Artykuły

Życie przeciw śmierci

A więc nowy utwór Durrenmatta. Zawsze jest to wielkie wydarzenie teatralne, na które czekają z niecierpliwością miło­śnicy twórczości wielkiego szwajcarskiego pisarza. Tym razem poprzedziła polską pre­mierę jego sztuki fama pełna sprzeczności. Jedni atakowali "Meteora" gwałtownie, inni uważali, że jest to jedno z naj­wybitniejszych dzieł twórcy "Wizyty starszej pani". Jak jest w rzeczywistości?

"Meteor" jest na pewno sztu­ką wybitną. Postawiłbym go może niżej od "Wizyty starszej pani", czy "Fizyków", ale w pierwszym szeregu utworów autora "Romulusa Wielkiego". Tylko, że jest to sztuka, wbrew pozorom, niełatwa. Durrenmatt nadał jej kształt makabrycznej komedii, pełnej "czarnego hu­moru". Co chwila wybuchają na widowni gromkie śmiechy, pracownia malarza Nyffenschwandera, w której rozgrywa się cała sztuka, zbudowana z żelazną konsekwencją według zasad jedności miejsca, akcji i czasu, staje się czymś w rodza­ju "czerwonej oberży", gdzie w najśmieszniejszy sposób umie­rają różni ludzie. Tylko wielki pisarz Schwitter, laureat Na­grody Nobla, nie może umrzeć. I to właściwie jest cała treść tej przedziwnej, szokującej i odrażającej chwilami komedii. Co kryje się jednak pod tą po­włoką? Na czym polega istotny sens, istotna wartość tego utworu?

Ma on swoje drugie dno, bar­dzo istotne w naszych czasach. Jest nim pochwała życia, wiel­ki hymn na cześć żywotności, wyśpiewany na przykładzie Schwittera przeciw śmierci. "Meteor" nie jest sztuką o tre­ści społecznej, jak wiele innych utworów Durrenmatta. Jest ko­medią filozoficzną wielkiego moralisty, który pragnie zapro­testować przeciw smutnemu umieraniu i samotności człowie­ka w osaczającym go, zobojętniałym świecie. Bohater "Meteora" jest chwilami odrażają­cy. A jednak wzbudza naszą sympatię, lub przynajmniej po­dziw, swym niespożytym wita­lizmem. Sztuka Durrenmatta jest apoteozą takich ludzi, gnie­wnym zaprzeczeniem stanowi­ska tych wszystkich, którzy uważają, że ludzkość się kończy, ponieważ świat, w którym ży­ją jest ciężko chory. To nie człowiek umiera, zdaje się mó­wić Durrenmatt. To ustrój w którym żyjecie, jest chory i za­raża ludzi. Ale człowiek jest silniejszy od śmierci. Wszystko umiera wokół Schwittera. Ale on żyje i będzie żył. Albowiem jego witalność jest nieznisz­czalna. Narzucają się tu skoja­rzenia z "Jegorem Bułyczowem" Gorkiego. Wielki pisarz rosyjski wypowiedział tę praw­dę trochę inaczej, ale pochwa­ła żywotności kupca rosyjskie­go była także hołdem złożonym sile człowieka, który, podobnie jak Schwitter, dojrzał nędzę świata, do którego sam należał. "Meteor" jest moralitetem, który ma coś wspólnego ze sta­rym "Jedermannem". Ale jest jednocześnie sztuką realistycz­ną, którą należy grać tak, jak­by nieprawdopodobne zdarze­nia ukazane na scenie mogły się zdarzyć w rzeczywistości.

Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy już dawno wykazał, że znakomicie rozumie twór­czość Durrenmatta. Tak stało się i tym razem. Ludwik Rene wprowadził tego szwajcarskiego pisarza przed laty na polskie sceny i tym razem również bezbłędnie opracował jego sztu­kę. Przekazał nam jej myśl i jej humor, zadbał o jej orygi­nalny kształt i nie uronił ni­czego z jej filozofii. I znalazł bardzo dobrego odtwórcę głów­nej roli, na której opiera się całe przedstawienie. Wykonanie roli Schwittera jest zadaniem niezwykle trudnym, przerasta­jącym nieledwie możliwości Tadeusza Bartosika. A jednak wywiązał się on z niego w spo­sób przynoszący mu zaszczyt. Mimo, że był przez cały prawie czas przedstawienia na scenie, wciąż nas interesował, ani przez chwilę nie znudził.

Znalazł Bartosik na swej aktor­skiej palecie środki, które pozwoliły mu za każdym razem inaczej umierać, za każdym razem inaczej zaczynać na nowo życie, z każdym inaczej rozmawiać, za każdym ra­zem inaczej być śmiesznym i wiel­kim. Główny nacisk położył Barto­sik na ukazanie żywotności Schwit­tera i postąpił chyba słusznie. Nie interesuje nas bowiem w tej sztuce pisarstwo laureata Nagrody Nobla, lecz jego walka ze śmiercią. Że Bartosik nie wyglądał na intelek­tualistę? Ależ wcale nie musiał nim być i pewno Schwitter nim nie był, jak Hemingway i wielu in­nych wielkich pisarzy. Wierzyliśmy mu natomiast całkowicie, że lubi dobrze zjeść i wypić, że ma nie­spożyte siły a nawet, że w tłu­stym ciele starego pisarza tkwi prawdziwy geniusz, prawdziwa wielkość.

Udało się też reżyserowi dobrze obsadzić wiele innych ról w tej sztuce. Nie są one nawet w przy­bliżeniu tak ważne, jak rola Schwittera, a przecież bez nich przedstawienie nie miałoby tego blasku, jaki ucieszył nas tak bardzo na premierze. A więc wymie­nić tu należy ZBIGNIEWA ZAPASIEWICZA, który bardzo ostro i ciekawie zagrał syna starego pi­sarza, EMILA KAREWICZA (pastor Lutz), BARBARĘ HORAWIANKĘ (pełną uległości żonę malarza Nyffenschwandera, później kochankę Schwittera), STANISŁAWA JAWORSKIEGO (bardzo zabawny wy­dawca Koppe), CZESŁAWA KALI­NOWSKIEGO (wielki kapitalista Muheim, zniszczony przez Schwit­tera), JANUSZA PALUSZKIEWI­CZA (chirurg prof. Schlatter), MAGDALENĘ ZAWADZKĄ (żona Schwittera), wyrazistą BRONISŁA­WĘ GERSON - DOBROWOLSKĄ (babka klozetowa, pani Nomsen), MIECZYSŁAWA VOITA (malarz Nyffenschwander) i JANUSZA ZIEJEWSKIEGO (dozorca domu).

Bardzo efektowną dekorację, operującą bogatszą skalą kolory­styczną, niż przywykliśmy do tego w scenografii tego dekoratora, za­projektował STANISŁAW BĄKOWSKI. Muzykę, oddającą bardzo dobrze nastrój sztuki, skompono­wał TADEUSZ BAIRD.

Są jeszcze w przedstawieniu "Meteora" (szczególnie w dru­giej części) pewne dłużyzny, które można by usunąć, skre­ślając trochę tekstu z rozmowy Schwittera z panią Nomsen, lub przyspieszając jej tempo. Ca­łość jednak wywiera duże wra­żenie i jest na pewno jednym z najciekawszych wydarzeń teatralnych nowego sezonu w stolicy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji