Artykuły

Test na homofobię

- To, że jestem wariatką, słyszę bardzo często. Sfrustrowaną. I żałosną. To słowo pojawia się przy moim imieniu tak często, że aż je polubiłam - mówi JOANNA SZCZEPKOWSKA, aktorka Teatru Studio w Warszawie.

NEWSWEEK: Czy pani jest homofobką?

JOANNA SZCZEPKOWSKA: Nie, ale jeśli jeszcze kilka razy usłyszę takie pytanie, to się nią stanę. Zresztą to już przylgnęło. Mam wielu homoseksualnych przyjaciół i oni inaczej już do mnie nie mejlują jak "kochana homofobko". Moja homoseksualna przyjaciółka zrobiła mi nawet rodzaj testu na "homofobię". Jestem czysta.

No, ale...

- Proszę pana, homofobia to choroba. Rodzaj nerwicy, która polega na tym, że ktoś nie chce mieć do czynienia z kimś tylko dlatego, że ten ktoś jest homoseksualny. Nie znajduję w sobie takiej fobii.

To dlaczego...

- To był drobiazg, niewielki tekst w portalu teatralnym w odpowiedzi na felieton Macieja Nowaka. Napisałam go, nie mając najmniejszych wyobrażeń o tym, co się porobi, jak bardzo to poruszy i jak mnie napadną.

Wspomina w nim pani o innym swoim tekście, w którym próbowała pani poruszyć temat lobby homoseksualnego.

- Chodzi o tekst, który napisałam trzy lata temu, a w zasadzie raport o tym, co się, moim zdaniem, niebezpiecznego w teatrze dzieje. Wysłałam go do "Gazety Wyborczej". To był w ogóle taki czas, kiedy w teatrze było bardzo gorąco i wszyscy oczekiwali zmian. No i na tej fali w Warszawie zostało zorganizowane wielkie ogólnopolskie forum twórców teatru, poproszono mnie o wystąpienie, więc opowiedziałam o swojej pracy w Teatrze Dramatycznym i o swoich próbach z Krystianem Lupą. A opowiedziałam o tym dlatego, że w moim przekonaniu działy się tam rzeczy kuriozalne.

Jakie?

- Zaraz panu powiem, tylko dokończę wątek, który idzie mniej więcej tak, że to, co powiedziałam, zrobiło ogromne wrażenie. To znaczy posypały się komplementy, gratulacje: jak dobrze, że wreszcie ktoś to powiedział. Nazwał. Odkłamał. Ja to zresztą bardzo często słyszę. A potem mijały kolejne miesiące i nic się nie zmieniało.

I wtedy pani pokazała dupę. Przepraszam, pupę.

- Kawałek pośladków przez ułamek sekundy. Dzisiaj oczywiście jest to kojarzone z gestem dotyczącym homoseksualizmu reżysera, ale zapewniam pana, że mógłby mieć kilka żon, a ja i tak bym to zrobiła. Ja już wiedziałam, że przemówienia nic nie dają, że trzeba zrobić jakieś ostre wierzgnięcie. Było o tym głośno, zaczęto mnie przepytywać, komentować, ale jakoś chyba nie potrafiłam jasno się wyrazić i zrobił się straszny chaos. Postanowiłam więc to wszystko uszeregować, zebrać w jeden artykuł. Dałam sobie do tego prawo, bo kilka lat wcześniej napisałam podobny artykuł o telewizji i "Gazeta Wyborcza" z wielką radością go opublikowała. Tak więc napisałam bardzo podobny tekst, tyle że o teatrze, wysłałam do konkretnej osoby, ale odesłano mi mejla, że, owszem, może to i ciekawe, ale bardzo środowiskowe, poza tym ma formę donosu i jest homofobiczne. Wie pan, całkiem niedawno sobie ten tekst przejrzałam i jestem przekonana, że gdybym wstawiła słowo "ksiądz" zamiast "dyrektor" czy "reżyser", to by to ode mnie wzięli z pocałowaniem ręki.

Nie pomyślała pani, by ten tekst wrzucić do internetu?

- Nie, ale on gdzieś krążył, bo kiedy potem pismo "Teatr" opublikowało takie podsumowanie roku, to w kategorii skandal wygrały oczywiście moje pośladki, ale było tam też coś takiego jak złożenie donosu przez Joannę Szczepkowską na Krystiana Lupę. Napisałam więc do pisma "Teatr", że bardzo proszę o przytoczenie tego donosu, w ogóle o jakiś komentarz w tej sprawie. Odpowiedź, którą dostałam, była mniej więcej taka: nie byłaby pani zadowolona z komentarza. Odpuściłam.

A co pani w tym tekście napisała?

- Na przykład to, że teatr tak zwany poszukujący jest często teatrem oszukującym. Aktorów i publiczność. Bo to jest właściwie przykrywka do tego, że można pokazać rzecz niegotową, ale odhaczyć, wziąć za to forsę, mieć wpis w CV. Musi pan też wiedzieć, że my, aktorzy, nie dostajemy pieniędzy za próby. Jesteśmy opłacani tylko od przedstawień. Czyli jeśli reżyser pracuje, jak to było w przypadku Krystiana Lupy, dwa lata, robiąc w tym czasie jakieś inne rzeczy i nie przyjeżdżając na próby, to my jesteśmy bez zarobków. A jeśli chodzi o publiczność, teatr poszukujący się z nią nie liczy. To, że widz jest nieważny, to jest wręcz jeden ze sztandarowych postulatów, I teraz jest tak, że jeśli spektakl jest niedokończony, bezczelny, nijaki, to widownia jest pusta, my nie gramy i nie dostajemy wynagrodzenia. I nie chodzi mi tutaj o prawdziwe, artystyczne dokonania, bo my to naprawdę potrafimy odróżnić i mimo klapy nie tracić szacunku do reżysera. Opowiem panu anegdotę, która, moim zdaniem, jest symptomatyczna. Otóż pewien reżyser wziął się za bardzo znaną sztukę Ibsena i mówi, że chciałby, żebym w trakcie tego przedstawienia powiedziała młodopolski wiersz. No to ja go pytam, czemu, bo mi się wydaje, że to nie ma z nią nic wspólnego? A on, że jak mi się nie podoba, to mogę wziąć jakiś inny wiersz. Czyli to jest bełkot intelektualny, który nie ma nic wspólnego ze sztuką. Albo taki epizod: ten sam reżyser podchodzi do mnie i mówi: chciałbym, żeby pani postać zdjęła majtki. No, ale dlaczego? Jako aktorka powinnam to chyba wiedzieć. I wtedy dostaję rozbrajająco szczerą odpowiedź: bo na mieście będą mówić, że Szczepkowska u mnie zdjęła majtki.

Niemożliwe!

- A jednak.

A może to był żart?

- Zapewniam pana, że, niestety, nie. To jest ten styl. I to już doszło do ściany. Pamiętam też, jak koledzy mnie poprosili, żebym poszła na premierę i powiedziała, co sądzę o przedstawieniu, w którym występują, bo oni nie bardzo wiedzą. No więc poszłam i zobaczyłam głupią, ale przede wszystkim niezrobioną, niedokończoną rzecz. Ludzie rozglądali się po sali: wyjść, zostać? A kiedy przedstawienie dobiegło końca, z gratulacjami na scenę wybiegło... Jak by to powiedzieć, żeby to nie zabrzmiało źle? Hmm... I tak źle zabrzmi. Człowiek się, kurczę, boi każdego słowa. No, ale dobra... to wyglądało tak, jak by na scenę wkroczyła Parada Równości. Muszę się zastrzec, że nie mam nic przeciwko paradom oczywiście, ale mam wiele przeciwko teatrom robionym ku uciesze i dla potrzeb towarzyskich. A czasem w celach turystycznych.

Turystycznych?

- Myślę, że dziś istnieje coś takiego jak teatr turystyczny. Czyli taki, który się robi głównie po to, by był komunikatywny za granicą. Reżyserzy, którzy to robią, traktują polską widownię i polskie sale jak sale prób. I ja to nawet rozumiem, tylko dlaczego eksperymentatorzy nie robią tego na własne ryzyko? Dlaczego to ryzyko ponoszą w bezpiecznych warunkach, z ZUS?

To chyba jednak nie jest takie proste: być zaproszonym na festiwal, dajmy na to, do Paryża?

- Z zaproszeniem do Paryża mam takie doświadczenie: kiedyś graliśmy z Mariuszem Benoit "Lekcję" Ionesco. To był spektakl, który graliśmy bardzo nietypowo, swoim kluczem, ale się sprawdziło, graliśmy przy pełnej sali i było dużo dobrego szumu. "To się musi znaleźć w Paryżu" - powiedział wielki reżyser. I poprosił, żebyśmy się uczyli tekstu po francusku. No to się uczyliśmy, ale jakoś nic się nie działo. A później się okazało, że bez oglądania naszego spektaklu na nas się nie zgodzono, więc reżyser zrobił swoją "Lekcję" i wysłał do Paryża. A jeśli mam być zupełnie szczera, to tzw. zagranica nie robi na mnie wielkiego wrażenia. Grałam w Szwajcarii, w Genewie, w teatrze Carouge przez wiele miesięcy, spektakl szedł kompletami, ale do głowy mi nie przyszło, żeby zrobić z tego szum czy zawiadamiać prasę. A przy kolejnej propozycji już się nie zgodziłam, bo nudno po prostu było.

A co pani jeszcze w tym swoim tekście opisała?

- Jeden ze skandali, z którego, gdyby się dział w kościele, zrobiono by wielkie halo. Otóż znany artysta miał prowadzić warsztaty. Brał za to wysokie honorarium, aktorzy przychodzili poza godzinami pracy, wypruwali żyły, a on sam pojawił się raz czy dwa, a siebie zastąpił studentami reżyserii. Czyli po prostu okradł. Albo takie zjawisko: u reżysera homoseksualnego gra jego partner. To jest normalne, tak samo mogłoby być w heteroseksualnej parze. Tylko że ten sam partner, nie będąc scenografem, robi też kostiumy i dostaje za to honorarium. Gdyby to była para heteroseksualna i gdyby czyjaś żona, aktorka, nagle zaczęła być kostiumologiem, to zapewniam pana, że ludzie by protestowali. A tutaj nic. Cisza.

Jak pani myśli, czemu?

- To jest właśnie ten szantaż "nietolerancją", strach przed pomówieniem o homofobię. Naprawdę powinny być małżeństwa homoseksualne. Byłoby prościej.

Pani uważa, że homoseksualiści wzajemnie się promują?

- Lobbing to coś więcej. Promuje się swoich, natomiast nie swoich się pomija, wyrzuca z gry. Nigdy nie zapomnę, jak garowała w Dramatycznym fantastyczna Julia Kijowska. Dziko walczyłam, żeby nie zdejmowano jedynej sztuki, w której grała. Ale bezskutecznie. Nie była swoja. Dziś ma wielkie sukcesy filmowe. Nieraz też słyszałam od młodych aktorów: gdybym był homoseksualny, to byłoby co innego.

Co innego?

- Więcej bym grał.

Praca za seks?

- Jezus Maria, żebym znowu jakoś się nie wpakowała... To jest tak, że ludzie, którzy są heteroseksualni, nie spotykają się z tego powodu, że są heteroseksualni. Natomiast osoby homoseksualne owszem. No i jak nie jesteś homoseksualny, to cię nie zapraszamy. Albo przynajmniej na pewien rodzaj spotkań cię nie zapraszamy, a w związku z tym nie należysz do ścisłego grona. Masz takie poczucie, ale nawet nie możesz zapytać, czy ono jest prawdziwe, bo jak zapytasz, to znaczy, że jesteś homofobem. Z mobbingiem sprawa jest równie delikatna. No bo jeżeli mamy sytuację zmobbingowania chłopaka, żeby się obnażał przed publicznością, to jest to bardzo trudne do uchwycenia, bo zawsze reżyser może powiedzieć, że to jego artystyczna wizja. Zresztą to samo dotyczy ludzi heteroseksualnych. Bardzo mnie rozbawiło to, że Jacek Poniedziałek wezwał aktorów do publicznego ujawnienia, kto z nich jest mobbingowany. Już widzę, jak się ujawniają. Kiedy byłam prezeską ZASP, prowadziłam proces aktorek, które oskarżyły dyrektora o molestowanie seksualne. Bardzo poważny, trudny proces i jak to często w takich sprawach bywa, w końcu te osoby się wycofały.

Pani ma wrażenie, że o tym, kto gra, decyduje orientacja seksualna?

- To byłoby za proste. Poza tym, tak jest od wieków. Ktoś się w kimś zakochuje i daje mu pracę. Rzecz tylko w tym, że dobrem naszej współczesności jest wyczulenie na podobne zjawisko, piętnowanie i demaskowanie. Jeśli więc ewidentne fory ma ktoś z powodów innych niż jego wartość, to powinniśmy móc o tym mówić. A w wypadku ludzi homoseksualnych cudowną tarczą jest słowo "homofobia". Wmawia się ją ludziom jak choremu jajko. Ja się naprawdę napatrzyłam w tym Dramatycznym na niejedno. I jak tak na to patrzyłam, to myślałam, że zaraz aktorzy wyjdą na scenę grać jakichś szalenie bohaterskich ludzi, a tu słowa nikt nie powie, co o tym myśli.

Dlaczego?

- Ze strachu. Ze wstydu.

Ale dlaczego recenzenci o tym nie piszą?

- Recenzenci w Polsce, nie wszyscy oczywiście, uprawiają politykę. Nie oceniają konkretnego przedstawienia, tylko to, jak ono się ma do ich wizji teatru. Powstaje rodzaj planu: "teraz promujemy młodych, teraz teatry pozastołeczne, teraz nie puszczamy żadnej informacji o tym, a puszczamy o tamtym..." Doświadczam tego sama, doświadczają inni.

A pani dlaczego się tym zajęła?

- Ale ja niczym się nie zajęłam! Naprawdę nie powiedziałam sobie: pora walczyć z mobbingiem homoseksualnym. Zareagowałam tylko na bardzo niesprawiedliwy felieton Macieja Nowaka. I to wszystko.

Ale przecież już po tym widziałem, jak pani mówi w telewizji, że może już jednak pora.

- Zaproszono mnie, żeby powyjaśniać to, co zostało niedopowiedziane, a ja już taka jestem, że nie zachowuję politycznej ani towarzyskiej poprawności. Kiedyś poproszono mnie, żebym w związku z nagrodą Nike na żywo w telewizji dawała krótkie komentarze do tych finałowych książek. Jedną z nich była bardzo popierana przez Marię Janion książka Kingi Dunin "Karoca z dyni". To, że ona mi się nie podobała, to jest moja sprawa, ale tam było napisane, że polski świat literacki to jest stare zamczysko na zgniłych fundamentach, a najstraszniejsze są te wszystkie nagrody literackie. Bo to jest jeden zmurszały pałac. Ale do pałacu Stanisławowskiego na rozdanie nagród Kinga Dunin jako nominowana jednak przyszła. Omawiając te książki, nie wytrzymałam i powiedziałam: pani Kingo, witamy w pałacu.

Złośliwie.

- No tak, ale ta książka też była złośliwa. W każdym razie już po wszystkim, na bankiecie, przybiegły do mnie jakieś dziewczyny z transparentem "Karoca z dyni" i powiedziały, że to było chamstwo, co powiedziałam. No, ale czy to znaczy, że Kinga Dunin może sobie pozwolić na "ruszanie stojącej wody", skandalizowanie, zachowania ryzykowne, a ja mam być grzeczną dziewczynką, którą feministki pogardzają? To naprawdę nie są żarty. Krystian Lupa, po tym jak pokazałam pośladki, na zebraniu w teatrze powiedział: "Będziesz martwa i niepotrzebna". I ja tego doświadczam, wiem, jak smakuje. Kiedy napisałam sztukę "ADHD i inne cudowne zjawiska", dziennikarka z "Gazety Wyborczej", która miała ze mną zrobić rozmowę, po prostu nie przyszła. I w końcu stanęło na tym, że dali taki minimalny anons, że dziś dzieje się to i to, w tym premiera sztuki Joanny Szczepkowskiej. A do tego komentarz: "Zobaczymy, czy Szczepkowska poradzi sobie ze swoim projektem". Ja już wiem, że żadna z rzeczy, którą zrobię, nie zostanie potraktowana jak coś, co jest warte nagłośnienia, poważnej rozmowy. I będzie bagatelizowana.

A tu proszę, napisała pani, opublikowała w sieci i nagle burza.

- Dlatego, że dotknęłam palącego problemu.

W takich sytuacjach pani czuje, że żyje?

- Nie robię tego dla podniesienia adrenaliny, tylko mam jedną fobię: nie lubię, jak ludzie mówią, że tak już musi być. I oczywiście zdaję sobie sprawę, że walka z takimi jak ja ma swoje zasady: to jest wyśmianie, bagatelizacja, nazwanie mnie infantylną, naiwną...

Wariatką!

- O, to, że jestem wariatką, słyszę bardzo często.

Sfrustrowaną?

- I żałosną. To słowo pojawia się przy moim imieniu tak często, że aż je polubiłam.

A w czym pani teraz gra?

- To, w czym gram, nie jest może teraz takie ważne jak to, że wyreżyserowałam spektakl, który nazywa się "Modlitwa czarnobylska". To jest na podstawie reportażu białoruskiej dziennikarki Świetlany Aleksijewicz. Teraz będą spektakle 10, 11 i 12 kwietnia w Teatrze Studio. Chyba ciekawa rzecz. Naprawdę. Ale recenzji jest niewiele.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji