Artykuły

Trzej muszkieterowie Starego Teatru

Konrad Swinarski, Andrzej Wajda i Jerzy Jarocki. To oni budowali tzw. złotą epokę Starego Teatru, a głośny przekaz ich przedstawień odbijał się szerokim echem w całej Polsce. Nie ma dziś chyba aktora ze stajni trzech mistrzów, który nie tęskniłby za wyjątkową atmosferą tamtych czasów - pisze Urszula Wolak o książce "Stary Teatr. Taki nam się snuje dramat"

Konrad Swinarski, Andrzej Wajda i Jerzy Jarocki opanowali krakowską scenę w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Nie było wówczas aktora, który nie chciałby z nimi współpracować.

Oniemiała z wrażenia publiczność, głęboka cisza, która zapadała po skończonych przedstawieniach i następująca po nich burza oklasków. Tak widownia Narodowego Starego Teatru reagowała na spektakle, które w latach 60. i 70. XX wieku tworzyli luminarze krakowskiej sceny: Konrad Swinarski, Andrzej Wajda i Jerzy Jarocki. To oni budowali tzw. złotą epokę Starego Teatru, a głośny przekaz ich przedstawień odbijał się szerokim echem w całej Polsce.

Nie ma dziś chyba aktora ze stajni trzech mistrzów, który nie tęskniłby za wyjątkową atmosferą tamtych czasów, stosunkiem do teatru i wirtuozerskim podejściem reżyserów do wielkiej literatury, kiedy w gmachu przy placu Szczepańskim czuło się powiew autentycznego geniuszu.

Odzwierciedlają to między innymi wspomnienia wybitnych aktorów: Anny Polony, Jerzego Treli, Krystyny Zachwatowicz czy Leszka Piskorza, artystów związanych ze Starym Teatrem w latach jego największej świetności.

Sny Swinarskiego

"Ważnym aspektem naszej współpracy z Konradem Swinarskim był szczególny rodzaj związku pomiędzy nim a zespołem Starego Teatru" - napisała Anna Polony w książce "Stary Teatr. Taki nam się snuje dramat".

Swinarski wiedział doskonale, kogo i w jakiej roli powinien obsadzić, a jego ostateczne decyzje były zawsze poprzedzone wnikliwymi obserwacjami aktorów. Reżyser spędzał bowiem ze swoimi aktorami długie godziny na rozmowach o sztuce, życiu i... swoich snach. Jak wspomina Jerzy Trela, właściwie nie miały one nic wspólnego z pracą wykonywaną podczas prób. - Ale w pewnym momencie pojawiało się jakieś skojarzenie, błysk myśli...

Swinarski nie miał więc żadnych wątpliwości, gdy obsadzał Jerzego Trelę w roli Konrada w swoich głośnych "Dziadach". Spektakl miał premierę w 1973 roku.

Trela wspomina, że tej wyjątkowej chwili towarzyszyło wielkie zniecierpliwienie i zdenerwowanie. On sam pamięta ją jak przez mgłę. Z wyjątkiem jednej chwili. Kiedy wchodził w prologu na podest, zauważył, że wystają mu mankiety spod koszuli. Były zdecydowanie za długie i przykrywały mu całe dłonie. "Jak miałem grać? Co robić?" - te pytania zaczęły zaprzątać myśli Jerzego Treli. Nagle wstąpiła w niego niesamowita siła i dwoma zamaszystymi ruchami urwał mankiety, rzucając je na podest. Tak "przebrnął" przez cały spektakl. Emocje opadły z niego dopiero w finale przedstawienia.

Cztery godziny trwały "Dziady" w Starym Teatrze w inscenizacji Konrada Swinarskiego - z tego godzinę publiczność oglądała je na stojąco. Ale ani na chwilę nie słabło natężenie uwagi, jak pisał jeden z ówczesnych krytyków - August Grodzicki.

"Biesy" Wajdy

Równie mocne wrażenie na widzach zrobiły "Biesy" wyreżyserowane przez Andrzeja Wajdę w 1971 roku. Trwające kilka tygodni próby nie zapowiadały jednak sukcesu.

- Premiera zbliżała się nieubłaganie, a ja wciąż miałem poczucie, że jesteśmy w lesie. Właściwie wszyscy aktorzy spodziewali się skandalu - wspomina Leszek Piskorz, odtwórca roli Seminarzysty w inscenizacji Wajdy.

29 kwietnia, czyli w dniu premiery "Biesów" okazało się jednak, że obawy aktorów były nieuzasadnione. - Stało się coś, z czym nie spotkaliśmy się nigdy wcześniej. Po spektaklu nastała kompletna cisza. Publiczność siedziała przez dłuższą chwilę oniemiała, dopiero potem przyszedł czas na huragan owacji - opowiada Piskorz.

Finał przerósł oczekiwania artystów, którym na scenie towarzyszyło widmo zmarłego podczas próby generalnej Kazimierza Fabisiaka. Aktor grał rolę Popa. - Byłam świadkiem tej jakże tragicznej śmierci. Siedziałam wówczas na widowni. Myślę, że to wydarzenie miało ogromny wpływ na pracę aktorów i ostateczny charakter tej diabelskiej sztuki - mówi Anna Polony.

Scenografię do znakomitego przedstawienia stworzyła Krystyna Zachwatowicz, która w niedługim czasie została żoną reżysera i razem z nim współtworzyła złotą epokę Starego Teatru. Praca twórców, którzy zrealizowali razem m.in."Noc listopadową",

"Zbrodnię i karę" oraz "Nastazję", nie była jednak usłana różami. W sklepach brakowało wszystkiego, a więc także i tkanin. Wiele kostiumów powstawało z materiałów dostępnych w teatralnych magazynach. Innym problemem była obowiązująca wówczas cenzura, która ingerowała w scenograficzne rozwiązania Zachwatowicz pracującej także z Jerzym Jarockim.

Gwoździe Jarockiego

Cenzorzy podczas próby generalnej "Szewców", w reżyserii Jarockiego, kazali usunąć ze spektaklu czerwone poduszki, które - ich zdaniem - jednoznacznie kojarzyły się z komunizmem, i palmy, które były wówczas typowym elementem wystroju wnętrz we wszystkich komitetach. Mimo tych ingerencji w Starym Teatrze panowała niezwykła atmosfera, wpływająca na kreatywność artystów, pozostających pod urokiem swoich mistrzów, do których niewątpliwie należał i Jarocki.

Do historii przeszła opowieść o zaangażowaniu reżysera podczas pracy nad wspomnianymi już "Szewcami", który sam zaczął wbijać gwoździe, gdy aktorzy bezradnie rozkładali ręce, nie bardzo wiedząc, jak powinni się do tego zabrać.

Ci, którzy mieli okazję zetknąć się na swojej twórczej drodze z Jarockim, podkreślali jednak, że był on "potwornym tyranem". W środowisku panowała jednak opinia, że jedna czy dwie role u Jarockiego to więcej niż cztery lata szkoły teatralnej. Bo reżyser nie tylko ganił swoich aktorów, ale też nie szczędził im pochwał, jeśli na nie zasługiwali. Usłyszał je m.in. Jerzy Zelnik, któremu reżyser zaproponował rolę głuchego w "Mniszkach" Eduarda Maneta z 1970 roku. Jak wspomina aktor, propozycja mistrza krakowskiej sceny, przywróciła mu wiarę w sens pomaturalnego wyboru drogi. Sukces przedstawienia był ogromny, a bilety na spektakl sprzedawały się nawet na czarnym rynku. Ich ceny dochodziły 100 zł. Była to kwota trzykrotnie wyższa niż w kasie.

Wyjątkowa atmosfera

Spektakle Swinarskiego charakteryzowała dbałość o każdy, nawet najdrobniejszy szczegół, a ich siła tkwiła zawsze w emocjach, które doprowadzały widzów do intelektualnych skojarzeń. Jerzy Jarocki po mistrzowsku inscenizował dzieła Sławomira Mrożka, Tadeusza Różewicza, Witolda Gombrowicza i Antoniego Czechowa, co wyraźnie kontrastowało w Starym Teatrze z zainteresowaniami Konrada Swinarskiego, którego inspirował Mickiewicz i Słowacki. Bliżej do niego było natomiast Andrzejowi Wajdzie, który penetrował m.in. twórczość Stanisława Wyspiańskiego i Fiodora Dostojewskiego. Tak rodziły się wybitne przedstawienia, rozwijały się talenty i teatralne wizje, których duch obecny jest w Narodowym Starym Teatrze do dziś. Przeminęła natomiast nieuchwytna atmosfera lat 60. i 70. ubiegłego wieku, sprzyjająca pracy genialnych artystów. Atmosfera i utalentowani ludzie - to właśnie na tych dwóch filarach opierała się złota era Starego Teatru Swinarskiego, Wajdy i Jarockiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji