Proste historie z życia
"Dzieci z Bullerbyn" w reż. Anny Ilczuk w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Małgorzata Matuszewska w Polsce Gazecie Wrocławskiej.
W czasach, kiedy światem dziecięcych opowieści zawładnęły czary, trudno jest przedstawić klasyczną literaturę dla najmłodszych w takiej formie, żeby ich zafascynowała. Annie Ilczuk, reżyserce "Dzieci z Bullerbyn" we wrocławskim Teatrze Polskim, sztuka udała się nad podziw.
Być może dlatego, że szóstka aktorów zachowała na scenie świeżość dzieciństwa, pokazując kilka ważnych przygodowych scen z powieści "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren.
Bullerbyn to maleńka wieś. Tylko trzy zagrody, przedstawione w soczystych barwach na wielkich malunkach. W Bullerbyn, pobliskiej Wielkiej Wsi, w której dzieci uczą się w szkole, rozgrywają się ich przygody. Anna (Sylwia Boroń) i Lisa (Marta Zięba) idą po zakupy do sklepu.
W połowie wyliczanki, co muszą kupić, ja także zapominam o wielu rzeczach, a dziewczynki nie zapisały sobie tego, więc w głowach kołacze im się tylko jedna myśl: "kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej". I o tym "kawałku" śpiewają z takim zacięciem, że mogłyby z powodzeniem startować w Konkursie Aktorskiej Interpretacji Piosenki. Dziewczynki muszą wracać
do sklepu kilka razy, stać w kolejce (brawo za świetne, plastyczne rozwiązanie drogi i rozdroża oraz kolejkowych przepychanek).
W innej scenie wysoki Andrzej Kłak świetnie czuje się w roli małej dziewczynki, nad którą opiekę sprawują Anna i Lisa, starające się "mówić do dziecka łagodnie i uprzejmie", jak każe poradnik dobrego wychowania. A "dziewczynka" ma-
cha ręką i mówi "hej, hej". Dagmara Mrowiec raz jest Brittą, raz pieskiem należącym do szewca, którym dobrze zaopiekował się mały Olle (Marcin Pempuś). Jako groźny piesek świetnie szczeka, jako piesek oswojony - obrazowo się łasi. Ekonomicznych realiów widzowie mogą nauczyć się z opowieści o próbie sprzedawania przez małych mieszkańców Bullerbyn wiśni przy drodze.
Z filozoficzno-egzystencjalnym podtekstem, bo Bosse zauważa: "Z moich wiśni będzie sok wiśniowy, a ja nigdy nie będę sokiem wiśniowym". Proste historie, opowiadane z wdziękiem i zapałem, zawsze się sprawdzają.