Czas nieładu
Obiecałem kiedyś Czytelnikom zdać sprawę z przedstawienia "Wieczoru trzech króli" Szekspira, wyreżyserowanego przez Macieja Englerta w warszawskim teatrze Współczesnym. Tymczasem jednak bardziej niecierpiącymi zwłoki okazały się tematy inne, tak więc dopiero teraz wracam do dawnej obietnicy. Tym chętniej, że Szekspir na scenach warszawskich zdaje się przeżywać ostatnio dobrą passę, choć po premierze "Kupca weneckiego" w Teatrze Polskim wydawało się, że będzie inaczej. Ale ów Englertowski "Wieczór trzech króli" godny jest uwagi, a zapowiadana wkrótce (w Teatrze Ateneum) "Burza" potwierdzi chyba właśnie ową passę szczęśliwą.
Na razie wyznam, że ile razy wracam do "Wieczoru trzech króli", a jest to sztuka grywana często i chętnie, zawsze wspominam słynne jej przedstawienie, grane jeszcze w latach trzydziestych w krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Upamiętniło się ono przede wszystkim, kreacją Juliusza Osterwy w roli Księcia Orsino i... występem Hanki Ordonówny grającej oczywiście Violę. Był to okres, w którym Osterwa, zauroczony Ordonówną, usiłował z utalentowanej pieśniarki uczynić równie utalentowaną aktorkę dramatyczną. Niezupełnie mu się to udawało, ale jego wysiłki przyciągały publiczność, śledzącą z pewnym wzruszeniem kłopotu - także sercowe - wielkiego artysty. W każdym razie mnie one wzruszały i może dlatego, choć od tamtych czasów minęło już tyle lat (i to jakich!), wciąż jeszcze żywo zachowuję je w pamięci.
W "Wieczorze trzech króli" wystawianym obecnie przez Englerta nie ma jakichś wybitnych , kreacji aktorskim (choć duet: Krzysztof Kowalewski jako Czkawka i Wiesław Michnikowski jako Chudogęba zbiera gorące oklaski, bardzo dobry jest również Adam Ferency jako Błazen i Krzysztof Wakuliński jako Malvolio), w sztuce jest jednak niemało interesujących rozwiązań reżyserskich, a najciekawszy jest finał, zainscenizowany w sposób dotychczas raczej nie praktykowany. Zwykle Błazen, śpiewający swą końcową piosenkę, zostaje sam na pustej scenie (lub nawet przed zapuszczoną kurtynę). Tymczasem u Englerta, w mroku zalegającym scenę, pozostaje na niej, cofnięty w tło dekoracji, cały zespół, który wraz z Błaznem śpiewa przejmujący refren, mówiący o padającym deszczu i łkającym wichrze. Tak ukazany finał zrobił na mnie duże wrażenie, zwłaszcza, że opracowanie muzyczne Ireny Kluk- Drozdowskiej było znakomite.
Ale "Wieczór trzech króli", oglądany dziś robi w ogóle wrażenie trochę niepokojące. Pamiętajmy przecież, że owa Dwunasta Noc po Bożym Narodzeniu (oryginalny tytuł sztuki brzmi: "The Twelfth Night") zamyka okres świątecznych zabaw, tańców, wesołych szaleństw. W Anglii ten okres nazywano "The Season of Misrule" - "Czas Nieładu". Mogło się w nim zdarzyć wszystko, "co chcecie" (to zresztą także zapowiada tytuł). I świadkom niezliczonych wariactw, wyprawianych przez ludzi w owym okresie, mogło się słusznie wydawać, że cały świat zwariował. A zresztą Błazen mówi to wprost do Violi-Cesaria: "Błazeństwo, panie, przechadza się wokół ziemi jak słońce i szaleje wszędzie". Otóż kiedy dziś słyszymy te słowa, musi nas olśnić ich prawda, wciąż aktualna. Niepokoi nas tylko, że ów Czas Nieładu przeciąga się poza swoją kalendarzową granicę. No, i nie zawsze nam wesoło.
Pisałem już kiedyś, że "Wieczór trzech króli" obok swej niewątpliwej wesołości, zawiera akcenty co najmniej refleksyjne. Cytowałem zdanie francuskiego szekspirologa, Henri Fluchere'a, iż sztuka ta "nosi również znamiona niepokoju, chociaż jej atmosfera wydaje się tak urocza i delikatna; ton niektórych scen wykracza otwarcie poza ramy komedii".
Idzie tu naturalnie o pewne sceny z Malvoliem, obnoszącym swą purytańską powagę i wystrychniętym w końcu na głupca. Idzie tu naturalnie zwłaszcza o słowa Malvolia skierowane do wesołego grona, które z niego zakpiło: "Potrafię się jeszcze zemścić na całej waszej bandzie". Brzmi w nich podźwięk proroctwa. Już niedługo miał nadejść czas, gdy purytanie wzięli w Anglii odwet nie tylko na wesołkach. I - oczywiście - zamknęli teatry.
Osobliwością Englertowskiego spektaklu jest także fakt, że grany jest w przekładzie, powiedzmy, "wielowarsztatowym". Program - przepięknie wydany - podaje, iż przy opracowaniu tekstu wykorzystano fragmenty przekładu Leona Ulricha (poprawionego przez Antoniego Słonimskiego), Antoniego Langego i Władysława Tarnawskiego. Ale wydawało mi się, że zwłaszcza w końcowej piosence zabrzmiał też fragment przekładu Stanisława Dygata. Jest to eksperyment interesujący. W poszukiwaniu idealnego tekstu "Szekspira naszych czasów", a równocześnie w miarę możliwości najwierniejszego tekstowi elżbietańskiemu, nigdy chyba nie przestaniemy dokonywać prób mniej lub więcej udanych, lecz dowodzących dbałości teatru o harmonijną całość przedstawienia.
Jak wspomniałem, publiczność warszawska czeka teraz na od dawna zapowiadaną "Burzę" w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego, z udziałem Gustawa Holoubka w roli Prospera. Przedstawienie zapowiada się ciekawie także pod względem... scenograficznym. Podobno "Czas Nieładu" ma zapanować również na widowni. Ano, zobaczymy.