Artykuły

Narodziny i śmierć w kulturze

Nakłady na kulturę powinny szybko rosnąć. I nie chodzi tylko o to, abyśmy nie zostali narodem dzikich bestii, ale z tego powodu, że sztuka otwiera umysły. Wiadomo, że otwarte umysły są kreatywne, a kreatywność służy innowacji. Innowacja zaś przynosi rozwój gospodarczy, rozwój gospodarczy prowadzi do dobrobytu - czyli do pieniędzy - a pieniądze podnoszą jakość życia. Lepsza jakość życia to także możliwość konsumowania sztuki. Koło się więc zamyka - JAN TOMASZ ADAMUS, dyrektor Capelli Cracoviensis, o rotacji w sztuce, marce, misji i nowoczesnej instytucji

Jak ocenia Pan kulturę w naszym mieście?

- Wolałbym unikać określenia "w naszym mieście". Tak wąskie spojrzenie zamyka umysł. Kraków nie jest wyspą kultury na morzu nicości. W naszych warunkach powinniśmy mieć na uwadze przynajmniej skalę europejską. Wtedy łatwiej zauważyć, czego nam potrzeba.

Czego nam więc trzeba?

- Stworzenia jeszcze lepszej atmosfery dla sztuki, jeszcze silniejszej mody na sztukę. Wiem, że premier Tusk uwielbia Jordiego Savalla.

Naprawdę?

- No właśnie, nikt o tym nie wie. Dla dobra rozwoju sztuki powinien upublicznić ten fakt i pokazywać się nie tylko na boisku piłki nożnej.

Jakich zmian potrzebuje kultura?

- Zmiany prawa podatkowego, ulg dla sponsorów. W tej chwili rynek sponsorów prawie nie istnieje, a polska kultura "wisi" jedynie na dotacjach publicznych. To nie jest dobre rozwiązanie. Bardzo, ale to bardzo potrzebne są też zajęcia z zarządzania kulturą dla studentów uczelni artystycznych oraz wielu kierunków humanistycznych na uniwersytetach. A wszystko po to, aby młodzi ludzie organizowali życie kulturalne poza dużymi ośrodkami, by tworzyli tam rynek.

Chce Pan w Polsce zrobić Amerykę?

- Ameryka to inna tradycja i mentalność. W Polsce potrzebny jest mecenat państwa, ale obywatele też powinni mieć możliwość - choć częściowego - decydowania, na co dają pieniądze. Musi to być racjonalne. Oczekiwanie od sponsorów, że będą finansować kulturę tylko dla prestiżu, jest zbyt romantyczne. W tej chwili firmy mają wybór - płacić na PFRON lub zatrudnić osobę wymagającą rehabilitacji. Na początek podobny mechanizm mógłby pomóc kulturze.

Artyści wytykają politykom, że nie znają się na sztuce, żądając od nich więcej pieniędzy.

- Czysto roszczeniowa postawa niczemu nie służy. Nakłady na kulturę powinny jednak szybko rosnąć. I nie chodzi tylko o to, abyśmy nie zostali narodem dzikich bestii, ale z tego powodu, że sztuka otwiera umysły. Wiadomo, że otwarte umysły są kreatywne, a kreatywność służy innowacji. Innowacja zaś przynosi rozwój gospodarczy, rozwój gospodarczy prowadzi do dobrobytu - czyli do pieniędzy - a pieniądze podnoszą jakość życia. Lepsza jakość życia to także możliwość konsumowania sztuki. Koło się więc zamyka. Powinniśmy też włączyć życie artystyczne w obieg międzynarodowy. Od tego zależy nasza tożsamość. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że jeśli nie potrafimy wytworzyć autonomicznego życia artystycznego, to nas nie ma. Transmisje oper z MET w kinie Kijów nie świadczą o tym, że Kraków jest stolicą kultury.

Czy Polscy twórcy mają kompleksy?

- To może nie jest najlepsze określenie. Wszyscy jednak powinniśmy ciężko pracować, aby zaistnieć w świadomości międzynarodowej, jako kraj o jakiejkolwiek tożsamości kulturowej. Musimy patrzeć szerzej, żeby zrozumieć, że nasi narzekający artyści mają często dużo lepsze warunki, niż wiele wartościowych inicjatyw artystycznych w Europie Zachodniej. Mówił o tym ostatnio w wywiadach Michał Dworzyński.

Od września Michał Dworzyński będzie szefem orkiestry Filharmonii Krakowskiej...

- Cieszę się bardzo z tej zmiany. Filharmonie, opery, teatry to współczesne świątynie i serca miast. Jeśli nie dbamy o to, żeby produkowały wydarzenia na najwyższym, osiągalnym poziomie, to nie jesteśmy w Europie. Kraków nie może kojarzyć się turystom tylko z meleksami i hasłem Auschwitz - Wieliczka. Nie powinien też być jakimś dziwnym skansenem - wydmuszką.

Co jeszcze przeszkadza Panu w kulturze?

- Brak dyscypliny intelektualnej w organizowaniu życia kulturalnego. Istnieją setki dziwnych placówek o nazwach ośrodek kultury lub instytut kultury. Właściwie nie wiadomo, czym się zajmują. Nie są bowiem kojarzone z żadną wyrazistą imprezą. Zespoły i instytucje często nie potrafią określić swojej tożsamości. Stąd nagminne są przedsięwzięcia typu "szwarc, mydło i powidło". Dyrektorzy artystyczni często boją się pokazać swój gust, a to sprawia, że kierowane przez nich instytucje są nijakie. Boją się również współpracować z tymi artystami, o których marzą.

Dlaczego?

- Z wielu powodów. Boją się oskarżeń o kolesiostwo, nepotyzm i inne formy naszego idiotycznego "co ludzie powiedzą". Uważają, że opowiedzenie się po jednej ze stron sztuki, może zaszkodzić im lub instytucji. Chcą wszystkiego, ale efektem jest "nic". Instytucje posiadające własne zespoły artystyczne często mają wielkie problemy z powodu olbrzymich różnic w poziomie profesjonalizmu poszczególnych artystów.

Proszę o konkretny przykład.

- Bardzo wiele instytucji zatrudnia nieproporcjonalnie wielu artystów w stosunku do swojej aktywności artystycznej. Mechanizm jest bardzo prosty. Kiedyś próbowano podnieść poziom, zatrudniając "świeżą krew". Nikt jednak nie odważył się równocześnie krwi "upuścić". Efektem jest równanie do dołu, frustracja, marazm. Powinniśmy także - jeśli chodzi o instytucje kultury - odtworzyć znaczenia słów i symboli według tradycji europejskiej.

Co Pan ma na myśli?

- Najważniejszym świeckim obiektem w miastach europejskich są teatry operowe. To one, ich niezwykła architektura i wielkość, świadczyły o dobrobycie panującym w mieście. Każdy turysta myśli, że Teatr im. Słowackiego to teatr operowy. Kształt i architektura budynku, nawet średnio rozgarniętemu Europejczykowi, jednoznacznie kojarzą się z operą. Tam więc musi być opera. Nawet, gdyby Opera Krakowska miała mieć dwa budynki lub dzielić je ze sceną dramatyczną. Inaczej jesteśmy postrzegani jako dziwadła robiące wszystko odwrotnie.

Oj, narazi się Pan dyrektorowi Krzysztofowi Orzechowskiemu.

- Dyrektor Orzechowski jest osobą nowocześnie myślącą, czego dowodem jest Małopolski Ogród Sztuki. Poza tym nie rezygnujmy z pomysłów, pragnień, rozwoju, emocji, marzeń, tylko dlatego że ktoś się oburzy. Trudno. Trzeba wreszcie o tym zacząć mówić. Jeśli chcemy się promować przez sztukę, to powinniśmy w pragmatyczny sposób zaprezentować wszystko, co mamy najlepszego. Jeśli zagraniczny gość ma mało czasu na zwiedzanie Krakowa, to pokazujemy mu kolekcję obrazów w Sukiennicach. A więc trzeba tam - choć w jednej małej sali - powiesić najlepsze malarstwo, jakie mamy.

Wisi. Np. Matejko.

- Matejko z międzynarodowego punktu widzenia jest raczej tylko ciekawostką. Pokażmy zagranicznemu turyście polską sztukę w pigułce, wszystko co najlepsze, niezależnie, z jakiej pochodzi epoki.

Czyje obrazy by Pan tam umieścił?

- Na przykład tych malarzy, którym Matejko zatruwał życie w okresie rektorowania na ASP. Albo malarzy żyjących. Takich, z którymi można porozmawiać: Wiesław Obrzydowski, Zbigniew Cebula, jest ich wielu. Skoro chcemy promować miasto poprzez sztukę, to musimy wykształconym turystom pokazać coś uniwersalnego, zrozumiałego. Coś, co może ich zainteresować. Wieliczka jest dla przedszkolaków, a Auschwitz dla wycieczek szkolnych. Wykształconych ludzi interesuje dobry koncert, opera na wysokim poziomie, doskonałe malarstwo. W Zakopanem, z powodu Szymanowskiego i Karłowicza, już dawno - obok Atmy - powinna stać sala koncertowa, a filharmonia krakowska powinna grać w piątek w Krakowie, a w sobotę tam. Bez tego jesteśmy barbarzyńcami z tymi naszymi oscypkami z krowiego mleka, bez dróg, bez planu działania. Mam wrażenie, że nasz problem 80 lat temu trafnie zdiagnozował urodzony pod Lwowem Joseph Roth. W powieści "Marsz Radetzkiego" o mieszkańcach jednego z miast Galicji pisał: "Ustawicznie w ruchu, zawsze w drodze, z obrotnym językiem i trzeźwym rozsądkiem. Zdolni zdobyć pół świata, gdyby wiedzieli, co znaczy świat. Ale tego nie wiedzą. Żyją bowiem z dala od świata, między Wschodem a Zachodem, stłoczeni pomiędzy nocą a dniem."

Jak powinna wyglądać nowoczesna instytucja kultury?

- Przede wszystkim musi być wyrazista artystycznie, czyli świadoma swej tożsamości. Powinna też, choć trochę podążać za rzeczywistością; nie może funkcjonować poza historią kultury i sztuki. Inny temat: w nowocześnie zarządzanej kulturze mecenasi i artyści muszą zachowywać zasadę równowagi świadczeń.

Co to znaczy?

- "Daję, żebyś dał" - to jeden z fundamentów naszej kultury. Leniwi muszą tracić, kreatywni zyskiwać. Szczególnie dotyczy to jakości i świeżości, ale jednocześnie z zastrzeżeniem absolutnej swobody wypowiedzi. Artysta nie może być krępowany.

A jest?

- Dobrze jest mieć zapewnioną absolutną wolność słowa, ale równocześnie być taktownym.

Nie ma cenzury, ale liczą się słupki, czyli frekwencja, ilość słuchaczy. Trzeba więc grać pod publiczkę. To nie krępuje?

- Czasami gramy dla kilkuset osób, czasami dla kilkudziesięciu. Każde przedsięwzięcie realizujemy w jakimś celu, świadomi zagrożeń i skutków.

Kto jest kołem zamachowym kultury? Organizacje pozarządowe czy stałe instytucje?

- Nie ma reguły. Wszystko zależy od tego, czy jest pomysł i konsekwentna organizacja. W Polsce finansowane są instytucje kultury. Dlaczego? Ponieważ to realne byty: budynki, piece centralnego ogrzewania, krzesła i ludzie. Ale już np. festiwal, który pełni w danym miejscu rolę kulturotwórczą, nie jest uważany za byt realny. Ten sam mechanizm sprawia, że relatywnie dużo pieniędzy idzie na muzea, bo budynki i przedmioty to byty realne - jak dobytek w skrzyni w chłopskiej izbie. Sztuki performatywne, spektakle i koncerty to byty nietrwałe. Nie można ich dotknąć, więc nie istnieją.

Działający w stowarzyszeniach młodzi ludzie kultury zarzucają starszym w instytucjach, że w wielkich budżetach przejadają pieniądze na kulturę.

- Jest to prawda w przypadku wielkich i skostniałych instytucji kultury. W dodatku nowa ustawa o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej czyni dyrektorów zakładnikami organizatora i instytucji. Trudno znaleźć takiego dyrektora, który ryzyko wpisze we własne koszty. Pozostaje więc trwać jak najdłużej bez konfliktów z załogą. Bo konflikt uważany jest - nie wiadomo dlaczego - za obiektywne zło.

Ale jednocześnie ci sami młodzi ludzie ze stowarzyszeń robią wszystko, aby przekształcić się w instytucje kultury ze stałą dotacją.

- Stała dotacja ułatwia funkcjonowanie na rynku sztuki. Ale przecież nie trzeba budować siedziby i zapewniać budżetu każdemu zespołowi pod słońcem. Budżety i siedziby powinny zmieniać właściciela. Potrzebna jest też większa rotacja artystów; powstawanie i ginięcie, narodziny i śmierć. Bo nic tak nie stymuluje sztuki, kultury, jak ruch, zmiana. Potrzebne są też instytucje impresaryjne. Wszyscy boją się tego słowa, ale jeśli nie ma instytucji impresaryjnych, to nie ma rynku. Nie ma kto kupować wyprodukowanych spektakli, koncertów itp.

Co jest ważniejsze marka instytucji czy jej misja?

- Jedno i drugie jest tak samo ważne.

Czy jednak marka nie jest dziś ważniejsza, bo zapewnia rozgłos, a to jest przeliczalne na pieniądze?

- Jeśli nie ma marki, nie można realizować misji. Festiwal może nie prowadzić działalności edukacyjnej wprost. Ale przecież w jakiś sposób edukuje tylko dlatego, że istnieje. Jeśli nie ma marki, nie ma niczego. Jak więc robić misję?

Jest Pan zadowolony z warunków pracy Capelli Cracoviensis i jej efektów?

- Nie narzekam. Chciałbym jednak jeszcze szybciej i lepiej... A do tego potrzebuję przewidywalności budżetu. Nie chodzi tylko o bezwzględne kwoty, ale o to, żeby na przykład w 2013 roku móc pisać wnioski o pieniądze na rok 2015. Inaczej trudno funkcjonować w międzynarodowym obiegu artystycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji