograniczenia, i konieczność selekcji. Weźmy "Wesele"; nikt nie wierzy, że idzie u Hanuszkiewicza cały tekst, a to wszystko dlatego, że przedstawienie trwa dużo krócej niż zwykle. Tymczasem cały sekret polega na obrotówce, która nadaje tempo.
Jeszcze ostatnia sprawa. Mianowicie - rzekoma nieobecność dramatu racji moralnych w inscenizacji Hanuszkiewicza. Dla mnie to był właśnie przede wszystkim dramat racji moralnych, a to dzięki obiektywizmowi przedstawienia, pokazującemu dystans Krasińskiego do obu postaci. Chłód obu protagonistów, to właśnie jest owo Krasińskiego "widzenie z boku", zarówno hrabiego Henryka, jak Pankracego. Autor jest maksymalistą moralnym, i to w sensie najdosłowniej chrześcijańskim! (Dlatego jeden i drugi ginie, za dużo krwi mają na swym sumieniu). Dla mnie to był także - mówię o "rapsodycznym" założeniu Hanuszkiewicza - traktat o naturze ludzkiej, o pierwiastkach dobra i zła w niej zawartych. Dzięki mniej przypisanemu jednej epoce historycznej stylowi inscenizacji - co miało miejsce w bardzo określonej "barokowości" u Swinarskiego - tę warstwę odebrałam jako najsilniej uniwersalną w "Nieboskiej". Myślę, że ten walor utworu, dochodzący o każdym czasie do głosu (przez co także chyba i w naszej epoce ta sztuka ma coś do powiedzenia) - został starannie przez Hanuszkiewicza wypunktowany.
Niezupełnie zgadzam się także z panem Burym, że wychodziło jakoby poza założenie Hanuszkiewicza potraktowanie z ironią tych historii domowo-rodzinnych hrabiego Henryka. Dla mnie ta ironia była fascynująca w swojej właśnie - funkcjonalności. W pierwszej części przedstawienia widzimy hrabiego duszącego się w domowych pieleszach, poznajemy jego marzenie o "wielkim locie", jego wyrywanie się ku ideałom romantycznym. Muza, to nie jest u Krasińskiego tylko kochanka, ideał erotyczny, ale to właśnie owa muza romantyczna, ideał. A jednak wówczas jest to tylko śmieszne (stąd ironia Hanuszkiewicza). I jest także okrutne. Okrutne wobec żony, wobec dziecka (w czym ogromna zasługa Kucówny i Nardellego, że potrafili uwierzytelnić od strony ludzkiej tę część dramatu). Dopiero później, kiedy zapał romantyczny Henryka trafia na sprawy wielkie, on wtedy ma szansę bohaterstwa. I wtedy staje się bohaterem; mimo swego ciążenia w stronę rewolucji, bo wie dobrze, że broni sprawy straconej.
HANNA SZCZAWIŃSKA
Nie wspomniano w tej dyskusji o tak ważnych składnikach przedstawienia, jak scenografia i muzyka. Atmosferę inscenizacji "Nieboskiej" najtrafniej charakteryzowały dekoracje. Monumentalne, malarskie, nie przytłaczały jednak akcji scenicznej i nie przejaskrawiały nastroju. Dalekie od dosłowności, dość nowoczesne i mimo swej czerwonej barwy - omalże dyskretne.
Muzyka w przeciwieństwie do wieloznaczności scenografii - nie tyle współdziałała z akcją, co ilustrowała ją. Miało to nawet charakter cytatów - dosłownych i zbyt natrętnych. Przy tej okazji, dla porównania chcę wspomnieć o muzyce gdańskiego przedstawienia "Komu bije dzwon" Hemingwaya, które zresztą pokazywano i w Warszawie. Muzyczne tło Pendereckiego do tej inscenizacji wydało mi się doskonałe. Można było w tym wypadku mówić o ilustracji, ale bardzo aluzyjnej, szlachetnej. Zwróciłam m. in. uwagę na muzyczny motyw zbliżających się samolotów. Jak bardzo wiele wyrażał, czy zapowiadał, w tamtej sytuacji warkot samolotów, i jak bardzo był daleki od dosłowności skojarzeń dźwiękowych.
Elementy plastyczne i muzyczne nie mogą przekrzykiwać reżysera. I dlatego scena orgiastyczna w drugim akcie, scena "czarnej mszy", raziła mnie najbardziej. Nie była ani odkrywcza, ani dobra reżysersko i aktorsko, a chwyty, którymi starano się zaszokować widza, nie były, moim zdaniem, celne. Amatorom silnych wrażeń artystycznych, połączonych z zastosowaniem metod szokujących widza, chciałabym, dla porównania, przypomnieć wstrząsającą scenę z "Viridiany" Bunuela, skomponowaną wg "Ostatniej wieczerzy" Leonarda da Vinci. Oczywiście, skomponowana nie dosłownie, według tego dzieła renesansowego artysty, tylko przeciwko niemu, właśnie na miarę "czarnej mszy". Impet wyobraźni Bunuela sprzężony był tam z mistrzowską realizacją jego artystycznej koncepcji. Sądzę, że w wypadku tej sceny zawiodła u Hanuszkiewicza zarówno kompozycja ruchu i gestu, jak zaciążyła mierność kostiumów i słabość muzyki.
KRZYSZTOF GŁOGOWSKI
Nie zgodziłbym się z tym, że muzyka jest niedobra. Uważam, że zastosowanie jazzu, a zwłaszcza jego najistotniejszego elementu: rytmu, było rzeczą bardzo trafną i współgrało z ogólnym tonem poetyckim spektaklu. Z rodzajem tej poetyckości, która, jak poprzednio powiedziałem, opiera się na skrócie. Jazz nadaje całemu przedstawieniu rytm, nadaje temperaturę emocjonalną właśnie poprzez swoją oschłość, tę gorącą oschłość.
JÓZEF SZCZAWIŃSKI
Nasza dyskusja, choć chwilami trochę rozstrzelona, potwierdziła kilka spostrzeżeń, które są nam wspólne.
Wszyscy witamy z uznaniem pojawienie się na scenie Teatru Narodowego w Warszawie "Nie-boskiej komedii" Zygmunta Krasińskiego, w inscenizacji twórczej, ambitnej i mimo zarysowującej się różnicy ocen dotyczących rozłożenia akcentów i realizacji artystycznej oraz trafności niektórych scen - będącej zjawiskiem ciekawym.
Przedmiotem naszej rozmowy była konkretna realizacja "Nie-boskiej komedii" Krasińskiego, a nie tekst utworu. I tej zasady, poza kilku wyjątkami, trzymaliśmy się. Realizacja sceniczna zachowując cechy pierwotnej wizji inscenizatora i zasadniczy kształt nadany jej przez realizatorów, jest jednak organizmem żywym i każde przedstawienie staje się osobnym faktem artystycznym. Potwierdziły to spostrzeżenia oparte na konfrontacji kilku, w niewielkim odstępie czasu oglądanych przedstawień "Nieboskiej" na scenie Teatru Narodowego.