Tragizm i szlachetność
WYDAJE SIĘ, że komentując wydarzenia warszawskie nie wolno mi opuścić wydarzenia tej miary, jakim stało się przedstawienie "Nieboskiej komedii'' Zygmunta Krasińskiego w Teatrze Narodowym. Znawcy teatru rozmaicie wypowiadają się o tym widowisku. Często tak bywa, że ilu krytyków - tyle koncepcji inscenizacyjnych, tyle poglądów na to, co stanowi istotę wielkiego dramatu, a ilu widzów - tyle różnych reakcji na wydarzenia, przedstawione na scenie. Jedno wszak pozostaje pewne: jest to przedstawienie pozostawiające widownię pod ogromnym wrażeniem przedstawienie, które zaimponowało wszystkim swoim rozmachem, odwagą, świeżością. I przedstawienie takie właśnie, jakie powinno się było ukazać na deskach teatru, który nazywa się "Narodowy". Bo przecież zarówno sama nazwa teatru, jak i centralne niejako jego usytuowanie w Warszawie zobowiązuje do tego, aby tu właśnie ukazywał się repertuar wielki, należący do klasyki literackiej, stanowiący istotę naszej tradycji w dziedzinie piśmiennictwa.
Jest rzeczą charakterystyczną, że "Nieboska komedia", należąca obok "Dziadów" i "Kordiana" do największych dzieł teatralnych polskiego romantyzmu, na przestrzeni lat powojennych wystawiana była rzadko i z pewnymi oporami. Wystarczy powiedzieć, że po wojnie wystawiły ją tylko trzy teatry - Teatr Nowy w Łodzi w roku 1959, Teatr Polski w Poznaniu w roku 1964 i Teatr Stary w Krakowie w roku 1965 - a przedstawienie w Teatrze Narodowym jest pierwszym powojennym wystawieniem "Nieboskiej komedii" w stolicy i czwartym w kraju.
Ta osobliwa niechęć do "Nieboskiej komedii" nie pozostaje przy tym w żadnym stosunku do wartości literackich i teatralnych tego utworu, który, w moim skromnym mniemaniu, przynajmniej, stanowi pośród dzieł teatru romantycznego sztukę najbardziej "sceniczną", najsposobniejszą do przedstawienia środkami nowoczesnego teatru, a przy tym jedyną chyba sztukę tego okresu, posiadającą wymowę uniwersalną, zrozumiałą wszędzie na świecie, podejmującą dysputę z polską, ale i nie tylko polską historią.
Obawy dookoła "Nieboskiej komedii" były więc zgoła innego gatunku. Uważano tę sztukę po prostu za "reakcyjną", za potwarz przeciw rewolucji, za utwór wsteczny w swojej wymowie ideowej. Wystarczy zajrzeć do dowolnego podręcznika szkolnego historii literatury polskiej, aby się przekonać, że z taką "cenzurką" przechodziła "Nieboska" do świadomości uczniów.
I istotnie, nie sposób jest tłumaczyć, że Krasiński jest heroldem postępu. Potomek arystokratycznej rodziny, hrabia, który krwawe sceny rewolucji francuskiej, sceny gilotyn i morza krwi, przeżywał nie jako odległe wspomnienia historyczne, lecz jako bliskie echa niedawnych i ciągle aktualnych wydarzeń, nie mógł entuzjazmować się tymi wydarzeniami, które - wiedział o tym dobrze - musiały by przynieść zagładę, a może i śmierć jego bliskich, jego warstwy społecznej, być może jego samego. Jest więc "Nieboska komedia" wielkim arcydziełem literatury polskiej pisanym z pozycji człowieka należącego do klasy ginącej. To odróżnia ten utwór od dzieł Mickiewicza czy Słowackiego, którzy znacznie łatwiej utożsamiali się z rewolucyjnym ludem. To przecież do Krasińskiego, autora "Psalmów", wołał ironicznie Słowacki: "a tyś zląkł się, syn szlachecki'"
"Nieboska komedia" nie jest jednak wyrazem lęku. Jest raczej dziełem wielkiego tragizmu człowieka wielkiego, a przy tym mądrego i szlachetnego, który zdaje sobie sprawę, że czas, że historia działa przeciwko niemu, przeciw jego klasie, przeciw jego światu. I ów tragizm właśnie tkwiący u samych źródeł tego dzieła stanowi o jego wielkości. Krasiński pisał do jednego ze swych przyjaciół:
"I pewnego dnia, po wielu poniesionych ofiarach, spotka nas to, że zostaniemy powieszeni przed ołtarzem ojczyzny. Taki jest bieg zdarzeń, nieodwołalny bieg zdarzeń. Czasy muszą się wypełnić, gdy nadeszły. Radykalizm poniesie nas, by nas obalić i zetrzeć z oblicza ziemi. Niechby przynajmniej po nas coś dobrego spotkało ten kraj nieszczęśliwy. Niech się powodzi tym nowym ludziom, by stali się znowu wielkim narodem".
W tych słowach nie ma zapiekłości. Jest smutek, gorycz i szlachetność. Ale jest również i nadzieja, że właśnie ci "nowi ludzie" będą kiedyś zdolni podźwignąć Polskę. List, który cytuję, pisał Krasiński w roku 1832, w rok po wybuchu i klęsce powstania listopadowego. Jest w tym liście ta sama postawa, która przebija z "Nieboskiej komedii" - postawa rezygnacji z racji klasowej na rzecz racji szerszej, patriotycznej. Wielu nie rozumiało tej postawy zarówno za życia autora jak i później. Zrażała ich do dramatu Krasińskiego krwawa i ironiczna wizja rewolucyjnego tłumu, zrażało to, że widział rewolucję - którą znał z przykładu wielkiej rewolucji francuskiej - nie tylko w jej przemożnej sile, ale i w jej zamęcie, okrucieństwie. dzikości. Rozumiał to jednak dobrze wielki współczesny Krasińskiemu, Adam Mickiewicz, który tak pisał o "Nieboskiej":
"Z dwóch stron oskarżono autora: jedni widzieli w jego utworze tylko wyraz gwałtownej nienawiści ku ideom postępu, przedrzeźnił bowiem karykaturalnie język nowoczesnych reformistów, wywyższył zaś charakter ich przeciwników; inni ganili to, co zdaje się tam być bezbożne w widoku zła triumfującego. Ale naprawdę poemat ten jest tylko jękiem rozpaczy człowieka genialnego, który widzi całą wielkość i trudność zagadnień społecznych a niestety nie wyniósł się jeszcze na wyżyny, skąd mógłby dojrzeć ich rozwiązanie".
Nie zamierzam w tym liście pisać recenzji z przedstawienia w Teatrze Narodowym, tak jak nie robię tego nigdy. Jeśli jednak cały ten list poświęcam tylko tej jednej sztuce, to dlatego, że fakt jej wystawienia na tak eksponowanej scenie uważam za doniosły. Wskazuje on nie tylko na to, że wartości, które są naprawdę w kulturze nieśmiertelne potrafią przetrwać lata, spory, wzloty i upadki, wchodząc w końcu na trwałe do narodowej tradycji, ale również i na to, że naprawdę wielka literatura nie musi bać się tragizmu. Przeciwnie - właśnie tragizm, i to nie tylko ten, który oglądamy na scenie, ale i ten, który towarzyszył powstaniu "Nieboskiej komedii" stanowi o wielkości tego utworu.