Artykuły

Nowy sukces Adama Hanuszkiewicza

Już sama zapowiedź tej premiery wznieciła sensację. Romantyczny dramat Zyg­munta Krasińskiego wlecze za so­bą, niczym kometa, wielką smu­gę z legend, dwuznacznych egzegez i kontrowersyjnych interpre­tacji. Powojenne wystawienia "Nieboskiej Komedii" - mimo iż ich twórcami byli reżyserzy tak wybitni, jak Bogdan Korzeniew­ski w łódzkim Teatrze Nowym, Jerzy Kreczmar w poznańskim Teatrze Polskim, Konrad Swinarski w krakowskim Teatrze Starym - nie zdołały całkowicie przedrzeć się przez opary uprzedzeń; prze­ciwnicy dramatu potrafili zawsze znaleźć w tych inscenizacjach mo­menty zaczepienia, punkty wyjś­cia do zastrzeżeń i utyskiwań. Że dramat to antypostępowy, że fi­nałowa scena przesądza o chrystianistycznym podźwięku całości. Niewątpliwie. Zygmunt Krasiński pisał swój dramat, powodowany obawą przed eksplozją sił, które mogą zmieść z mapy Europy stary porządek i stare rządy. Nie pisał przecież "Nieboskiej" w obronie tych rządów. I to trzeba dziś z całym naciskiem podkreślić, zwracając w dodatku uwagę na fakt, iż przeciwnie - Krasiński zgro­madził w swoim Obozie Świętej Trójcy całą nieprawość, małodusz­ność i tchórzostwo ancient "remige`u". Ten "syn szlachecki" wi­dział w całej jaskrawości wady swojej klasy, przewidywał jej rychły koniec. Że nie widział kształtu nadchodzącej epoki? Kto wie czy ta niewiedza nie przesą­dziła właśnie o owym fascynują­cym rozedrganiu myśli, jakim urzeka "Nieboska Komedia" - ten dramatyczny raptularz wątpliwości poety. Zwracał na to uwagę w wykładach na College de France sam Adam Mickiewicz.

Adam Hanuszkiewicz, inscenizu­jąc "Nieboską i Komedię" w Te­atrze Narodowym, wydobył właś­nie ten nurt wątpiących refleksji. Wydobył poprzez położenie silne­go akcentu na tragizm słów i czy­nów obu protagonistów dramatu - Hrabiego Henryka oraz Pankracego. Poniektórzy krytycy stołeczni nawykli czytać nasz narodowy dramat romantyczny tylko przez klucz tak modnej przed kilku laty ironii, przyjęli z grymasami ten zamysł. Tragizm wydaje się im za mało "intelektualny", auto-drwina w większej jest u nich ce­nie (acz nie myślą korzystać z tej broni, jeśli idzie o siebie samych). Bliższy był im Hrabia Henryk-kabotyn rozpoetyzowany z insceni­zacji Swinarskiego, niż tragiczny hrabia Henryk - Hanuszkiewicza, oddający życie za ludzi, którymi gardzi. Hanuszkiewicz zdawał się być świadom tej aury, w którą wkraczał swym przedstawieniem, zlekceważył ją przecież, wierząc w słuszność swego stanowiska. Miał rację: nie myślał przecież propagować wyższości pozy i ges­tu nad myśleniem, nie myślał bronić Henryka za cenę zdrowego rozsądku widza. Nie chciał jedy­nie upraszczając zadanie sobie, upraszczać idei dzieła. Ukazał jego bohaterów w całej zawiłości ich racji, wydobywając dialektyczne poplątanie dobra i zła. Takim właśnie jest w tym spektaklu Henryk, takim jest również Pan­kracy - wódz rewolucji, idący topić we krwi Świętą Trójcę, ale świadomy tego, że ta krew musi być jedynie ceną, nie celem. I jeśli stary Hegel patronował powstawaniu dzieła Krasińskiego, to jego nauki dawały się wyczytać również z propozycji interpretacyjnych Hanuszkiewicza.

Dramatyczna biografia hrabiego Henryka wiedzie go poprzez rodzinne tragedie, poprzez obłęd żony i syna Orcia, poprzez poznanie granic możliwości sztuki poprzez zwątpienie w ideę, któ­rym zmuszony jest służyć. Hanuszkiewicz rozgrywa pierwszą, osobistą część dramatu na zasa­dzie nieomal filmowego montażu obrazów. Na ciemnej scenie, pociętej jedynie smugami reflektorów, przy zmieniającej się deko racji skomponowanej przez Ma­riana Kołodzieja z brązowych płaszczyzn, upstrzonych rodowymi portretami, przy akompaniamencie sugestywnej muzyki jazzowej. Partnerami Henryka w pierwszej części są Żona i Syn. Żonę kreuje Zofia Kucówna, przejmująco dra­matyczna, zwłaszcza w scenie w Domu Wariatów; rolą Orcia (po raz pierwszy w dziejach "Nieboskiej komedii" odtwarzaną przez mężczyznę) zadebiutował brawu­rowo Andrzej Nardelli.

Część druga, to przede wszyst­kim sceny w obozie Pankracego. Mistrzowsko skomponował Ha­nuszkiewicz te zbiorówki, w któ­rych bierze udział prawie cały ensamble obu teatrów, z poświęce­niem wcielając się w rolę prze­chrztów, dziewczyn rewolucji, żołnierzy, chłopów i eks-hrabin. Trudno kogoś wyróżnić w tej gmatwaninie sylwetek, w tym jednym pomruku, który ze sceny bije ku widowni, zarażając ją swoją gniewną ekstazą. Hanusz­kiewicz nie cofa się przed naj­bardziej drastycznymi chwytami inscenizatorskimi. Muzyka idzie forte, reflektory szaleją po ciem­nej scenie, ze sznurami spadają na wirujący talerz obrotówki ja­kieś nieokreślone zewłoki, tarcze, czy armaty. Na tym tle rozgrywa się wielki dialog Henryka z Pan­kracym, racje są podzielone, żadna nie może zwyciężyć, przynajmniej u Krasińskiego. Widz przyznaje rację Pankracemu, choć ginie on ze swoim słynnym "Galilaee, vicisti!". Bo widz zna rację his­torii, zna jej ostateczny werdykt. Romantyczne rozlewności tekstu "Nieboskiej" nie są w stanie wie­dzy widza ni przekreślić, ni osła­bić. I to jest właśnie triumf te­atru.

Na zakończenie jeszcze dwa zdania o aktorach. Sam Hanusz­kiewicz prowadzi rolę Henryka jakby z dystansem, komentując tekst, nie ulegając presji Henrykowych uczuć, choć nie odbierając im barwy tragicznej. Mariusz Dmochowski, odtwarzający Pan­kracego, ma prostotę słów i gestu, rozumie niszczącą potęgę włas­nych poczynań, wierzy przecież w ich konieczność. Finał sztuki roz­grywa reżyser na ciemnej scenie, to nie triumf Galilejczyka, to za­powiedź ładu moralnego jaki na­dejść musi. Po zburzeniu okopów Świętej Trójcy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji