Artykuły

Wesele w Zaduszki, czyli o duszy polskiej

Narzekaliśmy, że ostatnio nic się wybitniejszego nie pojawiało na horyzoncie polskiej dramaturgii współczesnej; że od czasów Kruczkowskiego - młodzi pisarze albo uciekają w zaczarowany krąg pokrętnej groteski i farsy polityczno-obyczajowej, albo znajdują sobie tematy marginesowe wobec naporu aktualności w życiu naszego kraju, czy wreszcie poprzez aluzje wyszukują w problemach obcych społeczeństw sprawy niby zbieżne z ojczystymi - lub szperają w archiwach historii po to, żeby z odległej perspektywy mrugać znacząco okiem ku współczesności, że na koniec - przybrawszy togi uogólniających moralistów, roztrząsają w ,, bezpiecznym" oddaleniu kwestie moralne, których fale przepływają ponad konkretnym czasem i ponad obywatelami konkretnej rzeczywistości PRL.

Nie chce, powiedzieć w związku z tak zarysowaną sytuacją, że to zastraszająco źle. Nie zamierzam dyskwalifikować nikogo, zwłaszcza - gdy w niejednym utworze scenicznym wyczuwało się instynkt teatralny, ambicje artystyczne i szlachetność pobudek działania. Co lepsze sztuki z tego zakresu - nie przeminęły z wiatrem. Gorsze, dawno zapadły w niepamięci. A gdy ambicje nie sprostały sile przekonywania ze sceny, przynajmniej one same pozostawały na osłodę porażek twórczych.

Przewrotne i kąśliwe groteski sprzed "małej stabilizacji" czy też starające się odzwierciedlić jej karłowatość: polityczną, moralną, etyczną - oraz próby mitologizowania zasięgu owej stabilizacji w narodzie - wywoływały uśmiechy, a nieraz i śmiech gromki, prowokowały do (krótkotrwałej) zadumy nad cząstkowym losem społeczeństwa, ale nie stworzyły przysłowiowej dramy narodowej - gdzie rozrachunki sumienia osiągałyby miarę generalnej rozprawy z tradycją i dniem dzisiejszym, gdzie patos nie stawałby na koturnach - lecz byłby równie nie serdeczną troską, co i namiętnym oskarżeniem niektórych postaci pseudopomnikowych oraz śmieszności pomnikomanii.

Ot, i dusza polska. Ot, i tęsknoty - poparte kompleksami dawnej - prawdziwej czy urojonej - mocarstwowości, ponad 120-letnią niewolą, powstańczymi tragediami i tragikomediami obywatelskich grzechów wobec Ojczyzny, sarmackim totumfactwem i daremnością związania uczuć patriotycznych z reformami społecznymi. Ot, i prawdziwo-fałszywe szukanie pokrzepienia serc w poezji, po to - żeby wskrzeszała "Chrystusa narodów" - Polskę Ukrzyżowaną, zaduszną, łzawą - a ostrzegała przed Targowicami. Żeby przypominała Polskę swarliwą, ckliwą, sobiepańską, ofiarną, honorną, rewolucyjną, świadomą swych cnót i wad... Tygiel polskości wymieszanej, tak trudny do pojęcia dla obcych: portret narodu wzbudzający podziw wraz z lekceważeniem.

Czyż można się dziwić, że podjęcie takiego tematu - połączone z satyrą polityczno-obyczajową i świadomie wykorzystujące pomnikowe dzieła dramaturgii narodowej - stwarza z miejsca wyjątkową pozycję dla autora? Uwielbiamy Zaduszki, Szopki narodowe. Kłania się Mickiewicz, zbuntowany Słowacki, Norwid - a wreszcie Wyspiański. Jeden podchwytywał wizję drugiego - przeciwstawiał jej własne widzenie, parodię i pamflet. Spór o duszę narodu przeniósł się do szopki "Wesela" - później znalazł odbicie w kilku utworach, m. in. Różewicza, Broszkiewicza. Tańce pomników-wieszczów oraz chochołów współczesnych wyległy na karty książek i filmów (Andrzejewski, Wajda, Konwicki ze swoimi "Zaduszkami").

A teraz Ernest Bryll. "Rzecz listopadowa" wchłonęła wszystkie te doświadczenia, pomnożywszy je dodatkowo o autentyczną formę wierszowanego dramatu. Dziś? No właśnie - dziś, co wydawałoby się rzeczą nieznośną, pretensjonalną, A jednak, jak rzadko -wiersz przylega w utworze Brylla do owej tragi-szopki współczesnej. Dramat zyskuje mocnego sojusznika, nabiera wyrazistości, a nawet - głębi, której czasem brak podczas lektury tekstu

To bardzo polski i bardzo współczesny utwór sceniczny. Przez dobre koligacje z klasyką - wzrasta jak gdyby jego znaczenie literackie. A, że przejawia jeszcze ambicje "pozytywnego" rozdzierania ran, by - jak to rzekł Żeromski "nie zabliźniły się błoną podłości" - stawia przed nami niemal program rozliczenia się z przywar narodowych. Czyni to Bryll z zapiekłą pasją, z goryczą i szyderstwem, ale w pełni gniewnego, szczerego patriotyzmu, wolnego od tonu paszkwilowego. Zagęszcza świadomie duszną atmosferę grobów Warszawy - Polski. Stawia szopkę "Wesela" nad tragicznymi kanałami Placu Teatralnego, w obliczu pomnika Nike zwycięskiej. Jak dla ironii:

"Ile tu krwi a ile śliny i stęchlizny / ile tu bełkotania, gęgania, że blizny, / że trzeba dla ojczyzny..."

W ten sposób przemawia Kanalarz, postać ostatnia dramatu. A jego, wydawać by się mogło, recepta na chorobę narodową brzmi:

"Trzeba pod tym niebem pomieszkać trochę, przełamać się chlebem..."

Ale, czy Bryll w ogóle daje receptę na lekarstwo, po postawieniu diagnozy? Nie daje. Przynajmniej w takim znaczeniu, w jakim mógłby się tego spodziewać przeciętny odbiorca sztuki.

Ręcz jasna - sprawa polska w ujęciu Brylla wymyka się prostym zabiegom kuracji, w następstwie wypisania recepty. Jak mówią doświadczeni lekarze: połową powrotu pacjenta do zdrowia - jest jego stan psychiczny, chęć zwalczenia objawów chorobowych. Myślę, że Bryll, zastosowawszy unik filozoficzno-literacki w "Rzeczy listopadowej" właśnie dlatego pozostawia ostateczną wymowę sztuki jako sprawę otwartą dla każdego myślącego po obywatelsku odbiorcy. Co prawda, unik jest unikiem. Nie żądajmy jednak za wiele od debiutanta teatralnego, nawet jeśli jest nim b. utalentowany pisarz. Nad receptami naprawy Rzeczypospolitej łamali sobie głowy nie byle jacy myśliciele w historii Polski.

Oczywiście, nie brak recepty budzi niedosyt po przeczytaniu Rzeczy listopadowej. Można raczej mówić o rysie w konstruowaniu utworu scenicznego, gdzie odczuwa się jakby niedopięcie całości dramatycznej.

Tak, czy owak - sztuka Brylla wkracza w pusty dotąd obszar naszej dramaturgii współczesnej, w jak najbardziej odpowiednim momencie. I to chyba dodaje jej rumieńców na tle pewnego wyjałowienia repertuaru polskiego teatru politycznego - w najszerszym zasięgu patriotycznym. Jest tedy "Rzecz listopadowa" wdzięcznym materiałem dla czasu teraźniejszego naszych scen. Szansą ożywienia dyskusji o narodowym losie. Staje się także dopingiem do przypomnienia wielkiej poezji dramatycznej (z klasyki) oraz dobrą odskocznią do zaangażowania wyobraźni i umysłów widowni w złożone kwestie kształtowania postaw obywatelskich.

Każdy z trzech aktów sztuki rozgrywa się w innej scenerii. Pierwszy - na cmentarzu Powązkowskim. Drugi - w mieszkaniu artysty-malarza podczas jego "zaduszkowego" wesela. Trzeci - na Placu Teatralnym. Bryll łączy wszystkie części dramatu osobą Obcego. Bo jest to przecież arcypolski spektakl, specjalnie odgrywany przed oczami obcego nam człowieka, który wprawdzie pochodzi z Kołomyji - ale myśli już, jak Anglik. Nie z Kołomyji. Stąd dochodzi do konfrontacji sądów o Polsce i o Polakach. Pozwala to Bryllowi mówić szerzej i ostrzej na tematy ojczyste poprzez dwa komentarze do "akcji": Obcego - i umownych Przewodników - Pierwszego oraz Drugiego. W akcie I otrzymujemy jakby Anty-Dziady, w II zaś uwspółcześnione "Wesele". Dominują tu postawy inteligenckie, ale również i postawy przystosowania się nowej inteligencji do "małej stabilizacji" (,,...a tyś się przeląkł synu plebejusza"). Rozrachunek obejmuje więc szerszy krąg społeczny, aniżeli u Wyspiańskiego. Będzie więc rozleglejszą próbą rozprawy z wygodnictwem, dreptaniem w miejscu, sloganami. I oto wyrasta nam na scenie moralitet polityczno-obyczajowy.

Teatr im. J. Słowackiego może śmiało zapisać na swoje konto premierę "Rzeczy listopadowej" - jako sukces artystyczny. Pod kierunkiem reżyserskim Bronisława Dąbrowskiego i przy dobrze skonstruowanej oprawie dekoracyjnej Jana Kosińskiego (zwłaszcza w II i III akcie) - spektakl jest utrzymany w konwencji realistycznej. Nie próbuje tanich uogólnień, mówi o konkretach - aczkolwiek w nawiasie poetyckim, z przecinkami cienkich aluzji. To rzeczywiście czysta robota teatralna - podporządkowana jasnemu zamysłowi inscenizacji, zgrabnie powiązana ilustracją muzyczną Stanisława Radwana oraz zrytmizowana lekko patetyczną (przekornie?) plastyką scenicznego ruchu - Konrada Drzewieckiego.

Nie sposób wymienić wszystkich wykonawców ról, prawie całego zespołu aktorskiego tej sceny. Ich wysiłek nie poszedł na marne. Warto jednak wyróżnić co najmniej kilkanaście postaci dramatu, które dłużej czy krócej przebywając na scenie - zapadły głębiej w pamięć widza i słuchacza.

Z ról kobiecych - przede wszystkim dwie różne kreacje: Zofii Jaroszewskiej, jako Matki (zwłaszcza w scenie, gdzie przebija jakby echo Pani Rollison z "Dziadów") oraz Marii Malickiej (arcydowcipnie zrobiony epizod Kobiety-aktorki, wygłaszającej wiersz o Azji). Bardzo "współczesną" sex-dziewczyną była Piosenkarka Krystyna Królówny, dobrze podpatrzony typ Dziennikarki na weselu u dygnitarza stworzyła Maria Kościałkowska, zabawne (choć to zabawa trochę gorzka) Dziewczyny do... towarzystwa (pod "literaturę" i "na ludowo") grały: Maria Nowotarska i Krystyna Hanzel.

Wśród wykonawców wybijali się dwaj filozoficzni komentatorzy (Pierwszy i Drugi): Leszek Herdegen oraz Marian Cebulski, Stary Poeta - Roman Stankiewicz, Obcy - Kazimierz Witkiewicz, Młody Prozaik (przezabawna postać!) - Julian Jabczyński, nie przeszarżowany dygnitarz (Ojciec Panny Młodej) - Karol Podgórski, trójka bońskich Panów - sędziów (T. Burnatowicz, J. Grabowski, A.Klimczak), Artysta z buldogiem, który mówi - H. Krzyski (L. Kubanek) i wymowny (dla podkreślenia akcentu końcowego dramatu) Kanalarz - Włodzimierz Saar.

Reżyser na ogół szczęśliwie wybrnął ze sceny zakończenia "Rzeczy listopadowej". Nadał on finałowi chyba zgodny z intencją utworu koloryt, gdzie pantomima na sygnale muzycznym z "Warszawianki" znaczy więcej niż ostatnie słowa tekstu, że "miasto, w którym zajadasz obiad, jest grobowcem".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji