Artykuły

Rzetelne rzemiosło

Zwieńczeniem środowych uroczystości jubileuszowych z okazji ćwierćwiecza podpisania porozumień sierpniowych było prawykonanie "Kantaty o wolności" Jana A.P. Kaczmarka i premierowy pokaz filmu "Solidarność, Solidarność..." - piszą Katarzyna Chmura i Przemysław Gulda.

Zamykający obchody jubileuszu "Solidarności" koncert przyniósł solidną dawkę dobrego artystycznego rzemiosła. Niestety, trochę zabrakło w nim artyzmu.

Plenerowe przedsięwzięcie zatytułowane "Drogi do wolności", poza krótką częścią oficjalną, składało się z dwóch wydarzeń artystycznych: prawykonania specjalnie skomponowanej na tę okazję ,,Kantaty dla wolności" Jana Andrzeja Pawła Kaczmarka oraz premierowego pokazu wspólnego filmu trzynastu polskich reżyserów "Solidarność, Solidarność...".

Soundtrack bez filmu

Jan A.P. Kaczmarek (laureat Oscara za muzykę do filmu ,,Marzyciel") przyjął koncepcję zilustrowania fabularnego wydarzeń sierpnia. Muzyką opowiedział historię strajku, widzianą oczyma matki, samotnie opiekującej się dzieckiem. W warstwie słownej wykorzystał cytaty z Jana Pawła II, teksty polskich poetów romantycznych oraz hasła z transparentów strajkowych m.in. "chcemy chleba", "wolność, równość, solidarność". Koncepcja utworu obrana przez kompozytora na potrzeby zamówienia sprzyjała użyciu typowych zabiegów dla muzyki filmowej. Karczmarek zilustrował w utworze zjawiska realne i znaczenia słów trafnym doborem układów dźwiękowych. W warstwie muzycznej pojawiały się często łatwo uchwytne, bezpośrednie nawiązania, jak motoryczne melodie nawiązujące ewidentnie do odgłosów pracy w stoczni, czy skandowania chóru przypominające okrzyki nawołujące do buntu. Bardziej medytacyjnie zabrzmiały części do tekstów Jana Pawła II ,,Nie bój się i nie lękaj" , ,,Wołam z wami wszystkimi". Formę całego utworu integrowały również typowe zabiegi dla muzyki filmowej, jak technika motywów przewodnich oraz powtarzające się często te same fragmenty muzyczne.

Osobiście wolałabym, żeby utwór był bardziej rodzajem odautorskiego komentarza, a nie ilustracją zdarzeń. Przyjęta formuła dzieła narzuciła pewne ograniczenia tak, że siłą rzeczy utwór nie wychodził poza konwencje i obfitował w dość utarte środki wyrazu, jak sztampowe dla muzyki filmowej środki harmoniczne, czy prosto, nieco naiwnie skonstruowane tematy wysuwane na plan pierwszy. Utwór był wyraźnie zakorzeniony w estetyce muzyki hollywoodzkiej. Brakowało mi tutaj jakiegoś charakterystycznego elementu w konstrukcji utworu, który wyróżniałby styl Kaczmarka. Szkoda, że kompozytor pozostał wierny konwencji muzyki filmowej. Być może, zawrotne tempo, w którym powstawał utwór, spowodowało, że nie odważył się wyjść poza jej ramy.

Utwór za to bez wątpienia spełnił powierzoną mu rolę - muzycznego monumentu. Muzyka Karczmarka oddziaływała, budząc jasne i czytelne skojarzenia, a w połączeniu z obrazem mogła być przyczyną głębszej refleksji. Karczmarek pokazał klasę. Było tu wiele z rozmachem napisanych, ładnie brzmiących, świetnie w dodatku zinstrumentowanych partii. Orkiestra Państwowej Filharmonii Bałtyckiej pod batutą Michała Nesterowicza wykazała się profesjonalizmem. Krótki okres pracy nad utworem nie przeszkodził nawet zespołowi w dopracowaniu drobnych niuansów interpretacyjnych. Soliści wypadli również zadowalająco. Szkoda tylko, że Konradowi Janiakowi (sopran chłopięcy) przeszkodziła nieco trema, tak że nie ukazał w pełni swoich możliwości. Głównymi atutami gdańszczanki Agnieszki Tomaszewskiej (sopran) była bardzo ładna i dźwięczna barwa głosu oraz przemyślana interpretacja, podkreślająca wagę wypowiadanych słów.

Kompozytor i wykonawcy pozostawili swoisty muzyczny pomnik, niby ulotny, ale kto wie, czy nie będzie trwalszy niż niejeden spiżowy.

Film bez soundtracku

Po występie prawie 250-osobowego zespołu, wykonującego kantatę Kaczmarka, widzowie mieli okazję jako pierwsi zobaczyć film "Solidarność, Solidarność...". Nowelowa konwencja - trzynastu reżyserów nakręciło autonomiczne, kilkuminutowe etiudy - spowodowała, że film jest bardzo różnorodny, zarówno formalnie, jak i treściowo. Na plan pierwszy zdecydowanie wysunęła się komedia Juliusza Machulskiego "Sushi", autoironiczna i dająca do myślenia próba zastanowienia się, jaka byłaby dziś Polska bez "Solidarności". Dobre wrażenie zrobiły inne krótkie fabuły: o producencie wielkich długopisów z Papieżem, autorstwa Piotra Trzaskalskiego, "Benzyna" Filipa Bajona czy "Torba" Andrzeja Jakimowskiego. Zawiedli natomiast najwięksi: ani zapis dyskusji między Lechem Wałęsą, Jerzym Radziwiłowiczem, Krystyną Jandą i reżyserem tej części filmu, Andrzejem Wajdą, ani zabawna anegdota z lat osiemdziesiątych opowiedziana przez Krzysztofa Zanussiego, ani ponury w swej wymowie dokument o dniu dzisiejszym Stoczni Gdańskiej autorstwa Roberta Glińskiego nie robiły wielkiego wrażenia. Film, podobnie jak utwór Kaczmarka, okazał się produkcją solidną, poprawną warsztatowo, momentami nawet ciekawą i poruszającą. Ale zabrakło w nim miejsca na wielkie kino.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji