Artykuły

Kmiecik tęskni za Jarockim

Nie łatwo chyba być Michałem Kmiecikiem. Przecież dwudziestoletnim "odkryciem polskiego teatru" nie można być całe życie. A właśnie młodość Kmiecika rozgrywa się w sposób, za przeproszeniem, iście Gombrowiczowski - pisze Witold Mrozek, przy okazji prezentacji "#dziadów" na Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi.

Media dostają dwa w jednym - cudowne dziecko i pretekst do pokoleniowych rozważań, w których mieliznach przecież uwielbiają się taplać, co pół roku produkując pokolenie X, Y, Z czy 1200 brutto. Maciej Nowak może poczuć się już nawet nie ojcem, a dziadkiem kolejnej generacji młodych twórców. Miesięcznik "Dialog" może opublikować dyskusję o tym, że rzekomo w sztuce i polityce doczekaliśmy się już języka wolnego od doświadczenia PRL. Dyrektorzy cieszą się, że głośne już nazwisko zrobi im coś za pół darmo. A bezrobotni absolwenci reżyserii psioczą po cichu, że propozycje z kolejnych teatrów dostaje człowiek, który z aktorem ponoć pracować nie umie, bo nie miał się gdzie nauczyć.

Pisać jednak Kmiecik zdecydowanie umie. Przezywany jest dzieckiem Strzępki i Demirskiego; frazę tego ostatniego bardzo słychać było choćby w "Śmierci pracownika", wystawionej przez Iwo Vedrala w Teatrze Polskim w Poznaniu czy "Karabinach pana Youdego", gdzie Kmiecik Brechta zderzał z problemami wrocławskich lokatorów . Tematyka lokatorska miała szczególnie mocna wybrzmieć w Teatrze Dramatycznym, świeżo po śmierci Jolanty Brzeskiej - najprawdopodobniej zamordowanej działaczki lokatorskiej z warszawskiej Pragi. "Kto zabił Alonę Iwanowną" okazało się jednak nieco chaotycznym, inteligenckim kabaretem, pełnym hipsterskich czy nawet środowiskowych żartów - zrozumiałych dla znajomych z Facebooka albo festiwalu Nowe Horyzonty.

Jakby bardziej od kwestii mieszkaniowej interesowała go ironiczna gra z figurami Andersa Breivika czy Larsa von Triera albo współczesnymi artystami wizualnymi. Najbardziej radykalnym momentem było nieprzewidziane wystąpienie zamaskowanej aktywistki. Po premierze wtargnęła na scenę i wyczytała prawdziwe nazwisko podejrzewanego przez lokatorów o zabójstwo Brzeskiej nieruchomościowego potentata. Nazwisko, które w sztuce paść nie mogło.

Pisanie dla teatru Kmiecika jest lepsze od jego prób reżyserskich, a także, jak się okazało, zdecydowanie lepsze od jego felietonistyki. Opublikowany na e-teatrze tekst "Nie płakałem po Jarockim" był nieudaną próbą powiązania sytuacji współczesnego polskiego teatru z hołdami, które składano kolejno odchodzącym legendom sceny. Podejrzewam jednak, że wielu wystarczył tytuł, jeszcze mniej szczęśliwy niż to, co pod nim opublikowano.

No i się zaczęło. Okazało się, że kolejna grupa, którą metryka Kmiecika kręci - to teatralni konserwatyści. Dwudziestolatek spadł im z nieba - oto nadszedł barbarzyńca, przed którym ostrzegaliśmy latami; gówniarz bez szkoły, teatralny maoista wpuszczony przez nieodpowiedzialnego dyrektora Miśkiewicza na scenę im. Holoubka. A teraz - jak się okazuje - cham, co plwa na pomniki i pamięć ojców szarga. Zresztą, trzeba przyznać, że nie tylko konserwatystów Kmiecik zirytował; maili z wyrazami dezaprobaty dostał wtedy mnóstwo. Ode mnie też, choć nie żądałem jego głowy ani dymisji dyrektora Instytutu Teatralnego, wydawcy e-teatr.pl.

* * *

Chwilę potem okazało się, że Jarocki będzie jednym z bohaterów kolejnego przedstawienia Kmiecika. Zgroza. Gdyby któryś z oburzonych obrońców dziedzictwa zza swojej klawiatury pofatygował się do Wałbrzycha, mógłby się jednak przekonać, że żaden pomnik nie upadł. Przeciwnie - że urokowi pomników i zewowi przodków - oprzeć się bardzo trudno.

W spektaklu Kmiecika kryje się jakaś nostalgia. "#dziady" opowiadają o niemożliwości dotarcia do teatru takiego, jakim kiedyś był i o jakim pamięć uwodzi - nie tylko konserwatystów. Ostentacyjna "teatralność" - czyli odgrywanie teatru, jaki podobno był kiedyś , ten prawdziwy, nie-postdramatyczny, poważny, piękny, z Wizji, z Aktora, z Literatury- jest tu w scenografii, w aktorstwie, w próbach sięgania po patos i wzruszenie. Kulminuje chyba w scenie "rekonstrukcji" "Mordu w katedrze" Jarockiego, spektaklu granego w bazylice św. Jana w Warszawie i w katedrze wawelskiej w latach 80. Czasów, kiedy -podobno polityczny gest w teatrze znaczył więcej. Podobno. No, i historia jeszcze się wtedy nie "skończyła".

Daniel Przastek, specjalista od teatru czasów stanu wojennego, narzekał w rozmowie ze mną na faktograficzne nieścisłości u Kmiecika. "#dziady" to jednak przedstawienie o pamięci, a nie o historii. Spektakl o powidokach, jakie zostają dla tych, którzy nie poświęcają życia systematycznym badaniom, a z jakichś przyczyn dawny teatr na ich wyobraźnię wpływa i ją zajmuje. Dziady - kontakt z widmami, a nie faktograficznym konkretem. Ale Kmiecik, razem z dramaturgiem Sebastianem Liszką, przełamują ten teatralny seans pamięci. Chociażby obecnością aktorki Sary Celler-Jezierskiej, której niemy kobiecy performans trwa równolegle przez cały ten rytuał przywoływania wielkich mężów. Ale też wpisaniem całości w ramę ze "Ślubu" Gombrowicza, gdzie powrót do czegoś niby znanego, odsłania to coś jako obce i sztuczne.

Trzej artyści - Erwin Axer, Adam Hanuszkiewicz, Jerzy Jarocki - zawdzięczają swoje sceniczne wskrzeszenie świetnej pracy Rafała Kosowskiego, Włodzimierza Dyły i Jerzego Gronowskiego. Przedstawieni są tu w sposób chwilami przejmujący, chwilami - zabawny; nie oszczędza się tu seksistowskich wypowiedzi Hanuszkiewicza czy żali Axera nad tym, że "nie załapał się" na żadne pokolenie. Ale nie dajmy się zwieść, Kmiecik nie skupia się na odbrązawianiu teatralnych klasyków minionej współczesności. Zresztą, zrobienie tego na poważnie wymagałoby dalece bardziej wyczerpującej pracy biografa, a nie dramatopisarza. Odbrązawiać po łebkach nie ma sensu, bo to gest oklepany.

Prawda o biografii kolejny raz okazuje się czymś niedostępnym. To zbliża "#dziady" do drugiej teatralnej pracy o pamięci teatru -"Zamkow. 2lub 3 rzeczy, które o niej wiem" Weroniki Szczawińskiej w Komunie Warszawa. Można o tym przeczytać pół ostatniego numeru "Didaskaliów". Szczawińska eksponowała fragmentaryczność i niepełność przekazów swojej bohaterki - reżyserki sprzed lat, a zarazem powracającą potrzebę mitu założycielskiego, do którego to, co historia niesie - nie przystaje.

Historia nie zaspokaja też potrzeby jakiegoś lepszego wczoraj, do którego można by wrócić. Choć czasem by się chciało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji