Artykuły

Nieboska komedia Zygmunta Krasińskiego

"Nieboska", rzecz jasna, to nie tylko sztuka trudna, ale i ogromna, zarówno jeśli chodzi o rozmiary samego tekstu, jak i mnogość scen, wątków, motywów, czy postaci. I to do tego jeszcze postaci zarówno ze świata naturalnego, jak i nadprzyrodzone­go. Choć więc utwór jest niewąt­pliwie genialny i słusznie zaliczany do arcydzieł naszej literatury, to jednak zbyt często nie bywa gry­wany. I tak na przykład jeśli cho­dzi o czasy dawne, to "Nieboska" od swojej krakowskiej prapremie­ry w r. 1892 aż do r. 1939 została wystawiona zaledwie dwadzieścia razy. Po wojnie natomiast prezen­towano ja tylko cztery razy, piątą zaś inscenizacją jest właśnie "Nieboska komedia" katowicka.

Z pewnością więc teatr katowic­ki może być dumny, zarówno z te­go, że zajął to piąte miejsce, jak i z tego - co jest zresztą ważniejsze - iż w całej swej dotychczasowej historii, blisko już 50-letniej pod­jął się wystawienia owego drama­turgicznego kolosa po raz pierwszy.

Utwór Krasińskiego, to jednak nie tylko kolosalność, ale i dość skompli­kowana, a nawet i nieco zagmatwa­na ideologia, która po dzień dzisiej­szy ciągle jeszcze nie znalazła jakiegoś jednoznacznego i nie budzącego żad­nej wątpliwości wytłumaczenia. "Nieboska" bowiem stanowi utwór am­biwalentny, czyli posiadający jakby podwójny walor. Z jednej strony autor wypowiada się przeciwko re­wolucji - zresztą rewolucji pod względem historycznym (jak na rok 1833, w którym "Nieboska" powsta­ła) wybitnie przestarzałej, gdyż pró­bującej być tylko kopią czasów ja­kobińskich - z drugiej zaś, choć stoi po stronie obozu arystokratycznego, bez żadnego retuszu ukazuje jego zmurszałość i anachroniczność, połączone z nieuchronnością zagłady.

W ogólnych tedy zarysach można by powiedzieć, iż Krasiński jest katastrofistą. Uważa mianowicie, iż jak­kolwiek rewolucja jest w swych skutkach fatalna, to jednak musi ona nadejść, gdyż świat arystokracji nie potrafi na skutek swej nieustępliwości w sprawach społecznych (i wsze­lakich innych) jej przeciwdziałać. Ale zwycięstwo rewolucji, choć nie­uniknione, niczego nie zmieni, ani nie naprawi, gdyż będzie ona dziełem ,,nie boskim", a więc czysto ludzkim. Ludzkie zaś sprawy rozstrzygają się nie w wymiarach ludzkich, tylko me­tafizycznych.

Taka jest mniej więcej filozofia ,,Nie boskiej". Dzieła zresztą ahistorycznego, gdyż dziejącego się wszędzie i nigdzie ("polskość" Okopów Świętej Trójcy jest czysto pretekstowa), a poza tym niczego nie prorokujące­go, ani nie przepowiadającego. A to z tej prostej przyczyny, że już sam Mistrz Zygmunt tak w pewnej, ów­czesnej epistole to sformułował:

,,Ja poetyzuję rzeczy: widzę je ta­kie, jakimi być powinny, ale nie jakimi są..."

Tym samym wszystko staje się w zasadzie jasne: "Nie - boska kome­dia", to głównie poezja. Pozornie wszystko przedstawia się tam wcale realistyczne, ale faktycznie ów ca­ły "nieboski" świat, tak świat Hen­ryka, jak i świat Pankracego, jest światem poetyckim, nierzeczywistym i fantazyjnym, czyli - jakim być powinien, ale jakim nie jest..."

No i tak też współcześnie "Nie­boską" odbieramy. Nie szukamy w niej żadnej apokaliptycznej historiozofii, lecz jedynie wyrazu poetyckie­go, choć ten wyraz bywa czasami - jak na nasze racjonalistyczne na­stawienia - nieco zagmatwany.

Jerzy Kreczmar, inscenizator oraz reżyser katowickiej "Nieboskiej" i niejako już specjalista w tej dzie­dzinie (reżyserował bowiem ów utwór w r. 1964 w Poznaniu), zrobił z powyższego kolosa przedstawienie wspaniałe i monumentalne, mniej więcej tego samego kalibru, co wy­stawiony dwa lata temu "Legion" Wyspiańskiego.

Analogia narzuca się zresztą jesz­cze o tyle, że scenografię tu opraco­wał, podobnie jak i poprzednio, Jan Kosiński.

Utwór został nieco "przefastrygowany" to znaczy, że Kreczmar poza przeniesieniem na początek kilku scen, wprowadził do sztuki pewne motywy z "Niedokończonego poematu", co notabene nie było obrazoburstwem, gdyż "Niedokończony poemat", pi­sany w latach 1839 - 49, miał być niejako kontynuacją, czy drugą wer­sją "Nieboskiej". Dalej - stworzył postać "Lektora", wypowiadającego zarówno pewne fragmenty monolo­gów Henryka, jak i wersety z "Nie­dokończonego poematu", a także i od­autorskie didaskalia, (co wszystko razem dość zgrabnie popychało akcję naprzód), no i wreszcie podzielił "dramatis personae" na osoby głów­ne, do którego to grona weszli: Lek­tor, Młodzieniec - Mąż, czyli Hra­bia Henryk, Żona, Orcio, Przyja­ciel, Ojciec Chrzestny (co do "główności" tej wielce epizodycznej postaci, można by się spierać). Dziewica, Pankracy, Leonard i Przechrzta - zaś resztę olbrzymiego tłumu postaci wcielił do "Chóru".. "Chór", naturalnie, był pojęciem umownym, gdyż spełniał bardzo wiele różnorakich funkcji, począwszy od faktycznych recytacji chóralnych, wykonywanych przez mniejsze, lub większe grupy aktorskie, po branie udziału w roz­licznych scenach zbiorowych, raz po stronie Pankracego, a raz po stronie Hrabiego Henryka.

Te tłumne sceny, wspaniale nieraz komponowane (jak np. scena ślubu Henryka, lub scena " marszu rzeźników", czy "wieszania" dziedzica, al­bo scena sławnego "chóru przechrztów"), były najmocniejsza stroną spektaklu, a grupa 24 wykonawczyń i wykonawców, mających często wielce udane, o ile można się tak wyra­zić "numery solowe" (jak m. in. Antoni Jurasz, Ewa Żylanka, Jan Klemens, Mieczysław Jasiecki, Alicja Kobielska, Władysław Kozłowski, Je­rzy Korcz, Władysław Kornak, Zofia Bawankiewicz, Lilianna Czarska, czy Elżbieta Gorzycka) zasługuje, po­mimo swego zagubienia w anonimo­wości, na bardzo duże uznanie.

W związku z powyższym, część pierwsza przedstawienia, gdzie takich scen było stosunkowo mało (poza wielce udaną sceną "masońską") nie okazała się tak porywająca i interesująca, jak część druga. Albo też postacie główne nie zawsze wytrzymywa­ły wielki ciężar aktorski jaki spo­czął na ich barkach. I tak na przy­kład Jan Twardowski w roli Hrabie­go Henryka w pierwszej fazie przed­stawienia był trochę zanadto skrępo­wany tremą, co odbijało się na jasności i nośności, prowadzonych przez niego dialogów. Później jednak jakoś się ,,rozkręcił" i wszedł na dobrą tra­sę, lecz na ogólnym obrazie postaci te wstępne niepowodzenia zaważyły dość istotnie.

Pankracy Emira Buczackiego był natomiast bardziej już zbliżony do owego obrazu i dobrze w nim "sie­dział", aczkolwiek jego robespierrowski chłód i brak emocji nie zawsze miały cechy naturalne.

Duże brawa dla Ewy Decówny za wielce trudną rolę Orcia, której sprostała summa cum laude, jak rów­nież dla Bogumiły Murzyńskiej za bardzo ujmująco i lirycznie ukazaną postać Żony, Andrzej Mrożewski ja­ko Lektor był należycie wyobcowa­ny - jako "bezstronny komentator" - z całości spektaklu, choć być mo­że, czasami wyczuwało się w tym wyobcowaniu trochę przesady. Ja­nusz Ostrowski jako żywiołowy Leo­nard, a Piotr Różański, jako obleś­ny Przechrzta oraz Bogdan Potocki jako smętny Przyjaciel Henryka stworzyli interesujące sylwetki kreo­wanych przez siebie bohaterów, zaś Barbara Kobrzyńska - jako Dziewica wielce kusząco prezentowała swe wdzięki, przykryte zresztą "dla przyzwoitości" (niektórzy mówili, że niepotrzebnie!) gazowym trykotem.

Muzyka Zbigniewa Turskiego wpływała bardzo dodatnio na odbierane wrażenia z poszczególnych scen, a zwłaszcza w scenie "masońskiej" i w scenie z "chórem przechrztów". Ko­stiumy Barbary Jankowskiej ("Bi­skup" zanadto skarykaturowany), choreografia Mikołaja Kopińskiego.

W sumie przedstawienie godne ko­losa, pełne rozmachu i imponujące.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji