Artykuły

Powtórka z rozrywki, czyli teatr bez teatru

Spektakl, zapowiadany jako polemika z polską historią i tożsamością narodową, zawodzi, bo nie dotyka niczego bolesnego, nie porusza też żadnego z niechwalebnych epizodów historii Polski - o "Poczcie Królów Polskich" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie pisze Tomasz Kaczorowski z Nowej Siły Krytycznej.

Na kilka tygodni przed premierą "Pocztu Królów Polskich" w krakowskim Starym Teatrze miasto huczało od plotek: ponoć swoje egzemplarze złożyło już po pierwszych próbach 10 aktorów. Podobno przeszkadzała im przyjęta przez reżysera konwencja. Cóż, gdybym był aktorem i dowiedział się, że z publicznością stanę oko w oko tylko na oklaskach, to chyba byłbym co najmniej rozczarowany. Bo podczas spektaklu na wielkim ekranie zasłaniającym scenę wyświetlany jest na żywo podgląd tego, co się dzieje za nim i w podziemiach sceny.

Krzysztof Garbaczewski zaserwował widzom powtórkę z rozrywki - wyprzedaż chwytów z opolskiego przedstawienia "Iwona, księżniczka Burgunda". Przyjęte przez realizatorów rozwiązania technologiczne mogły być innowacyjne, ale nie w sytuacji, gdy wykorzystano je po raz kolejny w identyczny sposób. Tym bardziej, że nie wnoszą nic nowego do eksperymentowania z materią dramaturgii obrazów i przestrzeni.

Spektakl, zapowiadany jako polemika z polską historią i tożsamością narodową, zawodzi, bo nie dotyka niczego bolesnego, nie porusza też żadnego z niechwalebnych epizodów historii Polski, o których nie wspomina się w szkołach (wątek o nordyckim pochodzeniu Piastów podejmowany był już na bardzo szeroką skalę w XIX wieku). Reżyser sięgnął do wiedzy powszechnej i, zdaje się, nawet nie tej, którą wyrzuca się z narodowej świadomości. Garbaczewski, siląc się na bycie oryginalnym, zabrnął niestety w ślepą uliczkę, zwaną pospolicie efekciarstwem.

Jedynym kontrowersyjnym wątkiem podejmowanym w tej realizacji jest historia Hansa Franka (Krzysztof Zarzecki) - marzyciela i wizjonera, urzędującego na Wawelu "króla", potencjalnego cesarza, marzącego o stworzeniu zoo przeznaczonego dla ginących ras Sztuczne, ogromnych rozmiarów kiczowate gumowe serce bije na scenie - serce narodu polskiego? Czy może serce gubernatora Franka?

Osią fabuły jest bal wyprawiony przez rzeczonego gubernatora. W komnatach odbywa się maskarada - przybyli goście bawią się w strojach polskich królów i królowych Polski. Postaci wyśmiewają się z przywar i politycznych błędów władców. Gdzieś pomiędzy plącze się Król-Duch - Bolesław Zapomniany (Paweł Smagała), który niczym syberyjski szaman z laską zwieńczoną czaszką odprawia na scenie rytuały i prowadzi Hansa Franka po labiryncie Sceny Kameralnej, która nie tylko utożsamiona została z Wawelem (gdzie odbywa się bal), ale symbolizuje również wewnętrzne przeżycia i wątpliwości bohatera.

Reżyser i dramaturdzy w dużym stopniu inspirowali się twórczością Stanisława Wyspiańskiego, która stanowiła punkt wyjścia do ugodzenia w czuły punkt tak zwanej "polskości" - ogólnego marazmu i przekonania o mesjanistycznej wizji Polski. Ożyli więc królowie, których portrety widnieją w Poczcie stworzonym przez Matejkę - ale powstali inaczej niż posągi, arrasy i ołtarze w "Akropolis", do którego prowadzą cytaty, ale ich imiona funkcjonują jako kryptonimy polskich agentów, którzy postanawiają ocalić arrasy z zajmowanego przez nazistów w czasie wojny Wawelu.

Wyspiański myślał o istocie polskości i o powodach, dla których jako naród wciąż stoimy na przegranej pozycji. Garbaczewski natomiast zrobił sobie jaja nie tylko z Wyspiańskiego, ale i z samego pytania. Parodiuje i wplata fragmenty scen z "Akropolis", stylizuje obrazy sceniczne na projekty witraży Wyspiańskiego. Wszystko z prześmiewczą iskierką na ustach.

Nowoczesne media tym razem zawiodły - nie dość, że non stop zdarzały się wpadki techniczne przy transmisji na żywo z wydarzeń zza ekranu i spod obrotówki, to mikroporty zniekształcały wypowiadane słowa. Nie zadbano o jakość filmu i dźwięku, przez co aktorzy zginęli w gąszczu udziwnień. Nie można odmówić zespołowi, że się starał, jednak w tym teatrze bez teatru - nawet kiedy, ku zdziwieniu widowni, ekran dwukrotnie wjechał w górę, odsłaniając działania na scenie - aktorzy byli zupełnie bezradni, a sceny - źle skomponowane, nie kleiły się.

Nie wiem, jak potraktować najnowszą propozycję repertuarową Starego Teatru, bo choć nie jestem przeciwnikiem innowacji i mediów w teatrze, to żywię spore obawy, żeby teatr nie pojechał za daleko po torach, które wyznacza Krzysztof Garbaczewski. Bardzo nie odpowiada mi fakt, że w teatrze oglądam zmyślnie zmontowaną transmisję na ekranie (całość utrzymana jest w tonacji parodii i thrillera, który w miarę sprawnie buduje napięcie). Najbardziej jednak przeszkadza mi, że spektakl kipi od efektownych rozwiązań, które niczemu nie służą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji