Artykuły

Nieboskiej prawdy obiektywne

Mamy nareszcie "Nieboską" w Warszawie. Po raz pierwszy po wojnie, po raz pierw­szy od r. 1926, kiedy to przemówiła w inscenizacji Schillera ze sceny Teatru im. Bogusławskiego. Realizacja arcydzieła Kra­sińskiego, na którą tak długo stolica mu­siała czekać, jest jednocześnie pierwszą pozycją repertuarową nowego kierownika Teatru Narodowego i pierwszą pracą Ada­ma Hanuszkiewicza na scenie tego teatru. Moment jest wiec ważny i odświętny, nieco nawet onieśmielający.

Od razu trzeba powiedzieć, że przedsta­wienie robi duże wrażenie i bardzo podoba się publiczności. Przygotowane z wielkim nakładem pracy i energii, monumentalne (choć skondensowane i niedługie), zawiera wiele świetnych pomysłów scenicznych, za­myka w sobie "kawał teatru", doskonałe­go technicznie, sugestywnego wizualnie i słuchowo, rwącego jak wartki potok.

Godna uwagi jest więc najpierw praca reżysera nad tekstem "Nieboskiej komedii". Hanuszkiewicz idzie wiernie za tekstem autorskim, niczego nie gubi i prawie ni­czego nie omija (z jednym większym wy­jątkiem: sceny z przechrztami), a zabiegi jego polegają na zwykłych skrótach reżyserskich i drobnych korekturach. Zabiegi te związane są ściśle z wizją sceniczną poszczególnych scen i płynnym, szybkim tokiem przedstawienia, będącym przedmio­tem szczególnej troski reżysera. Nie wyszu­kuje Hanuszkiewicz żadnej specjalnej kon­wencji bliskiej teatrowi romantycznemu, bliskiej formie, w jakiej utwór został napi­sany. Śmiało, z poczuciem ryzyka, ale i peł­nej odpowiedzialności artystycznej przekła­da "Nieboską" na język swojego teatru, wy­myślonej i wypracowanej przez siebie kon­wencji.

Jej współtwórcami są w tym przedsta­wieniu scenograf Marian Kołodziej i mu­zyk Andrzej Kurylewicz. Ten ostatni wyko­nuje (wraz z niewielkim zespołem) skom­ponowaną przez siebie muzykę na żywo, na scenie usytuowany w tylnym planie dekoracji. Muzyka ta wydaje mi się do­skonała, jest niezwykle funkcjonalna, orga­nizuje rytm przedstawienia, współdziała w dramatyzacji wielu jego fragmentów. Sce­nografia operuje trzema tylko elementami: stałym tłem o mrocznej kolorystyce, po­strzępionym i podziurawionym; nieregular­nymi formami opuszczanymi z góry; oraz podwójną sceną obrotową (krąg mniejszy i większy). Owa obrotówka używana w spo­sób nowy i oryginalny przyczynia się do zdynamizowania widowiska. Wielkie sceny zbiorowe w obozie rewolucjonistów, w któ­rych bierze udział zmasowany tłum aktorów (a wszyscy w nim intensywnie żyją), dzięki obrotowemu ruchowi sceny zyskują wyraz o podwojonej sile. Tłum ów nie tworzy rodzajowych obrazków komentowanych przez hrabiego Henryka. Hrabia Henryk zamaskowany płaszczem krąży pośród nie­go niemy, tłum zaś przemawia i manife­stuje wprost do widowni.

Tak więc, przekładając "Nieboską" na ję­zyk swojego teatru, osiągnął Hanuszkiewicz pełny sukces. Zaprezentował teatr dojrzały w środkach, efektowny, ale nie goniący za pustym efektem, adekwatny w stosunku do nabrzmiałych treści dzieła. Jak z kolei wyglądają owe treści w warszawskim przedstawieniu?

Najogólniej biorąc widowisko w Teatrze Narodowym przekazuje wizję nieuchronnej i zwycięskiej rewolucji - w Polsce i na świecie. Tę proroczą i przenikliwą wizję Krasińskiego, bezstronną w ostatecznym ra­chunku, wspaniale zobiektywizowaną, mi­mo osobistej świadomości autora, że sam wszystkimi nićmi powiązany jest ze sta­rym, ginącym światem. Miał jednak także Krasiński jasną świadomość, że świat ten niewiele jest już dziś wart, i że nawet zbrodnie rewolucji, przed którymi się wzdryga (karanie dawnych zbrodni nowy­mi), są aktem sprawiedliwości dziejowej.

Jego własny stosunek do przedstawionej wizji był jak to podkreślał Juliusz Kleiner, głęboko pesymistyczny. Z równym pesymiz­mem patrzył na obie walczące strony. "Galilaee, vicisti!" Pankracego miało być ak­centem optymistycznym bezradnego wobec racji historii poety, błyskiem nadziei (bar­dzo zresztą enigmatycznej) na inne, boskie rozwiązanie wielkich spraw ziemskiego świata. Można na sto sposobów interpretować i komentować zakończenie "Nieboskiej", zapisano na ten temat wiele już pa­pieru. Jedno jest pewne i konkretne (waż­ne to także dla obrazu teatralnego) - wizja Chrystusa wspartego na krzyżu poraża tylko Pankracego. Galilejczyk wcale nie wkracza jak deus ex machinae, aby pora­zić rewolucyjne masy i zniweczyć ich ostateczne zwycięstwo - jakby to powinien nakreślić "reakcyjny poeta", hrabia Zyg­munt. Trafnie to kiedyś skomentował rewo­lucyjny demokrata Edward Dembowski: "A jeśli wódz ludu Pankracy kona spozie­rając na krzyż, to nie kona sprawa ludo­wa, tylko jej przywódca (...)".

W przedstawieniu Teatru Narodowego, które - jak się już rzekło - wiernie idzie za tekstem, mamy w finale śmierć Pankra­cego i mamy jego okrzyk "Galilaee, vicisti!" Obraz ten ma oczywiście konsekwen­cje tylko dla tej postaci. Ale w takim ra­zie - idąc już tylko tropem logiki scenicz­nej, śladem rozwoju scenicznego osoby Pankracego - powinien mieć on swoje przesłanki w całym rysunku postaci. Owo końcowe ,,Galilaee, vicisti!" winno być, jak mi się zdaje, wyrazem nie tylko fizyczne­go, ale przede wszystkim (psychicznego pęk­nięcia, załamania się Pankracego.

Przesłanki dla takiego pęknięcia mamy przecież w jego postaci wcześniej. Jeśli ich nie wydobędziemy, finał zabrzmi niezrozu­miale, sztucznie, stanie się właściwie niepo­trzebny. Przy tak monolitycznym, pełnym siły i całkowicie jednostronnym rysunku Pankracego, jaki daje w Teatrze Narodo­wym Mariusz Dmochowski, jego końcowe załamanie się jest obrazem jedynie nagłej śmierci fizycznej. I śmiało można by z nie­go zrezygnować. Przedstawienie mogłoby się kończyć optymistyczną i piękną wizją, jaką roztacza Pankracy, wizją przyszłej pra­cy "by we dwójnasób tyle życia się urodziło na tych równinach, ile śmierci teraz na nich leży...".

Rozważając tę sprawę dochodzimy do kwestii szerszej, mającej dla "Nieboskiej" niebagatelne znaczenie, do problemu jej "prawd subiektywnych", subiektywnych konfliktów, których nosicielami są dwaj główni protagoniści uwikłani w wielki, hi­storyczny konflikt obiektywny. Przedsta­wienie Hanuszkiewicza, dając sugestywny i precyzyjny obraz tego ostatniego, niemal­że pomija tę drugą perspektywę dramatu. Chcąc nie chcąc pozbawia się w ten spo­sób głębszego pokładu tragizmu.

Bo przecież tragizm obu bohaterów "Nieboskiej" polega na tym, że będąc całkowicie zdeterminowani przez historię i postępu­jąc do końca zgodnie ze swoimi klasowymi uwarunkowaniami - obaj obdarzeni są je­dnocześnie świadomością wyższą, ponadklasową. I stąd biorą się ich wątpliwości, rozterki, refleksje. Stąd niezrozumiałe dla Leonarda pragnienie Pankracego, aby hra­bia Henryk znalazł się po stronie rewolu­cji. "Ale ja dawniej czytałem twe myśli - mówi do Henryka, kiedy stanie z nim twarz w twarz. - Jeśli więc umiesz sięgać w nieskończoność, jeśli kochasz prawdę i szukałeś jej szczerze, jeśliś człowiekiem na wzór ludzkości, nie na podobieństwo mamczynych pioseneczek, słuchaj, nie odrzucaj tej chwili zbawienia. - Krwi, którą oba wylejem dzisiaj, jutro śladu nie będzie - ostatni raz ci mówię - jeżeliś tym, czym wydawałeś się niegdyś, wstań, porzuć dom i chodź za mną."

Scena spotkania i wielkiej rozmowy Pan­kracego z Henrykiem pozbawiona jest w Teatrze Narodowym owego tragicznego podtekstu. Bohaterowie krzyczą na siebie, gardzą sobą wzajemnie wypominając jeden drugiemu fatalne pochodzenie klasowe. Nie usiłują się porozumieć, a taki przecież był skrywamy cel spotkania. Tak, bohaterem przedstawienia Hanuszkiewicza jest bar­dziej historia, niż ci dwaj ludzie, "dwa orły" jak mówi Pankracy.

Bardziej tragiczny jest u Krasińskiego oczywiście hrabia Henryk. Nie tylko dlate­go, że musi pozostać do końca wierny swo­jej klasie - gardząc nią, znając jej rze­czywistą wartość i wiedząc z góry o prze­granej. Takiego Henryka gra konsekwen­tnie i bardzo pięknie Adam Hanuszkiewicz. Ale w roli swojej pomija prawie zupełnie hrabiego Henryka-poetę. A sprawa poezji jest przecież drugim źródłem tragizmu tej postaci. Jest także źródłem jej bogactwa. Poetę, jednostkę wartościową i wybitną wi­dział w nim Pankracy. Z drugiej strony, dusza poety (w romantycznym rozumieniu) staje się przyczyną rodzinnych nieszczęść hrabiego Henryka. Postawa poety, tęsknota za czymś wielkim każe mu podjąć walkę z "bracią jego", stanąć na czele obozu arysto­kracji. Mimo świadomości nieuchronnej klęski, rola ta odpowiada mu i imponuje. I przy tym znowu zdaje sobie sprawę, że owa poetyczna postawa, dążenie do sławy, do wielkości, jest źródłem jego osobistej klęski. "Poezjo, bądź mi przeklęta, jako ja sam będę na wieki!" - mówi Henryk w ostatnich swoich słowach w dramacie. Pa­dają te słowa także z ust Hanuszkiewicza, ale w roli jego nie zostało ukazane owo "układanie dramatu" z własnego życia przez hrabiego Henryka. Zapewne celowo, dla mocniejszego podkreślenia, że jego dra­mat ułożyła przede wszystkim historia.

W przedstawieniu, nad wyraz spraw­nym od strony aktorskiej, poza postaciami obu głównych antagonistów wybijają się jeszcze trzy postacie i trzy role. Zofia Ku­cówna przepięknie i dyskretnie grająca Żonę, rewelacyjnie debiutujący w roli Orcia Andrzej Nardelii i Ewa Pokas jako Dziewica, muza hrabiego, a potem rozpięta na krzyżu bogini rewolucji. Poetycką prozę prologów do obu części przedstawienia (łą­czy ono po dwie cztery części utworu) zna­komicie mówi Irena Eichlerówna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji