Artykuły

Utracona niewinność i niezmienna natura miłości

Próby unowocześniania komedii Fredry podejmowane są od ponad sześćdziesięciu lat, ale nigdy nie doprowadziły do powstania równie zdumiewającego spektaklu, jak "Magnetyzm serca".

Warszawski Teatr Rozmaitości, kilkunaste z rzędu przedstawienie "Ślubów panieńskich" Aleksandra Fredry. Tłum kłębiący się przed kasą. Widownia wy­pełniona po brzegi. Przeważają dziew­czyny i chłopcy, którzy przyszli często prosto z pubu. Są też pary w średnim wie­ku, a więc osoby, które z reguły rzadko chodzą do teatru. W tracie spektaklu pu­bliczność reaguje euforycznie. Pod ko­niec - prawdziwa ekstaza: słychać spa­zmatyczny śmiech, okrzyki i gwizdy, ni­czym na koncercie rockowym. Trudno uwierzyć, lecz takie reakcje wywołuje "Magnetyzm serca", najnowsze przedsta­wienie Grzegorza Jarzyny, niewątpliwie najbardziej utalentowanego i najmodniej­szego reżysera młodego pokolenia, ukry­wającego się na afiszu pod pseudonimem "Sylwia Torsh".

Oczywiście, entuzjazm publiczności niczego jeszcze nie dowodzi, gdyż cza­sem ekscytuje się ona również szmiro­watymi widowiskami. Poza tym wielu widzów rechocze w najbardziej wzrusza­jących momentach "Magnetyzmu serca" i zaczyna podrygiwać, gdy ze sceny do­biegają dźwięki tandetnej piosenki dys­kotekowej sprzed dwudziestu lat, a więc całkowicie opacznie interpretuje spek­takl. Również zgodne zachwyty recen­zentów, które zirytowały Ryszarda Legutkę ("Życie" 6 kwietnia 1999), należy traktować z rezerwą. Autor "Bez gniewu i uprzedzenia" słusznie dostrzegł w nich przejaw koniunkturalizmu.

Wielu piszących o teatrze do niedawna negatywnie oceniało przedstawienia Jarzyny, później dość niespodziewanie zaczęło je podziwiać. Znamienne są zresztą nieporozumienia pojawiające się w recenzjach. Jeżeli sprawozdawca te­atralny "Gazety Wyborczej" napisał, że w "Magnetyzmie serca" "między miesz­czańskim (sic!) konwenansem z ubiegłe­go wieku a konwenansem współczesnym nie ma wielkiej różnicy", gdyż "oba jed­nakowo tłumią uczucia", to najwyraźniej nie zrozumiał idei spektaklu. Trudno też zgadnąć, dlaczego recenzentka "Życia" sugerowała, że w przedstawieniu Jarzyny Anielę i Klarę łączy miłość lesbijska. (Złośliwe uwagi Legutki poświęcone owej innowacji przypisywanej Jarzynie były więc zdecydowanie chybione).

Pomimo tych zastrzeżeń nie ma wątpli­wości, że Jarzyna stworzył porywający i olśniewający spektakl, zdolny poruszyć szeroką publiczność i wzbudzić podziw najbardziej wybrednych koneserów. "Magnayzm serca" to przedstawienie o nie­zwykłej sile, ale też mimowolnym komi­zmie pierwszej miłości. W "Ślubach pa­nieńskich" reżyser odnalazł obraz erotycz­nej inicjacji wraz z towarzyszącymi jej lę­kami i niepokojami, naiwnymi wyobraże­niami o płci przeciwnej, nieporadnym i śmiesznym okazywaniem uczuć, poczu­ciem wstydu i zażenowania przy pozna­waniu własnej i cudzej seksualności. Ja­rzyna cofa się do wieku niewinności zarówno w życiu człowieka, a więc okresu dojrzewania, jak i w dziejach kultury europejskiej, czyli romantyzmu. Ukazuje młodych ludzi nieświadomych i bezrad­nych wobec ogarniającej ich pasji erotycz­nej, usiłujących tłumaczyć swe emocje zgodnie ze stanem wiedzy i z duchem epo­ki. Ale wychodzi poza horyzont komedii Fredry. Przeprowadza jego postacie nie tyl­ko przez kolejne stopnie miłosnego wta­jemniczenia, lecz również przez okresy w historii kultury. Dlatego też dopiero we współczesnej scenerii dochodzi do pierw­szych zbliżeń między kochankami. W kul­minacyjnym momencie sztuki, gdy uczucia osiągają apogeum, niecierpliwie i bez zaże­nowania Gustaw i Aniela, Albin i Klara ko­rzystają ze swobody obyczajowej, jaką za­pewnia dzisiejszy permisywizm. Niewin­ność została utracona bezpowrotnie.

Początek spektaklu to persyflaż dzie­więtnastowiecznej komedii salonowej. Spektakl toczy się leniwie w staroświec­kiej konwencji. Aktorzy starają się przybierać stylowe miny i pozy, naśladować ówczesny sposób wygłaszania wiersza. Urządzenie wnętrza dworku, jak i stroje postaci, są zgodne z historycznymi realia­mi. Za oknem pada deszcz, a konwersację zakłóca gdakanie kur, beczenie owiec i kumkanie żab. Gdy tylko do głosu dochodzą młodzieńcze uczucia, przedstawie­nie nabiera tempa. Zmienia się styl i rytm gry. Jarzyna rozbija strukturę "Ślubów pa­nieńskich". Buduje krótkie scenki o wyrazi­stej dramaturgii i z mocnymi pointami, przerywane nerwową bieganiną postaci w półmroku i lapidarnymi monologami, wygłaszanymi jakby w przybliżonym ka­drze dzięki temu, że światło wydobywa z ciemności wyłącznie twarze aktorów. Emocje i zachowania postaci stają się co­raz bardziej współczesne. Reżyser stop­niowo i dyskretnie wprowadza też stroje, rekwizyty, meble i zachowania z później­szych epok. Klara pali papierosa w lufce i w przypływie pożądania potrafi skoczyć na stojącego Gustawa. Aniela pisząc list, zasiada przy stole, przy lampie. Obiad, w trakcie którego Albin demonstruje obojętność wobec Klary - doprowadzając ją do płaczu - bohaterowie jedzą w zgrzeb­nej scenerii czasów komunizmu.

Synkretyczny charakter ma również oprawa muzyczna spektaklu. Oprócz przewijającego się przez cały spektakl for­tepianowego utworu w stylu romantycz­nym słyszymy ludową piosenkę o kochan­kach śpiewaną przez starą kobietę. Albin i Klara padają sobie w ramiona przy dźwiękach nostalgicznego włoskiego szla­gieru, a potem tańczą w rytmie dyskoteko­wego przeboju Bee Gees z lat siedemdzie­siątych. Zmieniwszy się w hinduską tan­cerkę, przy akompaniamencie daleko­wschodnich instrumentów, Aniela uwodzi Gustawa, a ich aktowi miłosnemu towa­rzyszy ostre brzmienie saksofonu.

Im bliżej do końca przedstawienia tym rzadziej padają kwestie ze sztuki Fredry. Ostatnie sceny toczą się nieomal bez słów. Ogarniające wszystkie postacie pragnie­nie uprawiania miłości ilustruje dowcipna etiuda w trakcie której aktorzy w karnym szeregu parokrotnie przebiegają przez scenę, pozbywając się po drodze kolej­nych części garderoby. Kiedy Pani Dobrójska nakrywa córkę w objęciach ko­chanka, Gustaw wyskakuje spod kołdry goły i pośpiesznie znika w kulisach, za­krywając dłońmi przyrodzenie. Dobrójska długo przymierza się do skarcenia Anieli, lecz w końcu przyznaje jej rację. Albin prowadzi Klarę w białym welonie bynaj­mniej nie do ołtarza lecz pod prysznic. Potem oglądamy ich przez przezroczystą ścianę kabiny, tulących się pod strugami wody. Zniknęły więc wszelkie przeszko­dy, społeczne czy religijne, utrudniające dawniej połączenie się kochanków, seks przestał być tabu, lecz nie zmieniła się na­tura miłości. W ostatnich scenach, za oknem widać wirującą w przestworzach gwiezdną galaktykę i płynącą przez kosmos Zieloną Planetę. "Magnetyzm serca" jest brawurowo grany przez siedmioosobowy zespół. Jak zazwyczaj pod okiem Jarzyny, aktorzy stworzyli mocno zarysowane i sugestywne postacie. Na pierwszy plan, jako uosobienie niewin­ności, wysuwają się bezbrzeżnie smutna delikatna i naiwna Aniela - Mai Osta­szewskiej oraz oddany i ofiarny, lecz nie­śmiały i niezgułowaty Albin - Cezarego Kosińskiego. Ostaszewskiej i Kosińskie­mu udało się ukazać zarówno przejmują­ce, jak i komiczne oblicze tych postaci. Klara - Magdaleny Cieleckiej ma już za sobą pierwsze doświadczenia erotyczne, stara się dominować i zachowuje się pro­wokacyjnie. Gdy jednak w obawie przed wydaniem za Radosta zaczyna zabiegać o miłość Albina staje się bezbronna jak Aniela. Zblazowany i zepsuty Gustaw - Zbigniewa Kalety postępuje w cyniczny i wyrachowany sposób (znakomita scena objadania się ciastem, a potem ukradko­wego czyszczenia zębów w trakcie rozmo­wy z Anielą), dopóki nie zniewoli go uczu­cie zakochanej dziewczyny. Pani Dobrój­ska - Magdaleny Kuty, nieustannie pod­suwająca kochankom jabłko, dba aby do­pełnił się rytuał inicjacji. Romansujący z Dobrójską Radost - Janusza Micha­łowskiego odgrywa natomiast rolę de­miurga. Uruchamia intrygę, przygląda się spotkaniom kochanków, siedząc na krze­śle ustawionym na proscenium, na samym zaś końcu oświadcza: "Nie, tutaj się nie znudzę!". Niepokojącą postacią jest Jan Mirosław Zbrojewicz, panoszący się we dworze barbarzyńca który nabawia się od podglądania nerwowego tiku.

Próby modernizowania komedii Fredry podejmowane są od ponad sześćdziesię­ciu lat, co najmniej od "Dam i huzarów" Jara­cza i Perzanowskiej z 1932. Co prawda nie cechował ich radykalizm i obywały się bez dekonstrukcji tekstu, ale nigdy bodaj nie do­prowadziły do powstania równie zdumie­wającego spektaklu, jak "Magnetyzm serca".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji