Artykuły

O sferze duchowej i jękach górniczych zdechłych

- Dopiero awangarda mnie ośmieliła. Odkryłem, że mam naturalne predyspozycje zajmowania się ekstremalnymi sytuacjami i że uwielbiam ryzyko. Pakuję się w najgorsze, przed którymi ludzie mają lęk, sytuacje, a to jest, że tak powiem samo centrum aktorstwa. Tam aktor, że tak powiem, szaleje. W przyszłym roku będzie 50 lat jak się tym zajmuję - opowiadał JAN PESZEK w lubelskim Teatrze Starym

Nigdy w mojej rodzinie nie było żadnego aktora. Nigdy nie miałem aspiracji ani pomysłu, żeby być aktorem. Klepałem zęby, bo ojciec był dentystą i szykował mnie na swego następcę, żebym przejął gabinet i pacjentów. Byłem pierworodny, po mnie były cztery siostry i brat, i był przekonany, że to ja odziedziczę. Mogło mi się żyć, jak w finansowej bajce. Był bardzo rozczarowany, że dostałem się do szkoły aktorskiej.

To nie było fajerwerkowe

Rodzice często z Andrychowa jeździli do Krakowa czy Bielska do teatru, zabierali mnie ze sobą, nawet jako małego chłopca. Teatr bardzo silnie na mnie działał - zakochiwałem się w aktorkach, które mi się śniły po nocach - ale bez planów, żeby tam zostać. Było to coś niedostępnego. Występowałem w jakimś szkolnym przedstawieniu. Chodziłem do domu kultury na zajęcia, na które wysyłali mnie mądrzy rodzice, którzy dbali, żeby dziecku zająć czas, żeby nie myślało o głupotach. Ale to wszystko to była zabawa. Dopiero aktor, który prowadził te zajęcia, zapytał, czy zdaję do szkoły aktorskiej, bo bym miał szanse. Na egzaminy pojechałem w czarnym ubranku i krawacie maturzysty, i białych tenisówkach, bo potrzebne było miękkie obuwie. Wzbudziłem tam od razu śmiech i nie czułem się akceptowany. Dostałem się tak ledwo, ledwo, trzy na szynach, z listy rezerwowej. To nie było fajerwerkowe. Ale jak się dostałem, to już zostałem i nie zdawałem na medycynę, na którą też złożyłem dokumenty.

W szkole szybko się zorientowałem, że oprócz kontaktu z mistrzami i świetnej przygody, nie wyniosę zbyt wiele w sensie konkretnym, charakterologicznym.

Dopiero awangarda mnie ośmieliła. Odkryłem, że mam naturalne predyspozycje zajmowania się ekstremalnymi sytuacjami i że uwielbiam ryzyko. Pakuję się w najgorsze, przed którymi ludzie mają lęk, sytuacje, a to jest, że tak powiem samo centrum aktorstwa. Tam aktor, że tak powiem, szaleje. Równolegle kończąc szkołę, zacząłem działać w tej awangardzie. W przyszłym roku będzie 50 lat jak się tym zajmuję.

Był 1963 rok, kiedy Bogusław Schaeffer napisał "Scenariusz dla istniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego". Tekst wręczył Janowi Peszkowi. Ina światową prapremierę czekał... trzynaście łat. Do dziś Jan Peszek grał "Scenariusz. .." dobrze ponad dwa tysiące razy.

Od 40 lat gram ten spektakl i ciągle coś w nim odkrywam. Czasami jestem pomawiany o improwizację, bardzo to tępię, bo to zawsze jest ten sam tekst, bezwzględnie ta sama struktura. W różnych miejscowościach, jak w Lublinie, gram kilka razy z rzędu i zawsze jest publiczność, a część tej publiczności już ten spektakl widziała. To niezwykłe, choć wydaje mi się, że niektórzy przychodzą sprawdzić, czyjeszcze się ruszam, czy jeszcze zawisnę jak nietoperz na drabinie.

Ale to też sprawia tekst, który tyle mówi o rzeczywistości, która nas otacza. I jest lakmusem, który się zabarwia, w zależności, jaka publiczność jest na sali, jak na jakie fragmenty reaguje. Przez dobrze ponad dwa tysiące razy- nigdy nie byli obojętni. Czasami byli tak spontaniczni, że nie można było grać.

Jęki zdechłe

Często aktorzy po spektaklu przychodzą i pytają, czy mogą dostać tekst. Dzwonię do Bogusława Schaeffera, pytam, on się zgadza. Mam tekst przetłumaczony w kilku językach, więc szybko mogę wysłać, oni go dostają i cisza. Albo odpowiedź, że to niemożliwe. Bo oni się spodziewają, że tam jest napisane, to co oni widzieli, a to jest goły tekst. I zaledwie kilka małych uwag. Na przykład w scenie, gdzie wchodzę pod drabinę i mam być taki zmęczony, to znaczy to mnie nie męczy, ale autor chciał, żebym wydawał "jęki zdechłe górnicze". Pytam: "Ale Boguś, co ty miałeś na myśli?". A on na to: "Jęki górnicze, zdechłe". Dla francuskiego aktora jęki górnicze zdechłe są zagadką jeszcze większą. No i oryginał jest dwa razy dłuższy. Ja uważam, że godzina, to jest maksimum skupienia.

Bogusław Schaeffer: Urodziłem się (w 1929 roku - red.) jako kompozytor, moim zadaniem było odnowienie muzyki. Kiedy we Lwowie tramwaj jechał koło naszego domu, koła skrzypiały przez 11 i pół sekundy. Komponuję dła samego siebie. Nikt nie potrzebuje mojej muzyki. Tak, tramwaje są mi bliskie. Z mojego mieszkania do centrum Krakowa jest 13 przystanków tramwajowych. Piszę w tramwaju. 13 przystanków, 13 pomysłów.

Moi studenci albo nie wierzą, albo uznają to za jakąś prowokację, ale ja zupełnie z wyboru odcinam się od tego, co nam cywilizacja niesie jako dobrodziejstwa. I też niejako w ramach tekstu, który czytam w czasie spektaklu zrozumiałem, że "ukształtowanie człowieka współczesnego będzie zależało od niezależności, jaką człowiek wykaże wobec nacisku cywilizacyjnego".

Kiedy się po prostu nie chce zostać jakąś miliardową częścią w masie, chcę zachować indywidualność, mieć jakiś kręgosłup własny, a nie ten, który mi się narzuca, to zrozumiałem, że muszę zrezygnować z takiego zjawiska jak komputer. Zrezygnowałem z komputera, który nie występuje w moim życiu w ogóle. Wiem co to jest, ale kompletnie się nim nie interesuję i nie posługuję. Automatycznie nie mam żadnego związku z Internetem i tym całym szaleństwem, które, moim zdaniem, zabija ludzi i ich uzależnia. I widzę po młodych ludziach i po mojej wnuczce, jak powoduje spłycenia sfery duchowej. W tym sensie jestem takim odmieńcem, pustelnikiem. Nie używam tego zupełnie.

Nie czuję się gorzej

Nie czytam gazet, z drobnymi absolutnie koniecznymi wyjątkami. Chronię się przed tym epatowaniem zbędnymi, krwawymi wiadomościami. Nie muszę czytać gazet, żeby wiedzieć, na jakim świecie żyję. I choć pracuję dla telewizji, telewizji też nie oglądam. Mam czas na książki, które pachną, które wybieram, które mnie bawią, jestem ich panem. Nie czuję się gorzej.

Mam za to czas na tysiące rzeczy.

Bogusław Schaeffer: W teatrze - sześć moich sztuk było granych ponad 250 razy - staram się o przenoszenie moich doświadczeń kompozytorskich na teren sceniczny,lubię też eksperymentować. Sztuka "Multi" pisana i grana jest w pięciu językach jednocześnie. O tym, że tworzy dła teatru, długo nie wiedział nikt, nawet żona i pies. Sztuki pisał w kawiarniach. Zastanawiał się, po co ludzie tyle dobrej kawy piją, jak nic nie wymyślają.

Tak, dbam o swoją sferę duchową i wiem, że zawdzięczam to Schaefferowi. Miałem szczęście spotkać go zaraz na początku studiów i przeprowadził mnie przez całą awangardę muzyczno-teatralną.

Dziś byśmy powiedzieli, że wprowadził na polski rynek pojęcie teatru instrumentalnego, a wraz z nim aktora instrumentalnego. Tłumacząc to najprościej - jesteśmy muzyką. Działamy jak muzycy. Tylko nie zdajemy sobie z tego sprawy. Robimy pauzy, crescenda, mówimy piano, pianissimo. Używamy kontekstu muzycznego, nie wiedząc o tym. On mi uzmysłowił, że aktor musi mieć ciało zdyscyplinowane, posłuszne, jak muzyk ćwicząc musi się zejść z instrumentem, tak i aktor musi mieć posłuszne ciało. Teraz nie robię nic, ale ciężko na to zapracowałem. Byłem sportowcem, uprawiałem wiele dziedzin, a dzięki Schaefferowi przeszedłem wiele spotkań z wybitnymi ludźmi, którzy zajmowali się ciałem jako takim - to był taniec, balet, techniki Wschodu.

Emeryt Lee

Teraz, jeśli chodzi o trening fizyczny, to jestem ryzykantem, nie ćwiczę. Nie rozćwiczam się przed spektaklami a powinienem, to jest błąd, bo łatwo o kontuzję. Fizycznie nie dbam o sprawność ciała. Kiedy w Krakowie grałem Bruce'a Lee, to dla egzotyki i ciekawości własnej wziąłem udział w tygodniowym treningu w klasztorze Shaolin w Chinach. Ćwiczył mnie 18-letni mnich, który już był emerytem, także emeryt szkolił emeryta. Oczywiście z ciekawości, bo nie miałem ambicji, żeby wywijać te wszystkie sztuczki, które on proponował.

*To zapis fragmentów spotkania z Janem Peszkiem, które 23 marca w lubelskim Teatrze Starym prowadziła Grażyna Lutosławska. Korzystałam też z tekstów Jolanty Marii Berent i Małgorzaty Kosińskiej o Bogusławie Schaefferze

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji