Komedia o umieraniu
Po premierze "Meteora", owacyjnie zresztą przyjętej przez publiczność, obił mi się o uszy aprobujący głos kogoś z widzów: - Lubię takie sztuki, to jest kawałek życia. - To powiedzenie trafia chyba w sedno i można z niego wróżyć u nas powodzenie nowej sztuki Durrenmatta. Kawałkiem życia jest tu przede wszystkim... śmierć - to jedyne, co trwałe i w życiu. Śmierć jest nieludzka - mówi Durrenmatt - a zarazem jak najbardziej ludzka w swej nieuchronności. Trudno się pogodzić z myślą o niej, nie sposób też odsunąć ją od siebie. Wobec myśli tej pozostają bezsilne religia, filozofia, życie.
Problem śmierci niepokoił już wielokrotnie Durrenmatta - jak wielu pisarzy, jak wielu i ludzi. Tu pisarz szwajcarski ujął go komediowo. "Meteor" jest komedią o umieraniu. Bardzo ryzykowny pomysł. Temat nie nadaje się do śmiechu i żartów, chyba że się napisze makabryczną burleskę, ale wtedy trzeba zrezygnować z filozoficznej głębi. Durrenmatt napisał taką makabryczną burleskę, bardzo śmiesznie w niej się umiera i bardzo śmiesznie wynosi się trupy. "Meteor" opiera się na fantazyjnym pomyśle umierania i zmartwychwstawania. Umiera i zmartwychwstaje Wolfgang Schwitter, znakomity pisarz, laureat Nagrody Nobla, jeden z tych wspaniałych, tryskających niepożytą witalnością wielkich starców, którzy zdarzają się w naszej epoce. Miał w życiu wszystko - szczyty sławy, pieniądze, kobiety. Z kobiet nie zrezygnował nawet na łożu śmierci - od wszystkiego innego rad by się uwolnić. Jego miotanie się między ciągłym umieraniem a powrotami do życia daje okazję do wielu zabawnych sytuacji, ale czy budzi grozę i zamyślenie nad śmiercią? Schwitter buntuje się przeciw niej w imię życia i aprobuje ją jako ostateczne wyzwolenie z życia. To wszystko.
Przy śmierci myśli się o sensie życia. Dla Durrenmatta czy też dla Schwittera życie to brednia. Same brudy. Nieustanne prostytuowanie się w dosłownym i przenośnym tego słowa znaczeniu. Wszystko dla interesu i pieniędzy. Matka stręczy córkę do nierządu, syn czeka na majątek ojca, pisarz sprzedaje swoją twórczość, lekarz leczy dla kariery, itd. - cała galeria ludzi z tego rodzaju biografiami przewija się przez sztukę. To też kawałek życia. Ma to świadczyć o bezsensie i okropności świata. Pesymizm i nihilizm wydaje się towarzyszyć takiemu spojrzeniu na życie, choć z drugiej strony właśnie taka krytyka może wynikać z postawy moralisty, dysponującego pewnym systemem wartości. Inna rzecz, że tego systemu wartości w "Meteorze" nie widać, a krytyka obraca się w wąskim kręgu zjawisk wykorzystanych już wielokrotnie w tradycyjnej komedii mieszczańskiej. Wystarczy to, być może, na napisanie efektownej i zabawnej groteski ale trochę za mało na filozoficzną motywację, do czego zdaje się, miał pretensje Durrenmatt. W każdym razie wmawiało mu to wielu szwajcarskich i niemieckich krytyków, których głosy przytoczył w wyborze program. Idzie jednak o to, by do sztuki tej - w istocie dość pustej - przykładać właściwą miarę. Tylko wtedy obroni się ona swymi walorami, choć to nie gwiazda, a tylko błyszczący i szybko gasnący meteor.
Ludwik Rene, reżyser doświadczony w poetyce Durrenmatta poprowadził przedstawienie czysto i dyskretnie, łagodząc niekiedy zbyt jaskrawe sytuacje. Ustrzegł aktorów przed rodzajowością w grze, a także przed zejściem na manowce wybujałej groteski. Starał się dać na scenie moralitet, przypowieść teatralną - trzy wiszące reflektory przypominają, że rzecz dzieje się w fikcji scenicznej a nie w życiu. Scenografia Stanisława Bąkowskiego stwarza wymowne tło pracowni malarskiej z wyolbrzymionymi kotarami, których rozsuwanie i zasuwanie ciągle się w sztuce powtarza. Muzyka niezawodnego Tadeusza Bairda wkracza bardzo sensownie w odpowiednich momentach w przedstawienie stanowiąc istotny jego element.
Główna rola Schwittera wymaga bardzo wielkiego aktora - i znakomitej kondycji fizycznej. Przez cały czas jest na scenie, niemal nieustannie w dynamicznym ruchu. W Teatrze Dramatycznym roli tej podjął się Tadeusz Bartosik i wyszedł zwycięsko z tego odważnego i niebezpiecznego zadania. Najlepiej udało mu się ukazać wybuchową żywotność rozsadzającą Schwittera, najsłabiej - jego walory intelektualne. Umiał chorować i umierać bez popadania w kliniczny naturalizm. Wydobywał na ogół dobrze dowcip i humor, trafnie podkreślał cynizm Schwittera i momenty jego przerażenia nad życiem i światem. W sumie rolą tą aktor zasłużył sobie na duże uznanie.
Z reszty licznej obsady wymienić trzeba przede wszystkim dwie aktorsko znakomicie zarysowane postacie: Zbigniewa Zapasiewicza jako złajdaczonego synalka Schwittera i Czesława Kalinowskiego jako starego, nieco demonicznego rekina kapitalistycznego. Barbara Horawianka z godnym podkreślenia taktem wybrnęła z różnych śliskich sytuacji, w których autor postawił żonę malarza. Bronisława Gerson-Dobrowolska i Magdalena Zawadzka stworzyła udane postacie stręczycielki i jej stręczonej córki. Trafne sylwetki w pokazanej na scenie galerii ludzkiej dali: Stanisław Jaworski (wydawca), Mieczysław Voit (malarz), Emil Karewicz (pastor), Janusz Ziejewski (dozorca), Stanisław Wyszyński (krytyk), Janusz Paluszkiewicz (lekarz) i inni.