Młodzi lalkarze o swoim święcie
- To manna z nieba, że jeszcze jako student dostałem pracę. To nie jest standard. Wielu absolwentów wychodząc z uczelni staje na progu i zastanawia się co dalej. Ja miałem szczęście - Zbigniew Koźmiński oraz Karolina Gorzkowska, nowi aktorzy wałbrzyskiego Teatru Lalki i Aktora o pracy, nadziejach i Dniu Lalkarza.
Różne role do zagrania
Elżbieta Gargała: Rozmawiamy akurat w Światowym Dniu Lalkarstwa. Za chwilę będzie Międzynarodowy Dzień Teatru. Jak działa święto teatru?
Karolina Gorzkowska: Fantastycznie, że teatr lalkowy ma swoje święto, bo przy okazji mamy świetny pretekst do spotkania z kolegami z innych teatrów, możemy więc poświętować wspólnie.
Czy jest Pani wałbrzyszanką? Czy ukończyła Pani wrocławski wydział lalkarski?
- Jestem wrocławianką. Ukończyłam wrocławski wydział lalkarski, pracuję w kilku teatrach - w Łodzi i w Opolu w teatrach lalek, wkrótce we Wrocławiu zaczynam próby w teatrze dla dorosłych widzów.
Czy teatr w Wałbrzychu to wybór czy przypadek?
- Mama pochodzi z Wałbrzycha. Mam stosunek do zawodu dosyć wolny i postanowiłam, że będę pracować w różnych miejscach, Wałbrzych jest jednym z nich.
Jakie jest Pani patrzenie na zawód aktora? Czy można go tak potraktować, że wykonuje się swoją pracę i wraca do domu?
- Oczywiście, nie można całkowicie odizolować się od przygotowywanych i granych ról, ale trzeba się tego uczyć. Na ogół mam bardzo dużo pracy, mogłabym zwariować, gdybym cały czas myślała tylko o tym. Trzeba się oczyścić, odrzucić ciśnienie, należy działać w zgodzie ze sobą.
A plany na przyszłość?
***
- Świat. Chciałabym pracować i rozwijać się.
Manna z nieba
Elżbieta Gargała: Rozmawiamy akurat w Światowym Dniu Lalkarstwa. Za chwilę będzie Międzynarodowy Dzień Teatru. Jak działa święto teatru?
- Mamy święto jak górnicy czy pielęgniarki. To dobrze, bo dzięki niemu potencjalny widz dowiaduje się o działaniach teatru, o pracy aktorów, a my, aktorzy, mamy poczucie wspólnoty.
Czy jest Pan w jakiś sposób związany z Wałbrzychem?
- Z Wałbrzychem związany jestem tylko przez teatr. Jestem przyjacielem Wałbrzycha. Wałbrzych potrzebuje przyjaciół. Pochodzę z Piły, to miasto bardziej zadbane, ma lepsze drogi. Ale nie ma teatru, filharmonii. Wałbrzych ma bardzo duży potencjał. Ludzie tworzą klimat, ludzie są ważni. Ludzie kreują miejsce.
Czy wybrał Pan teatr w Wałbrzychu, czy znalazł się tu przypadkiem?
- Jestem jeszcze studentem, studiuję na IV roku wydziału lalkarskiego we Wrocławiu. "Brzydkie Kaczątko" to mój dyplom. To manna z nieba, że jeszcze jako student dostałem pracę. To nie jest standard. Wielu absolwentów wychodząc z uczelni staje na progu i zastanawia się co dalej. Ja miałem szczęście.
Jak podchodzi Pan do zawodu aktora? Jest to jednak zawód niestandardowy, czy da się zrobić swoje i wrócić do domu?
- Staram się skromnie podchodzić do tej pracy: Wielu ludzi idąc do szkoły teatralnej ma wielkie apetyty, spodziewa się, że będziemy gwiazdami. Potem weryfikuje to życie. Jestem bardzo wdzięczny, że pracuję w teatrze. Ale spokojnie, bez gwiazdorstwa. Człowiek stara się wracać do domu. Ale na przykład przed premierą ciężko jest być poza emocjami. Ta adrenalinka to jest to, czego mi w życiu trzeba, co teatr zapewnia, człowiek - widownia. Każda rola jest wyzwaniem, zawsze można być wygwizdanym.
A plany na przyszłość?
- Ktoś mądry powiedział, że nie ma słabych aktorów, jest kwestia szansy. Ja myślę, że trzeba robić to, co się robi, robić dobrze, aż ktoś zauważy i doceni. Przekonać się, że warto robić dobrze. Na pewno nie będę rozpychał się, zabiegał o potencjalne szanse.