Artykuły

Matrix po polsku, czyli sny o innym świecie

"Życie to sen" w reż. Wojtka Klemma w Teatrze Współczesnym w Szczecinie i "Życie jest snem" w reż. Kuby Kowalskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Siedemnastowieczny dramat Pedro Calderona de la Barca dzieje się w Polsce, czyli nigdzie. Czy możemy obudzić się ze zbiorowego snu? Czy możemy wyśnić lepszą rzeczywistość? W "Życiu snem" Polska leży nad Morzem Śródziemnym, a o jej tron rywalizują władca Moskwy i królewicz zamknięty przez cale życie w wieży. W ostatnich miesiącach po ten dramat hiszpańskiego klasyka Pedro Calderona de la Barca znów sięga teatr. Lech Raczak wystawił go niedawno we wrocławskim Teatrze Współczesnym, a 2 marca odbyły się dwie kolejne premiery - historię uwięzionego księcia opowiedzieli Wojtek Klemm w Teatrze Współczesnym w Szczecinie [na zdjęciu] i Kuba Kowalski z Julią Holewińską na sopockiej scenie Teatru Wybrzeże.

Król Basilio więzi swojego syna, bo według przepowiedni będzie potworem. Jednak dręczony wyrzutami sumienia na jeden dzień czyni z zapomnianego księcia władcę i wmawia mu, że dotychczasowe życie w celi było nocnym koszmarem. Zgodnie z obawami Segismundo zaczyna gwałcić i mordować. Wraca do wieży przekonany tym razem, że to jednodniowe panowanie było majakiem. Gubi się w niepewnym świecie odbić i złudzeń, fikcja miesza się z rzeczywistością, sen zjawą.

W 1983 r. Jerzy Jarocki wystawiał w krakowskim Starym Teatrze "Życie jest snem" w przekładzie Rymkiewicza. Wówczas umiejscowienie akcji w Polsce było ważnym sygnałem. Postać księcia - w mundurze z czasów powstania listopadowego - interpretowano jako echo romantycznych bohaterów, uwikłanych w pęd historii.

Po co wracać dziś do Calderóna, gdy senne motywy intensywnie eksploatuje przede wszystkim Hollywood, budując z nich filozoficzne metafory w popularnym wydaniu ("Matrix", "Incepcja" czy "Vanilla Sky"). A przewrót - który w sztuce obala Basilia - może okazać się wybuchem społecznego gniewu. Pozornie łatwe nawiązanie okazuje się jednak kryć w sobie pułapki.

"Fabryka snów" pojawia się u Kowalskiego i Holewińskiej, bo królestwo Basilia to zarazem rozrywkowa korporacja. Metafora snu oznacza w ich przedstawieniu mniej więcej to samo co matrix z filmu Wachowskich - medialny spektakl, niewolący ludzi "system". Trochę naiwna to wizja. Można wziąć odpowiednią pigułkę i spróbować rozmontować system - jak buntownicy rozbierający scenografię w końcówce przedstawienia. Sny to także małe ucieczki kupowane przez pracowników korporacji u dilera jak narkotyki: seksualne fantazje i religijne wizje.

Klemm we śnie widzi coś więcej niż kolejną formę opium dla mas. Sen to utopia, prawo do marzenia o innej rzeczywistości społecznej. Skoro uwierzyliśmy, że dla obecnego świata nie ma alternatywy - gdybyśmy mogli ją sobie wyobrazić, choćby we śnie, to już byłoby sporo. O tym mówią przerywniki, w których aktorzy wychodzą z Calderonowskich ról. Klemm przeplata sztukę fragmentami z Heinera Müllera i Slavoja Źiźka. Jednak paradoksalnie pozostaje bardziej wierny literze Calderona (w nowym przekładzie Marty Eloy Cichockiej) niż twórcy sopockiego przedstawienia, dopisujący wątki i grepsy, wycinający też spore partie tekstu. Przede wszystkim jednak stawia przed widzem inny problem. U Kowalskiego i Holewińskiej pytanie mogłoby brzmieć: "Czy można się obudzić?". U Klemma: "Co zrobić, by wyśnić coś na nowo?".

Na sopocką scenografię Katarzyny Stochalskiej składają się kaskadowo schodzące w dół pudła białych rusztowań - to jednocześnie stopnie społecznej hierarchii. A także ekrany, na których wyświetlany jest wizerunek nieobecnego władcy. Grany przez Krzysztofa Gordona król "na żywo" pojawi się dopiero w finale.

Oblicze Basilia - Jacka Piątkowskiego - dominuje też nad światem szczecińskiego przedstawienia. Olbrzymi portret monarchy w złotej ramie wisi nad sceną aż do momentu rewolucji. W dramacie Calderona wielokrotnie powraca słowo: "niebo". Niebo wyrokuje, postanawia, niebo prosi się o wsparcie. Gdy Segismundo obala ojca i jego oblicze znika, widzimy niebo przez pustą ramę. Czy ramy myślenia, działania, społecznego współżycia można wymyślić na nowo? Zaprojektowaną przez Magdalenę Gut przestrzeń wypełniają luźno zarysowane postacie. Typowe dla teatru Klemma chłodne aktorstwo nie stroni od pomysłów choreograficznych, powstałych przy współpracy Magdaleny Jędry. Wszystko to buduje interesujący, przemyślany spektakl.

U Klemma rewolucja jest szansą, którą można zmarnować - ale niekoniecznie musi się tak stać. U Kowalskiego i Holewińskiej - pożogą, zadymą urządzoną przez odrażających półnagich facetów z łomami. Ale twórcy sopockiego spektaklu nie pytają, dlaczego nie może być inaczej. Nie tylko na tym polega problem ze spektaklem z Wybrzeża, w który duet chciał upchnąć jakby zbyt wiele pomysłów. Tak żeby i zbudować polityczną wypowiedź, i błysnąć poczuciem humoru, i - wreszcie, co charakterystyczne dla teatru Kowalskiego i Holewińskiej - zawrzeć w tym wszystkim jakąś głęboką emocjonalną prawdę.

Niestety, nic z tego nie udaje się do końca. Zostajemy z namiastką politycznego teatru - zbiorem klisz i nie najlepszych żartów. Obecny u Calderona w tle wątek miłosny też kuleje. Porzucona przez Astolfa Rosaura z intrygującej, zdecydowanej mścicielki przeradza się tu w rozhisteryzowaną pannę. Szkoda aktorki Justyny Bartoszewicz, której wszechstronny warsztat idzie w gwizdek; fizyczne czy wokalne wysiłki niewiele mogą dać tej koncepcji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji