Totalny magnetyzm
Sylwia Torsh to nowy pseudonim artystyczny Grzegorza Jarzyny. Ta rzekomo debiutująca dopiero reżyserka wystawiła w warszawskich Rozmaitościach "Śluby panieńskie" Aleksandra Fredry w taki sposób, że z pewnością przedstawienie będzie jednym z największych wydarzeń teatralnych w Polsce.
Powiedziano już o Jarzynie, że zamienia w złoto wszystko, czego dotknie. Tak też stało się ze sztuką Fredry, potocznie uznawaną za grzeczną ramotkę, obowiązkową, a w związku z tym nudną i niewdzięczną lekturę. Spektakl Jarzyny grany pod tytułem "Magnetyzm serca" (to w istocie podtytuł sztuki Fredry) jest piorunowym uderzeniem w tak zwaną tradycję Fredrowską. Tylko początek grany jest zgodnie z manierą sceniczną z czasów hrabiego Aleksandra, zresztą komicznie przerysowaną, jak nakazuje pastisz. A dalej zaczyna się wędrówka przez wszystkie style i mody, które dotknęły polski teatr w czasie dwóch ostatnich stuleci. Końcowa scena jest już właściwie transem techno. Nic nie zostało z grzecznych ufryzowanych dziewczynek i szarmanckich kawalerów, a tytułowe śluby dawno diabli wzięli. Jaki z tego morał? Idźcie i zobaczcie sami.
Rewelacyjnej inscenizacji towarzyszy niezrównana gra aktorów. Rzadko zdarza się, by w obsadzie nie było ani jednej pomyłki czy roli chybionej. Ale Jarzyna jest perfekcyjny na każdym kroku. Dlatego nie popełnia także błędów obsadowych. Maja Ostaszewska w roli Anieli i Magdalena Cielecka w roli Klary to dwa fajerwerki aktorstwa w najlepszym stylu.