Artykuły

Nie-boska komedia - dramat ziemski i ludzki

"Nie-boska komedia" Zygmunta Krasińskiego, wystawiona ostatnio na scenie bydgoskiego Teatru Pol­skiego, należy do najbardziej uni­wersalnych dzieł w naszej literatu­rze podejmującej tematykę ogólno­ludzką i społeczną. Nic dziwnego, że - napisany w 1833 r., a opubli­kowany w 1835 r. - dramat już w 1841 r. został przetłumaczony na ję­zyk niemiecki, następnie zaś prze­łożony w wielu innych krajach. Akcja sztuki w przeciwieństwie do "Boskiej komedii" Dantego, zloka­lizowanej całkowicie w zaświatach, toczy się bez reszty na ziemi i wśród żywych ludzi.

Główną w założeniu autora rolę hrabiego Henryka, zwanego w skró­cie "mężem", gra w Bydgoszczy Cze­sław Stopka. Mąż nie jest tutaj tylko małżonkiem i ojcem, okre­ślenie to oznacza także odważnego człowieka czynu. W wykonaniu bydgoskiego aktora rozbiegany i nerwowy zrazu, tracący jako poeta natchnienie i daremnie goniący za mirażami pokus i za przybierającą postać drapieżnego ptaka "dziewicą-poezją" hrabia staje się coraz mniej uczuciowy i tylko od czasu do czasu swój hamowany niepokój zdradza jakąś sztuczną pozą i jak gdyby niedokończonym, fałszywie zaokrąglonym gestem. Tak oto we­dług Krasińskiego, który przejął te myśli od francuskiego prekursora romantyzmu Ballanche`a, rodzi się z wyrzeczeń i z cierpienia bohater zdolny do największych ofiar, który o sobie, jako przywódcy obozu ary­stokratów i bankierów w obliczu klęski powie: "Człowiekiem być nie warto - aniołem nie warto... Trza być Bogiem lub nicością". Ewentual­ności te są nieco zaskakujące, na koniec jednak okaże się, że obie znajdą w dramacie zastosowanie.

Drugi, w kompozycji dalszych części tragedii ważniejszy - jak się nawet wbrew woli autora oka­że - bohater sztuki, przywódca obozu rewolucji, Pankracy, mimo po­zornie bezkompromisowego charak­teru, jest bardziej ludzki, z pobłażaniem odnosi się do swego fana­tycznego ucznia Leonarda, pragnie pozyskać sobie, lub chociażby tylko uratować hrabiego, swego głównego przeciwnika. Grający rolę Pankracego Zbigniew Mamont sprawia wrażenie zachowującego niemal ka­mienny spokój człowieka i tylko ja­kieś ściszenie i na pozór mimowol­ne drżenie głosu zdradza jego tajo­ne pod maską chłodnego intelektua­listy i trybuna ludowego uczucia, wśród których dominuje niepewność co do wyboru dalszych dróg rewolucji.

W ten sposób bohaterowie pomi­mo całej odmienności poglądów wy­kazują bardzo zbliżone cechy cha­rakteru. Pankracy może nawet w pewnym momencie wyobraża sobie, że uda mu się pozyskać Henryka dla rewolucji, a jego wizje poetyc­kie - wykorzystać do stworzenia jakiejś przyszłościowej koncepcji. Ale hrabia nie jest już poetą. "Je­dno kilka przeczuciów krąży w tej pustyni - o synu moim, że oślepnie - o towarzystwie, w którym wzro­słem, że rozprzęgnie się" - to wszystko, co wie o przyszłości.

Dlatego "mąż" poniesie klęskę wraz z całym swym obozem, dlate­go Pankracy, doprowadziwszy wal­kę do ostatecznego zwycięstwa, zgi­nie i nie będzie wytyczał przyszłych dróg wyzwolonego świata. Zresztą może by tego nawet nie potrafił - jest tylko wodzem rewolucji na miarę czerpanej przez Krasińskiego u Saint-Simona, Fouriera i Owena wiedzy o utopijnym socjalizmie.

Tak widział - w dużej mierze słusznie - i tak przekazał nam "Nie-boską komedię" w swojej adap­tacji inscenizator i reżyser bydgo­skiego spektaklu Zygmunt Wojdan. Sztuka jest więc pełnym sprzecz­ności dramatem postaw ludzkich w obliczu nieuchronnej zagłady stare­go ustroju społecznego i w chwili narodzin nowego ładu. Utwór tak obfitujący w antynomie i rozdarcia wewnętrzne został przecież napisa­ny przez hrabiego, niezmiernie bo­gatego syna jednego z pierwszych po carze dostojników w ówczesnym Królestwie Polskim. Jest w tym dramacie jednak ogromna przenikli­wość odnosząca się nie tylko do obrazów walki klasowej kończącej się nieuchronnym zwycięstwem ludu, ale również niezwykle sugesty­wna ocena postaw czołowych i sze­regowych uczestników rewolucji.

W "Nie-boskiej" zabija Pankrace­go przede wszystkim niemożność przekroczenia "bariery przyszłości". Krasińskiemu nie chodzi tu o po­ciechę, której jemu i ludziom jego pokroju dostarczyłoby cudowne zgładzenie wodza rewolucji, nie jest to nawet rodzaj zemsty. Pankracy samotnie ginący - jak to pokazał Z. Wojdan - pod pustym, ciemnym niebem, tylko w obecności Leonar­da, ginie śmiercią z gorszych grec­kich tragedii. Inscenizator słusznie więc zrezygnował z banalnego i sztucznego efektu pseudomitologicznego ("deus ex machina") i Pankra­cy staje się u niego jeszcze jedną ofiarą choroby, której ulegają zadu­fani w sobie dyktatorzy.

Ale pozostaje jeszcze - jako głó­wna oś kompozycyjna dramatu - wiecznie żywa i w głównych zary­sach prawdziwa wizja zwycięskiej rewolucji. Daremnie Krasiński próbował z powodów osobistych wyol­brzymić jej destrukcyjny charakter, a pod wpływem fałszywych konty­nuatorów saint-simonizmu, Enfantina i Bazarda, skierować ją na ma­nowce mistycyzmu reprezentowa­nego przez Leonarda, lub - za Fourierem propagującym zmierzch rodziny - ukazać ją w krzywym zwierciadle wyuzdania seksualnego. Ogromną pomyłką byłoby jednak twierdzenie, że Krasiński nie wi­dział w rewolucji również sił zdol­nych do wprowadzenia nowego ła­du. Wzorcem była mu nie tylko Rewolucja Francuska ze zdobyciem Bastylii czy "noc 15 sierpnia 1831" z okresu Powstania Listopadowego, kiedy to lud warszawski ukarał śmiercią wielu zdrajców i szpiegów i zmusił rząd do zdetronizowania cara. Krasiński w czasie swego pierwszego pobytu za granicą prze­żył również bunt tkaczy w Lyonie, kiedy to zorganizowani robotnicy o-panowali na 10 dni jedno z naj­większych miast francuskich i wy­wiesili czarne chorągwie z napisem: "Żyć pracując - albo umrzeć wal­cząc", a "Nie-boską" podobno zaczął pisać pod wpływem wiadomości o rozruchach w Anglii, które wkrót­ce, bo w 1836 r. doprowadziły do stworzenia pierwszych związków za­wodowych. Ci robotnicy działali świadomie i celowo, dążyli do wy­zwolenia i do stworzenia sobie wła­sną pracą ludzkiej egzystencji. Tacy robotnicy - chociaż nie wprowa­dzeni na scenę, istnieją w drama­cie Krasińskiego. Jest tam przecież postać generała Blanchettiego, któ­ry musi chyba dowodzić oddziałami dobrze zorganizowanych rewolucjo­nistów, skoro może zaplanować i urzeczywistnić skomplikowany ma­newr taktyczny, prowadzący do po­gromu obrońców "Okopów św. Trój­cy" i zmuszający hrabiego do sa­mobójstwa, do ostatniej bezuży­tecznej ofiary złożonej z własnego życia.

Jeśli więc należą się słowa uzna­nia reżyserowi za kondensację i kompozycję całości spektaklu, za umiar w obrazowaniu scen rewolucji i za podkreślenie zawsze aktual­nych problemów władzy oraz po­staw ludzkich w walce o lepszą przyszłość świata, jeśli można na­wet zgodzić się na podjęcie w sztu­ce tematyki katastrofizmu, wyzwa­lającej zawsze w obliczu każdego kolejnego "końca świata" tchórzo­stwo, małość i podłość ludzką wśród najbardziej zainteresowanych - to odczuwa się jednak w bydgoskiej inscenizacji brak zorganizowanych, świadomych swoich celów mas lu­dowych i robotniczych.

Wilam Horzyca w inscenizacji fantazji dramatycznej Norwida "Za kulisami" umieścił scenę z "Tyrteusza" tegoż autora. Z przeraźliwym zgrzytem pękały lustrzane ściany symbolicznego pałacu i na scenę wkraczał w idealnie równym szyku zastęp helotów, ludzi poniżanych i krzywdzonych. Szli długo - groź­nie i milcząco z prawej kulisy ku le­wej, a z ich postawy i spokoju emanowała nie tylko pewność zwy­cięstwa, ale i świadomość ostatecz­nego celu tego pochodu. Podobna, jeśli nawet nie ta sama metafora, byłaby klamrą spinającą odważną i oryginalną, nie lękającą się zawar­tych w sztuce sprzeczności, bydgos­ką inscenizację. Spektakl nieco je­dnostronnie zabarwiony zagrałby wtedy całą gamą żywych kolorów.

Mimo to bydgoska "Nie-boska ko­media" jest na ogół sugestywna i przejrzysta w swej ideowej wymo­wie. Jej czystość, prostotę i wyrazi­stość podkreślają - pozbawione wszelkich zbędnych szczegółów i odrzucające niemal wszystkie rekwi­zyty - syntetyczne dekoracje Zenobiusza Strzeleckiego, a wolnym od wszelkich efektów operowych, oży­wionym jednak ludzką namiętnoś­cią scenom masowym, towarzyszą z dyskretną, jakby ukrytą siłą dźwię­ki muzyki Zbigniewa Turskiego.

W licznej, dwojącej się i trojącej ekipie aktorskiej trudno byłoby zna­leźć jakąś zdecydowanie słabszą po­zycję. Nie mogąc wyliczyć wszyst­kich, którzy przyczynili się do suk­cesu artystycznego, spróbuję obok wspomnianych już odtwórców obu głównych postaci zanotować niepeł­ną na pewno listę tych, którzy za­pisali się żywiej w pamięci widzów: Danutę Chudziankę jako przejmu­jącą zwłaszcza w ostatnich swych scenach "żonę", Iwonę Słoczyńską w roli urzekającej "dziewicy", Ewę Kłosowicz- Studencką i Bolesława Bombora jako dobrze skontrastowaną parę: "anioła" i "szatana", arystokratki - Irenę Hajdel, Helenę Krauze oraz Krystynę Muller, obok nich zaś Marzenę Tomaszewską-Glińską jako sugestywną "tańczącą dziewczynę" i Reginę Redlińską - "miłośnicę", dalej Zygmunta Wojdana w stonowanej umiejętnie roli arcybiskupa oraz Janusza Hertyńskiego jako Blanchettiego, Andrzeja Prusa jako Leonarda i Stanisława Iżyłowskiego - jako Orcia i wresz­cie Mieczysława Wielicza, Jerzego Glińskiego, Jerzego Głębowskiego, Stefana Kwiatkowskiego - każde­go w kilku wcieleniach robotników, chłopów, arystokratów, uczonych i szaleńców.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji