Artykuły

Pamflet na inteligencję

Sezon teatralny 1968/69 jest sezonem Brylla. Kilkanaście teatrów zapowiadała premiery jego sztuk; kilka już je wprowadziło na swoje sceny. Gazety stołeczne i prowincjonalne przynoszą wywiady z dramaturgiem, recenzje jego utworów. Bryll staje się beniaminkiem sezonu. Dziwny wydaje się jednak entuzjazm publiczności, która burzą oklasków nagradza spektakl "Rzecz listopadowa". Najprostszą reakcją byłoby oburzenie, wygwizdanie autora, obrzucenie go śmierdzącymi jajami, opuszczenie widowni przed zakończeniem przedstawienia. Bryll widza nie oszczędza. Szydzi z niego i nurza go w błocie. Rozdrapuje rany jeszcze nie zabliźnione, ropiejące.

W "Rzeczy listopadowej" stawia pytania bardzo ważne, bardzo zasadnicze: kim jesteśmy jako naród w oczach swoich i w oczach obcych. Idziemy naprzód, czy drepcemy w ślepym zaułku? Takich pytań dawno już nie formułowała literatura polska. Wprowadzenie ponownie do niej jest aktem odwagi pisarskiej przede wszystkim. Próbą odzyskania utraconych przez literaturę utraconych, zdawałoby się na zawsze. Bryllowi marzą się czasy, kiedy pisarz był organizatorem wyobraźni narodowej, kiedy ją współtworzył i przewodził jej. Najlepiej czułby się roli nauczyciela. Najlepiej? "Rzecz listopadowa" dydaktycznych umiejętności Brylla nie ujawnia. Satyryczne talenty - tak, kaznodziejską pasję - tak. Nauczyciel, który potrafi się zdobyć jedynie na łajanie, nikogo nie wychowa, nikomu nie otworzy oczu na świat wartości, nie wstrząśnie sumieniami. Zostawi tylko urazy.

Polska, jaką widzi Bryll, jest karykaturą jej rzeczywistego wizerunku - ojczyzną wódki, geszeftu, snobizmu, cwaniactwa i cynizmu; cmentarzem, na którym odgrywa się wypadłe już z życia role, porzucone sytuacje i gesty. puste pozy, gdzie nawet na męstwie się zarabia, pisząc pamiętniki. Wymierzenie sprawiedliwości współczesnej Polsce mogłoby stać się zabiegiem pedagogicznym, społecznie oczyszczającym, gdyby opisowi ujemnych zjawisk, "wad narodowych", towarzyszyła próba zgłębienia ich źródeł, odsłonięcia korzeni. Nie można powiedzieć nie istotnego o społeczeństwie, narodzie, nie dotykając problemu władzy, struktury elity rządzącej. Bryll czuł instynktownie wagę tej problematyki, wskazywałaby na to konstrukcja postaci Ojca, ale nie chcąc wchodzić na tereny nietknięte, szybko się z niej wycofał, nadgryzając co najwyżej jej puste marginesy, W efekcie powstał obraz kaleki, z zatartą perspektywą, przenoszący zaledwie cząstkę prawdy o "duszy polskiej".

Bryll patrzy na współczesną rzeczywistość przez okulary warszawiaka. Te okulary nie wszystko dostrzegają, nie wszystko rejestrują. Z cmentarza Powązkowskiego, z placu Teatralnego odbierać można tylko pejzaż warszawski, i to bardzo okrojony, w wycinkach zaledwie. Musiałby zebrać tych wycinków dużo więcej, by mógł je zsumować, poskładać w jeden obraz, który zagrałby wielością deseni i kolorów prawdziwością uogólnienia. "Rzecz listopadowa" wyraża mniej niż obiecuje. Mazowsze, które u Brylla bywa symbolem polskości, jest jedną jej twarzą - jedną z wielu, a więc nie całą Polską.

Pamflet Brylla uderza właściwie w jedną warstwę społeczną: inteligencję. Że atak był zamierzony, świadczy o tym kilka przesłanek: wprowadzenie do akcji sztuki dużej galerii twórców: poetów i prozaików, reżyserów i piosenkarzy, malarzy i żurnalistów, skarykaturowanie ich postaw, spojrzeń i sądów; ośmieszanie ich przesądów, pretensji i złudzeń, wyszydzanie ich kompleksów; zakwestionowanie ich moralności. Środowiska plebejskie w "Rzeczy listopadowej" obecne w rolach Matki i Kuplecistów wychodzą stosunkowo obronną ręką spod Bryllowych obrachunków narodowych. Nie dotknął ich rozpad wartości, na który choruje inteligencja. Bryll mówi sporo rzeczy słusznych i celnych o polskiej inteligencji. Zna jej słabości i grzechy główne z autopsji - to czuje się w każdym zdaniu. Nielichy rejestr "wad narodowych" znajduje w dawniejszej literaturze: u Norwida, Wyspiańskiego, Żeromskiego. Tym odkryciem jest tak zafascynowany, że nie może się od niego wyzwolić, oderwać, że chciałby je przekazać widzowi w autentycznymi brzmieniu, w formie cytatu. Tu zaczyna się niebezpieczeństwo literackiego pastiszu, wejścia w koleinę dobrze udeptaną; zagubienia własnej osobowości, odrębności sądu, nawet stylistyki. Są w "Rzeczy listopadowej" długie kawałki tekstu, które odbiera się jak z Norwida, Wyspiańskiego, ale nie... z Brylla.

Pamflet na inteligencję trafia w próżnię; nie trafiał w epoce Żeromskiego, kiedy inteligencja trzymała ster rządu dusz, była wykładnikiem opinii narodowej; miała autorytet społeczny. Z chwilą przejęcia tych funkcji przez inne klasy, spadła do roli ubogiej krewnej, z której zdaniem nikt się nie liczy, której na serio nikt nie traktuje. Świat nie chce być prowadzony przez pisarzy, artystów, intelektualistów. Chętnie zawierza politykom, którym nie ufa, których się boi, niż poetom, których podziwia i oklaskuje. Sytuację tę uświadomiła sobie cała ambitniejsza literatura współczesna na Zachodzie, opuszczająca nie bez żalu obszary onegdaj przez nią okupowane, wyprzedająca większość swoich, tematów publicystom, reporterom i dziennikarzom. Bryll nie godzi się na tę kapitulację literatury. Wierzy w jej moc przeistaczania ludzi, narodów. Ta wiara jest jego siłą i słabością zarazem.

"Rzecz listopadowa" jest sztuką ambitną, może najambitniejszą w polskiej dramaturgii współczesnej na przestrzeni ostatnich pięciu lat. Godne podkreślenia jest to, że zrywa związki z "teatrem absurdu" w wersji polskiej, że próbuje odświeżyć stare, wydawałoby się już zużyte konwencje, by wpisać w nie ważne tematy dnia dzisiejszego. Świat "Rzeczy listopadowej" ma wymiar prawie realistyczny. Scenografia Jana Kosińskiego z tym wymiarem koresponduje, obrysowuje jego kontury z dokładnością niemal fotograficzną. Współgra monumentalnością form z założeniami reżysera (B. Dąbrowski), który inscenizuje widowisko w konwencji dramatu muzycznego: recytacje, śpiewy, położenie akcentu na plastykę ruchu. Rysunek całości jest trochę przyciężki, rytm przedstawienia odrobinę za wolny, za uroczysty. Robota aktorska uczciwa. Kultura mówienia, umiejętnością podania dialogu, wyciągnięcia metaforycznych podtekstów, ironicznej drwiny wyróżniają się: Leszek Herdegen (Pierwszy), Marian Cebulski (Drugi), Zofia Jaroszewska (Matka), Maria Malicka (Kobieta), Julian Jabczyński (Młody prozaik).

Zbierając znaki zapytań, rejestruję wątpliwości i opory wewnętrzne, jakie wzbudziła we mnie "Rzecz listopadowa", kiedy ją czytałem przed kilku miesiącami w "Dialogu" i kiedy ją oglądałem świeżo na scenie Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie; muszę jednocześnie wyznać, że nie mogłem się oprzeć jej poetyckiej ekspresji. Siła jej rozbrajała mnie z buntów i opancerzeń, przeciągała na stronę autora. Fascynacja, które, zawsze jest irracjonalna i logicznie nie do uzasadnienia, świadomość potrzeby przeciwstawienia się jej zrodziły we mnie tyle irytacji, czego świadectwem ta recenzja.

*

Niemal równocześnie z "Rzeczą listopadową" próbę sceny przechodzi nowa sztuka Brylla "Ballada wigilijna, czyli jak Marek, Jan, Mateusz i Łukasz z Teatru Ludowego do Betlejem szli". Sztuka napisana w pośpiechu i na kolanie. Kompozycyjnie nie bardzo poskładana, zdradzająca dużą łatwiznę w prezentowaniu kolorowych obrazeczków, nawiązująca do tradycji szopki ludowej; splatająca tradycyjny schemat fabularny pastorałki z wątkami obyczajowymi, społecznymi i politycznymi, zaczerpniętymi ze współczesności. Do opisu wydarzenia w Betlejem od siebie da się wnieść niewiele. Można jedynie powtórzyć narosłą z wiekami anegdotę literacką. Ten typ widowiska nie znosi korekt tematycznych. Wdzięcznym terenem do teatralnej zabawy mogły się jednak okazać intermedia. Bryll tych możliwości nie wyzyskał, zwłaszcza w warstwie satyrycznej. Czyżby się przeląkł, że konwencja szopkowej składanki nie udźwignie poważniejszej problematyki; ulegnie załamaniu z wtargnięciem w nią ostrych, brutalnych scen z życia? Humor, dowcip i rubaszność postawił wyłącznie na usługach zabawy. Miejscami przedniej - to prawda (obrazy z żołnierzykami) ale chwilami dłużącej się, pustej.

Gdybym pisał pastorałkę współczesną, nie wymyślałbym dialogów. Skorzystałbym z techniki collage'u; wycinałbym kawałki autentycznych tekstów kolędy ludowej, zwłaszcza starej, siedemnasto-i osiemnastowiecznej, nieznanej, wepchniętej w zakurzone foliały bibliotek klasztornych. Namawiam Brylla do odwiedzenia krakowskich księgozbiorów i przewertowania w nich działu rękopisów i starodruków, zanim zasiądzie do pisania następnej "Ballady wigilijnej",

Gdybym był reżyserem, nie zamawiałbym do "Ballady wigilijnej" muzyki big-beatowej, wprowadziłbym autentyczne melodie ludowe i instrumenty kapeli wiejskiej: basetle, gęśle, kobzy, fujarki. Ale to już kwestia gustu.

Reżyseria Ireny Jun - kulturalna, zachowująca na ogół proporcje między liryczno-słodkim nastrojem szopki krakowskiej i zdeformowanym realizmem teatrzyku ludowego. Bardzo kolorowa, bardzo piękna oprawa plastyczna Adama Kiliana, utrzymana w tradycji malarstwa ludowego. Rzez najlepsza w całym przedstawieniu!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji